Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Literatura. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 marca 2013

Notatki z "Kochanie, zabiłam nasze koty"



 Fragmenty książki, które sobie gdzieś na boku zanotowałem:
Akurat rozwiązywała psychotest i... W waszym życiu też chyba nie zawsze jest miejsce i czas, żeby czytać Sartre’a w oryginale od tyłu do góry nogami?
Ubierała się zawsze według sobie tylko znanego klucza, coś jakby „i wygodnie, i brzydko, i z nutą ekstrawagancji”, maskując swoje atuty pod nadmiernymi ekspozycjami nie tego, co trzeba.
Głowa jej tkwiła bezpośrednio w ramionach, jakby Stwórca na jej osobie chciał się był upewnić, czy wynalazek taki jak szyja nie był przypadkiem kompletnym zbytkiem.
(„Kochanie, co myślisz o tym?”, „O mój Boże, nie bierz jej. Optycznie poszerza”, „Jest piękna!”, „Jest wstrętna”, „Naprawdę?”, „Jasne kolory optycznie poszerzają, ciemne powężają”, „To samo drobne wzory”, „Moja mama miała sukienkę w drobny rzucik w dniu, w którym się urodziłam”, „Ja urodziłam się o trzeciej w nocy. Dlatego mogę teraz siedzieć do późna i nic”. „Ja budzę się rano, choćby nie wiadomo co”, „Zapomnij. Ja siedzę do późna, a rano jestem całkiem od rzeczy”. „Ja rano wstaję”, „Ja to rano wypijam morze kawy, a potem cała się trzęsę. Gdyby nie medytacja, byłabym kłębkiem nerwów”. „Chcesz żelu?” „Dzięki, może później”). Mogły    tak trajkotać do wieczora, kiedy
We dwie raźniej! Ale niech raz która kiedyś powie: „mam zupełnie inaczej” albo „ja to nie lubię koziego sera”. Niech podniesie rękę na tę słodką symbiozę, idylliczną, pachnącą pudrem i gumą Orbit programową jedność. Przerwie korowód empatii, odedrze od siebie siostrę syjamską jak nieważny kupon. Niech któraś nagle wyjdzie za mąż, a druga zostanie panną, niech jedna zacznie głosować na ugrupowanie prawicowe, choć druga deklaruje liberalizm, ta misterna, lecz chwiejna konstrukcja wpada w złowrogi dygot, by często w ciągu paru chwil złożyć się jak domek z kart, jedno szczęście, że nikt w nim nigdy nie mieszkał.

piątek, 16 listopada 2012

Zawsze twierdziłem...

Jeden z moich ulubiony wierszy Brodskiego.

(Zawsze twierdziłem...)

Zawsze twierdziłem że los to zły kawał
Że po co ryba jeżeli jest kawior
Że z wszystkich stylów ostanie się gotyk
Bo stercząc nie naraża na kłujący dotyk
Siedzę przy oknie glony za nim mokną
Kochałem ludzi niewielu lecz mocno

niedziela, 4 listopada 2012

"Wściekłość i duma" Oriany Fallaci

Tekst napisany po zamachu z 11 września 2011r. na World Trade Center w Nowym Jorku.

Chcesz, żebym się wreszcie odezwała. Prosisz, żebym tym razem przerwała milczenie, które wybrałam, które od lat sobie narzucam, żeby nie wmieszać swojego głosu w orkiestrę cykad. I zrobię to. Ponieważ dowiedziałam się, że również we Włoszech są tacy, którzy się cieszą - tak samo jak wczoraj wieczorem w Gazie przed kamerami cieszyli się Palestyńczycy. "Zwycięstwo! Zwycięstwo!". Mężczyźni, kobiety, dzieci. O ile kogoś, kto zachowuje się w taki sposób, w ogóle można nazwać mężczyzną, kobietą czy dzieckiem. Dowiedziałam się, że niektóre luksusowe cykady, politycy lub tak zwani politycy, intelektualiści lub tak zwani intelektualiści, a także inne indywidua, które nie zasługują na miano obywateli, zachowują się zasadniczo tak samo. Mówią: "Dobrze tak Amerykanom. Dobrze im tak". I jestem bardzo, bardzo, bardzo wściekła. Wściekła wściekłością zimną, przejrzystą, racjonalną. Wściekłością, która eliminuje wszelki dystans, wszelką wyrozumiałość, która mi każe udzielić im odpowiedzi, a przede wszystkim ich opluć. Pluję na nich. Równie wściekła co ja afroamerykańska poetka Maya Angelou wczoraj ryknęła: "Be angry. It's good to be angry, it's healthy" (Bądźcie wściekli. Wściekłość dobrze robi. To zdrowe). Czy mnie zrobi dobrze, tego nie wiem. Ale wiem, że nie zrobi dobrze im, czyli tym, którzy podziwiają Osamę ben Ladena, tym, którzy wyrażają mu zrozumienie, sympatię lub solidarność. Swoim życzeniem odpaliłeś ładunek, który już od dawna miał ochotę wybuchnąć. Zobaczysz.

środa, 31 października 2012

Wywiad z Gintrowskim


Wywiad z niedawno zmarłym Przemysławem Gintrowskim. Poruszone są w nim kwestie poezji Zbigniewa Herberta, sytuacji politycznej w Polsce w ostatnich latach oraz stosunku autora do sztuki.

T. Barański, PAP: - Od ponad 20 lat śpiewa pan wiersze Zbigniewa Herberta. Dlaczego wybrał pan właśnie tę poezję?
P. Gintrowski: - Kocham te wiersze. Herbert jest dla mnie najwybitniejszym współczesnym polskim poetą. Literackiego Nobla dostało dwoje współcześnie żyjących Polaków, ale żadnym z nagrodzonych nie był Herbert. Został popełniony wielki błąd - wielki wstyd w Sztokholmie.

środa, 24 października 2012

Zachód ze "Zniewolonego umysłu"

Drugi rozdział z książki Czesława Miłosza "Zniewolony umysł".


Zachód

"Czy Amerykanie naprawdę są tak okropnie głupi?" - zapytywał mnie ktoś z przyjaciół w Warszawie, a w głosie jego była rozpacz i oczekiwanie, że zaprzeczę. To pytanie przedstawia dość wiernie stosunek ludzi w demokracjach ludowych do Zachodu. Jest to całkowite niemal zwątpienie z resztką nadziei. 
Powodów politycznych do zwątpienia Zachód dał ilość zupełnie wystarczającą w ciągu ostatnich lat. W wypadku jednak intelektualistów w grę wchodzą również inne, bardziej skomplikowane powody. Zanim kraje Europy Środkowej i Wschodniej weszły w skład Imperium, przeżyły drugą wojnę światową, a przebieg jej był tam bez porównania bardziej ostry niż w Europie Zachodniej. Wojna nie tylko zniszczyła gospodarkę tych krajów. Dokonała on obalenia wielu wartości, które dotychczas uchodziły za niewzruszalne.

Tegoroczny literacki Nobel

Guan Moye lepiej znany jako Mo Yan to chiński powieściopisarz. Został uznany przez Jimiego Leacha za chińską odpowiedź na Franza Kafkę czy Josepha Hellera. Najbardziej znana za Zachodzie jest jego powieść z 1987r. "Klan Czerwonego Sorga", z której Red Sorghum oraz Sorghum Wine zostały później zaadaptowane w filmie "Red Sorghum". W tym roku pisarz ten otrzymał Nagrodę Nobla, a w uzasadnieniu werdyktu komitet noblowski napisał: ten który z halucynacyjnym realizmem łączy opowieści ludowe, historię i współczesność.
Mo Yan urodził się w 1955r., w Gaomi County w prowincji Shandong, w chłopskiej rodzinie. Opuścił szkołę w czasie rewolucji kulturalnej i rozpoczął prace w fabryce, zajmującej się przetwarzaniem ropy naftowej. Po rewolucji kulturalnej wstąpił do Wyzwoleńczej Armii Ludowej (PLA), gdzie rozpoczął pisać swoje pierwsze teksty. W 1984r. otrzmał posadę wykładowcy na Wydziale Literatury PLA w Akademii Sztuki i Literatury, gdzie opublikował swoją pierwszą nowelę "A Transparent Radish". W 1991r. uzykał tytuł magistra literatury na Beijing Normal University.

Herbert o Lascaux


Fragment książki Zbigniewa Herberta Barbarzyńca w Ogrodzie.
Zanim doszło do wydania zbioru, poszczególne eseje ukazywały się w latach 1960-62 w czasopismach: "Twórczość", "Więź" i "Tygodnik Powszechny". Książka ukazała się w grudniu 1962. Dwa lata później ukazało się II wydanie w Czytelniku, a potem kolejne w tym wydawnictwie i innych


Lascaux 
Si Altamira est la capitale de fart parietal Lascaux en est Versailles. Henri Breuil 

Lascaux nie widnieje na żadnej oficjalnej mapie. Można powiedzieć, że nie istnieje w każdym razie w tym sensie, w jakim istnieje Londyn czy Radom. Trzeba było zasięgnąć języka w paryskim Muzeum Człowieka, aby dowiedzieć się, gdzie to właściwie jest. 
Pojechałem tam wczesną wiosną. Dolina Wezery wstawała właśnie w swojej świeżej, nie dokończonej zieleni. Fragmenty pejzażu widziane z okna autobusu przypominały płótna Bissiere'a. Siatka czułej zieleni. 
Montignac. Miasteczko, w którym nie ma nic do obejrzenia poza tablicą pamiątkową ku czci zasłużonej akuszerki: 
lei uecut Madame Marie Martel — sage-femme — officier dAcademie. Sa vie... ćetait faire du bien. Sa joie... accomplir son deuoir. Nie można piękniej. 
Śniadanie w małej restauracji, ale co za śniadanie! Omlet z truflami. Trufle należą do historii ludzkich szaleństw, a zatem do historii sztuki. Więc słówko o truflach. 
Jest to rodzaj grzyba podziemnego, pasożytującego na korzeniach innych roślin, z których czerpie soki. Do wykrywania go używa się psów lub prosiaków, odznaczających się, jak wiadomo, do­skonałym węchem. Także pewien rodzaj muszek daje sygnały, gdzie znajdują się te gastronomiczne skarby.

poniedziałek, 22 października 2012

Fragmenty wywiadu Oriany Fallaci z Goldą Meir

Muammar al-Kaddafi i Oriana Fallaci
Historia udowodniła, że antysemityzm na świecie zawsze zapowiada tragedię dla wszystkich. Zaczyna się od ręczenia Żydów, a kończy na dręczeniu wszystkich. Prosty przykład: pierwszy porwany samolot. Był to samolot El Al, pamięta pani? Uprowadzono go do Algierii. Jedni powiedzieli wówczas, że im przykro, inni okazali z tego powodu zadowolenie, a żadnemu z polityków nawet nie przyśniiło się, żeby powiedzieć: "Nigdy więcej nie polecę do Algierii". Gdyby to powiedział, gdyby to powiedzieli, dzisiaj koszmar piractwa powietrznego by nie istniał. Tymczasem nikt nie zareagował i piractwo powietrzne stało się obyczajem naszych czasów. Każdy wariat może uprowadzić samolot, żeby zaspokoić swoje szaleństwo, każdy kryminalista może porwać samolot, żeby wymusić okup. Motywy polityczne nie są niezbędne.

Ja nigdy nie byłam w stanie postawić nogi w Niemczech. Jeżdże do Austrii i nie jestem w stanie przekroczyć granicy niemieckiej...

Notatki z "Dziennika norymberskiego" Gilberta cz. 2


Speer: Wie pan, gdy Jackson przesłuchiwał Göringa, można było zaobserwować, że oni obydwaj reprezentują po prostu dwa całkowicie odmienne światy - nawet nie rozumieli się nawzajem. Jackson pyta go, czy popierał plany napaści na Holandię i Belgię, oczekując od Göringa obrony przed zarzutem przestępstwa, ale zamiast tego ten mówi: Ależ tak, oczywiście; to było tak i tak. Jak gdyby napaść na neutralny kraj, jeśli tylko pasuje do własnej strategii, była najbardziej obojętną sprawą na świecie. 
Tak czy inaczej, godne odnotowania jest to, jak Göring wytrzymuje presję. Wasza więzienna dyscyplina z pewnością wpłynęła na niego otrzeźwiająco. Powinien pan go zobaczyć dawniej. Leniwy, samolubny, zepsuty, nieodpowiedzialny, uzależniony od narkotyków. Teraz zgrywa zucha, a ludzie podziwiają jego tupet. Od mojego obrońcy usłyszałem, że mówią: "Ten Göring to kawał chłopa". A powinien pan go widzieć wcześniej. W godzinie kryzysu kraju oni wszyscy byli zgniłymi tchórzami. Myśli pan, że dlaczego Göringa nie było w Berlinie u boku ukochanego Fuhrera? Ponieważ gdy zbliżali się Rosjanie, w Berlinie było zbyt gorąco. To samo z Himmlerem. Ale żaden ani nie pomyślał, by oszczędzić w tym szaleństwie większą liczbę ludzi. Wie pan, dostaję furii, ilekroć o tym myślę. Nie, nikogo z nich historia nie może potraktować choćby z odrobiną szacunku. Niech ten cały przeklęty nazistowski system wraz z tymi, którzy w nim uczestniczyli, włączywszy mnie samego, idzie na dno ze sromotą i hańbą, na jakie zasługuje! I niech naród zapomni i zacznie budować nowe życie na jakiejś sensownej, demokratycznej podstawie. 

Notatki o Simone Weil


Ostatnio na polskim rynku wydawniczym ukazała się książka Trzy kobiety w czasach ciemności. Opowiada ona o trzech kobietach żyjących mniej więcej w tym samym czasie: Edycie Stein, Hannah Arendt oraz Simone Weil. Właśnie tej ostatniej chciałbym poświęcić tę notkę. 

Biografia Simone Weil napisana przez Czesława Miłosza
Simone Weil żyła trzydzieści cztery lata. Urodziła się w Paryżu 3 lutego1909 roku, umarła w Ashford w Anglii 24 stycznia 1943 roku. Prawdziwość portretów, opartych tylko na refleksji nad czyimś przeznaczeniem, jest wątpliwa, są one zbyt literackie, ograniczę się więc do zwięzłych danych.
Nie mogę jednak pominąć pokoju Simone Weil w Paryżu i jej stołu, na którym pisałem notatki do tego biograficznego szkicu pod dyktando jej matki, pani Bernard Weil. Jest to długi stół, ustawiony wąskim końcem do drzwi balkonu; nisko w dole zielone, faliste pagórki, to szczyty drzew Luksemburskiego Ogrodu; mniej więcej na wprost iglica Sainte-Chapelle, wyżej na horyzoncie, Sacre-Coeur; na lewo kopuły Grand Palais, les Invalides, wieża Eiffla.
Lekcje prywatne więcej przyczyniły się do jej wykształcenia niż szkoła. Języków obcych uczyła się przeważnie sama, czytając, tak na przykład opanowała sanskryt. "Drugą maturę" - według terminologii francuskiej - zdawała w Liceum Victor Duruy, następnie uczęszczała do klasy "pierwszej wyższej" w Liceum Henri IV, gdzie była uczennicą znanego filozofa Alaina - ten zaważył silnie na jej rozwoju. Wykroczenia przeciwko dyscyplinie szkolnej: paliła papierosy z chłopcami w budynku szkoły. W roku 1928 zdała wstępny egzamin konkursowy do Ecole Normale Superieure, którą ukończyła w 1931.
Odtąd przez kilka lat wykładała filozofię i grekę w liceach. Jej kolejne kontrakty nauczycielskie nie trwały nigdy długo, bo wywoływała zgorszenie ciała pedagogicznego swoja ekscentrycznością, uprawianą z pogodnym humorem. Był to okres gospodarczego kryzysu. W roku 1931-1932 w Puy obcięła swoje pobory do wysokości zasiłku dla bezrobotnych, rozdając resztę, i przebywała prawie wyłącznie w towarzystwie robotników, dyskutując z nimi i nawet znajdując czas, żeby grać w karty w robotniczych kafejkach, co budziło grozę mieszczańskiego otoczenia. Rok 1932-1933 - liceum w Auxerre. Rok 1933-1934 - liceum w Roanne. Chęć dzielenia losu klasy uciskanej i wyzyskiwanej, a także pewność, że życie pracowników jest nie znane ludziom z zewnątrz, popchnęła ją do decyzji niezwykłej, zważywszy na zły stan jej zdrowia: w roku 1934-1935 pracowała jako robotnica w paryskim fabrykach metalowych (...). Wytrzymałość na trudy fizyczne pochodziła u niej wyłącznie z silnej woli, bo torturowała ją zawsze choroba, której przyczyny żadna lekarska diagnoza nie mogła ustalić. Musiała niejako oswoić powtarzające się co chwila ataki ostrego bólu głowy (...). Okres fabryczny był dla niej bardzo ciężki, ale dzięki niemu jej studia o pracy w fabrykach są rzadkim przykładem znajomości tego przedmiotu z doświadczenia. Powróciła następnie do zawodu nauczycielskiego, wykładając przez rok 1935-1936 w Bourges.
Nigdy nie należała do partii politycznej, przykładając natomiast wielką wagę do ruchu związkowego, stąd liczne artykuły, polemiki i udział w dyskusjach. Politycznie najbardziej odpowiadała jej grupa "Revolution Proletarienne", podtrzymująca anarcho-syndykalistyczne tradycje francuskiego proletariatu. W roku 1936 władzę we Francji obejmuje Front Ludowy, który wprowadza w sytuacji robotników radykalne zmiany. Simone Weil jest wtedy bardzo aktywna. Wśród jej pism figuruje raport z fabryk w Nordzie, dokąd jeździła z ramienia CGT.
Trzy kobiety w czasach
ciemności
Z wybuchem wojny domowej hiszpańskiej wyjechała w sierpniu 1936 roku do Barcelony, gdzie przebywała w środowisku POUM. Jak wiadomo, ta grupa marksistowska była szczególnie znienawidzona przez stalinowców i jej przywódcy mieli być wkrótce zamordowani na polecenie NKWD. W Barcelonie wstąpiła do wojska, do "Colonna Durutti". Dochowała się jej fotografia w mundurze - kombinezonie anarchistów. Świadectwa są zgodne w podkreślaniu jej odwagi, ale nie była przystosowana do roli żołnierza. Wypadek i pobyt w szpitalu zakończyły hiszpański epizod. Po powrocie do Francji coraz słabsze zdrowie zmusiło ją do wycofania się z zawodu nauczycielskiego (...). Na rok 1938 przypada jej chrześcijański sekret. Słowo "nawrócenie" byłoby tutaj niestosowne, bo mówi w swoich dziennikach: "Być posłusznym Bogu można tylko otrzymując rozkazy. Jak to się dzieje, że otrzymałam je we wczesnej młodości, kiedy wyznawałam ateizm?"
Po klęsce Francji spędziła z rodzicami półtora roku w Marsylii, od października 1940 do maja 1942. Nie poczuwała się nigdy do odrębności rasowej od otoczenia i jej list do komisarza spraw żydowskich rządu Vichy jest wzorem grzecznej ale smagającej ironii. Zastosowała się do wymagań rządu, który zalecał Żydom pracę na roli i dzięki pomocy Gustawa Thibon dostała robotę w winnicach. Ten okres dał jej cenną przyjaźń z dominikaninem o. Perrin (...).
Dnia 17 maja 1942 roku Simone Weil odpłynęła z rodzicami do Casablanki i stamtąd do New Yorku. Zgodnie ze swoim zamiarem natychmiast po przyjeździe do Ameryki zaczęła starania o wizę brytyjską, żeby przyłączyć się w Londynie do Komitetu Wolnych Francuzów i otrzymać od niego misję podziemną do Francji. Po kilku miesiącach (lipiec-listopad 1942) udało się jej wyjechać wreszcie do Anglii, dzięki staraniom przyjaciół z Komitetu Wolnych Francuzów, Andre Philipa i Maurice Schumanna. Mieli oni wiele trudu z przekonaniem jaj w Londynie, że przyda się bardziej pisząc, niż skacząc ze spadochronem jako kurierka Ruchu Oporu. Ale Simone Weil chciała dzielić nieszczęścia swojej ojczyzny i oceniając mieszkanie w wolnym kraju jako zbyt duży przywilej, narzucała sobie ascezę, surowo racjonując sobie żywność, podobnie jak kiedyś obcinała sobie pobory do wysokości zasiłku dla bezrobotnych. Nie wiadomo zresztą w jakim stopniu to podkopało jej organizm. W listach do rodziny, która została w New Yorku, ukrywała swój stan. Przywieziona w sierpniu 1943 roku do sanatorium w Ashford umarła tam 24 sierpnia.
Zapytałem Andre, anarchistę, który znał ją w czasach paryskich zebrań dyskusyjnych i hiszpańskiej wojny, jak wyglądała. "Zwykle ciemno ubrana, bez żadnej troski o modę. Rzadko zabierała głos. Siedziała i słuchała. Kontakt z nią był trudny. I paliła jak komin.".
Była silną duszą w słabym ciele i wolno wyrazić przypuszczenie, że w niej, intelektualistce, zawsze gotowej wykonywać zadania ponad jej wytrzymałość, dlatego właśnie, że były uciążliwe, tkwiła jakaś śmieszność. Ale chyba wszystko co czyste i genialne jest zarażone śmiesznością i tylko kiedy rozróżnia się należycie za co jest płacona cena, przestaje być śmieszne.

Prof. Mikołejko o filozofii Simone Weil. (Program "Polskiego Radia")

wtorek, 16 października 2012

Parę słów o Eriku Petersonie

Erik Peterson
Bóg-człowiek stał się liberalnym mieszczaninem, który wprawdzie nie czynił cudów, ale za to głosił humanitaryzm; którego krew nie kryła tajemnicy, ale który umarł za swoje przekonania; który wprawdzie nie powstał z martwych, ale przeżył we wspomnieniach najbliższych mu osób. (...) Również Ducha Świętego nie czczono już jako trzeciej osoby Trójcy Świętej, lecz odnoszono go jedynie do tak zwanych duchowych przeżyć religijnych.

Zdanie to wypowiedział niemiecki teolog katolicki Erik Peterson w latach 30. kiedy pisał traktat Polityka i teologia. Wydaje się ono dzisiaj nadal aktualne chociaż minęło już 80 lat od tamtej chwili. Nadal istnieje niektórych kręgach dążenie aby konwertować religię katolicką na swój własny sposób, dostosowywać ją do "liberalnej" wersji świata, jednocześnie obdzierając ją z mistycznej tajemnicy jaka leży u jej podstawy.
Erik Peterson urodził się w 1980r. w Hamburgu. Wychowywał się w luterańskim otoczeniu, jednak w wieku 40 lat przyjął katolicyzm. Po dojściu do władzy NSDAP wyemigrował z Niemiec i osiedlił się we Włoszech, gdzie przez 20 lat wiódł życie niemal bez środków na utrzymanie. 
Należy on do ulubionych teologów Benedykta XVI, jego prace stanowiły inspirację dla dla Carla Schmitta, Jacoba Taubesa czy Ernsta Kantorowicza.

poniedziałek, 15 października 2012

Janusz Korczak - Prawo dziecka do szacunku



LEKCEWAŻENIE - NIEUFNOŚĆ

Od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe- ważniejsze od małego.
-Jestem duży- cieszy się dziecko, postawione na stole. – Jestem wyższy od ciebie – stwierdza z uczuciem dumy, mierząc się z rówieśnikiem.
Przykro wspinać się na palcach i nie móc dosięgnąć, ciężko drobnymi krokami nadążać za dorosłymi; z małej ręki wyśliźnie się szklanka. Niezręcznie z mozołem pnie się na krzesło, do pojazdu, na schody; nie może ująć klamki, wyjrzeć przez okno, zdjąć lub zawiesić, bo wysoko. W tłumie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą. Niewygodnie, przykro być małym.
Szacunek i podziw budzi to, co duże, więcej zajmuje miejsca. Mały – pospolity, nie ciekawy. Mali ludzie, małe potrzeby, radości i smutki.
Imponują: wielkie miasto, wysokie góry, wyniosłe drzewo. – Mówimy:
  • Wielki czyn, wielki człowiek.
Dziecko małe, lekkie, mniej go jest. – Musimy się pochylić, zniżyć ku niemu.
Co gorsze, dziecko jest słabe.
Możemy podnieść, podrzucić do góry, wbrew woli posadzić, możemy przemocą zatrzymać w biegu, udaremnić wysiłek.
Ilekroć nie posłucha, mam w rezerwie siłę. Mówię: „nie odchodź, nie rusz, odsuń się, oddaj”. Ono wie, że musi; ile razy próbuje bezskutecznie, zanim zrozumie, podda się, zrezygnuje.
Kto i kiedy, w jak wyjątkowych warunkach, ośmieli się dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A jak codzienny i niewinny – klaps, wymierzony dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.
Poczucie niemocy wychowuje cześć dla siły; każdy, już nie tylko dorosły, ale starszy i silniejszy, może brutalnie wyrazić niezadowolenie, siłą poprzeć żądanie i wymóc posłuch: może skrzywdzić bezkarnie.
Uczymy własnym przykładem lekceważenia tego, co słabsze. Zła szkoła, ponura przepowiednia.
Zmieniło się oblicze świata. Już nie siła mięśni wykonywa pracę i broni przed wrogiem, nie siła mięśni wydziera ziemi, lasom, morzu – panowanie, dosyt i bezpieczeństwo. Ujarzmiony niewolnik – maszyna. Mięśnie straciły wyłączny przywilej i walor. – Tym większy szacunek dla intelektu i wiedzy.
Podejrzany lamus, skromna cela myśliciela- rozrosły się w hale i gmachy badacza. Narastają piętra bibliotek, uginają się półki pod ciężarem ksiąg. Zaludniły się świątynie dumnego rozumu. – Człowiek wiedzy tworzy i rozkazuje. Hieroglify cyfr i kresek raz wraz ciskają tłumom nowe zdobycze, dają świadectwo ludzkiej potęgi. – Trzeba to wszystko ogarnąć pamięcią i rozumieniem.
Wydłużają się lata mozolnej nauki, coraz więcej szkół, egzaminów, drukowanego słowa. – A dziecko małe, słabe, krótko żyło – nie czytało, nie umie...
Groźne zagadnienie, jak dzielić zdobyte obszary, jakie komu zadanie i zapłata, jak się zagospodarować na opanowanym globie. Ile i jak rozrzucić warsztaty, by nakarmić głodne pracy ręce i mózgi, jak utrzymać mrowie ludzie w posłuchu i ładzie, jak się zabezpieczyć przed złą wolą i szaleństwem jednostki, jak godziny życia wypełnić działaniem, spoczynkiem i rozrywką, bronić przed apatią, przesytem i nudą. Jak wiązać ludzi w karne skupienia, ułatwiać porozumienie; kiedy rozpraszać i dzielić. Tu popędzać i zachęcać, tam hamować, tu rozpalać, tam gasić.
Politycy i prawodawcy ostrożnie próbują, a raz wraz się mylą.
I o dziecku radzą i postanawiają; ale któż pytać się będzie naiwne o sąd i zgodę; cóż ono może mieć do powiedzenia?
Obok rozumu i wiedzy, w walce o byt i wpływy pomaga spryt. Zabiegliwy wywęszy trop i nad wartość otrzyma zapłatę wbrew rzetelnym obliczeniom, nagle i łatwo zdobywa; olśniewa i zazdrość budzi. Przebiegle trzeba znać człowieka, - już nie ołtarze, ale chlewik życia.
A dziecko drepce niezdarnie z książką szkolną, piłką i lalką; przeczuwa, że bez jego udziału, ponad nim, dzieje się ważne i silne, co decyduje o doli i niedoli, karze i nagradza i łamie.
Kwiat jest zapowiedzią przyszłego owocu, pisklę będzie kurą, która znosi jaja, cielę będzie dawało mleko. Tymczasem staranie, wydatek i troska: czy się uchowa, czy nie zawiedzie?
Młode budzi niepokój, długo czekać trzeba; może będzie podporą starości i z nawiązką pokryje. Ale zna życie posuchy, przymrozki i grady, co warzą i niszczą plony.
Szukamy zapowiedzi, pragniemy przewidzieć, zapewnić; niespokojne oczekiwanie, co będzie, zwiększa lekceważenie tego, co jest.
Mała rynkowa wartość młodego. Tylko wobec Prawa i Boga kwiat jabłoni tyle wart, co jabłko, zielona ruń, ile łan dojrzały.
Piastujemy, osłaniamy, żywimy, kształcimy. Nie troszcząc się, otrzymuje; czym byłoby bez nas, którym wszystko zawdzięcza?
Jedynie, wyłącznie, wszystko tylko – my.
Znamy drogi do pomyślności, dajemy wskazówki i rady, rozwijamy zalety, tłumimy wady. Kierujemy, poprawiamy, zaprawiamy. Ono nic, wszystko - my.
Rozkazujemy i żądamy posłuchu.
Moralnie i prawnie odpowiedzialni, wiedząc i przewidując, jesteśmy jedynymi sędziami czynów, ruchów, myśli i zamierzeń dziecka.
Wydajemy zlecenia, czuwamy nad spełnieniem; zależnie od woli i rozumienia – nasze dzieci, nasza własność – wara.
(Zmieniło się prawda co nieco. Już nie tylko wola i autorytet wyłączny rodziny – ostrożna jeszcze, ale już kontrola społeczna. Z lekka, niepostrzeżenie.
Żebrak rozporządza dowoli jałmużną, dziecko nic nie ma własnego, musi zdać sprawę z każdego, otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu.
Nie wolno podrzeć, złamać, zabrudzić, nie wolno podarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma przyjąć i być zadowolone. – Wszystko w oznaczonym miejscu i czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.
(Może dlatego ceni bezwartościowe drobiazgi, które budzą zdziwione politowanie: rupiecie – jedyna naprawdę własność i bogactwo, sznurka, pudełka, paciorków).
Za świadczenia ma dziecko ulegać, zasłużyć dobrym sprawowaniem – niech wyprosi, wyłudzi, byle nie żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. (Nasuwa się bolesna analogia: przyjaciółka bogacza).
Lekceważymy dziecko, bo nie wie, nie domyśla się, nie przeczuwa.
Nie zna trudności i powikłań dorosłego życia, nie wie, skąd płyną okresy naszych podnieceń, zniechęceń i znużeń, co płoszy spokój i kwasi humory: nie zna dojrzałych porażek i bankructw. Łatwo uśpić, zwieść naiwne i ukryć.
Sądzi, że życie jest proste i łatwe. Jest tatuś, jest mama; ojciec zarabia, mama kupuje. Nie zna zdrad wobec obowiązków, ani sposobów walki człowieka o swoje i więcej.
Samo wolne od trosk materialnych, od mocnych pokus i wstrząśnień – znów nie wie i sądzić nie może. – My zgadujemy je w lot, jednym niedbałym spojrzeniem na wskroś przenikamy, bez śledztw wykrywamy nieudolne podstępy.
A może łudzimy się, sądząc, że dziecko to tylko tyle, ile my chcemy? Może kryje się przed nami, może cierpi skrycie?

niedziela, 14 października 2012

Notatki z "Dziennika norymberskiego" Gilberta


Pojedyncze wypowiedzi nazistowskich zbrodniarzy z książki Gilberta "Dziennik norymberski". Jest to część I tego posta. Ciąg dalszy wkrótce.


Goring: Być może. Jestem przekonany, że niezależnie od tego, czym bym się zajmował, zrobiłbym to lepiej niż przeciętny człowiek. Ale nie można zgłębić swojego losu. To zależy od drobiazgów. Na przykład taki drobiazg, który uchronił mnie przed przystąpieniem do masonerii. W 1919r. miałem umówione spotkanie z kilkoma przyjaciółmi, aby przestąpić do masonów. Czekając na nich, ujrzałem przechodzącą obok urodziwą blondynkę i ją poderwałem. No cóż, właściwie nigdy nie zabiegałem o przynależność do masonerii. Gdybym tego dnia nie poderwał owej blondynki, to nie mógłbym wstąpić do partii, a dzisiaj nie byłoby mnie tutaj.

Schacht: nie ma gorszej zbrodni niż głupota.

Speer: Tak, wiem - oni [naziści sądzeni w procesie norymberskim] wielkie bohaterskie przemówienia o walce i umieraniu za Vaterland, nie nadstawiając własnych karków. A teraz, kiedy stawką jest ich własne życie, a losy się ważą trzęsą się i szukają wszelakich wymówek. Z tym oto rodzajem bohaterów poprowadziliśmy Niemcy do zniszczenia.

Test IQ wykonane w więzieniu w Norymberdze:
  • Hjamar Schacht: 144
  • Arthur Seyss-Inzuart 141
  • Hermann Göring 138
  • Karl Dönitz 138
  • Franz von Papen 134
  • Erich Raeder 134
  • Hans Frank 130
  • Hans Fritzsche 130
  • Baldur von Schirach 130
  • Joachim von Ribbentrop 129
  • Wilhelm Keitel 129
  • Albert Speer 129
  • Alfred Jodl 127
  • Alfred Rosberg 127
  • Konstantin von Neurath 125
  • Walther Funk 124
  • Wilhelm Frick 124
  • Rudolf Hess 120
  • Fritz Sauckel 118
  • Ernst Kaltenbrunner 113
  • Julius Streicher 106

wtorek, 9 października 2012

Bertrand Russell - Bakunin i anarchizm

Michaił Bakunin (1814-1876)
W pojęciu ogółu anarchista to osobnik, który rzuca bomby i popełnia inne gwałty albo dlatego, że jest w mniejszym lub większym stopniu niepoczytalny, albo też dla­tego że pod płaszczem skrajnych poglądów politycznych ukrywa zbrodnicze skłon­ności. Zapatrywanie to jest naturalnie pod każdym względem nieścisłe. Niektórzy anarchiści wierzą w skuteczność rzucania bomb, wielu zaś innych tej wiary nie posia­da. Ludzie niemal wszystkich odcieni poglądów wierzą w skuteczność rzucania bomb w pewnych okolicznościach: na przykład ludzie, którzy rzucili bombę w Sarajewie i przez to dali początek obecnej wojnie, nie byli anarchistami, lecz nacjonalistami. Anarchiści, którzy są zwolennikami rzucania bomb, nie różnią się pod tym względem w żadnym istotnym punkcie od reszty społeczeństwa, z wyjątkiem nieskończenie drobnej części, która przyjęła tołstojowską zasadę bezgwałtu. Anarchiści, podobnie jak socjaliści, wyznają zwykle doktrynę walki klasowej i jeśli używają bomb, to pod­czas walki, tak jak to czynią rządy: ale na każdą bombę sporządzoną przez anarchistę przypada wiele milionów bomb fabrykowanych przez rządy, a na każdego człowieka zabitego przez anarchistę - wiele milionów ludzi zabitych skutkiem gwałtów doko­nywanych przez państwa. Możemy przeto wykluczyć całe zagadnienie gwałtu, które odgrywa tak wielką rolę w wyobraźni ogółu, ponieważ nie ma ono zasadniczego ani specjalnego znaczenia dla tych, którzy zajmują anarchistyczne stanowisko.
Anarchizm, jak wskazuje na to pochodzenie tego słowa, jest teorią przeciwstawia­jącą się wszelkiemu rodzajowi rządzenia siłą. Zwalcza on państwo jako ucieleśnienie siły używanej przy rządzeniu społeczeństwem. Rząd, który może być tolerowany przez anarchizm, musi być rządem wolnościowym, nie tylko w tym znaczeniu, że jest rządem większości, ale i w tym znaczeniu, że wszyscy się nań zgadzają. Anarchiści występują przeciw takim instytucjom jak policja i kodeks karny, gdyż za pomocą nich jedna część społeczeństwa narzuca swoją wolę drugiej. Zdaniem ich demokratyczna forma rządu nie jest o wiele lepsza od innych form, dopóki mniejszości są zmuszane siłą lub groźbą do poddania się woli większości. Według anarchistycznego wyznania wiary wolność jest najwyższym dobrem, które osiąga się bezpośrednio na drodze zniesienia przymusowej kontroli społeczeństwa nad jednostką.
Anarchizm w tym znaczeniu nie jest nowością. Doktryna ta została świetnie wyło­żona przez Chuang Tsu, chińskiego filozofa, który żył mniej więcej w 300-tnym roku przed Nar. Chr.:
"Konie posiadają kopyta, które pozwalają im galopować po szronie i śniegu oraz włos, chroniący je przed wiatrem i zimnem. Żywią się one trawą, piją wodę i harcują po równinach. Taka jest rzeczywista natura koni. Pałace są im niepotrzebne.
Pewnego dnia przyszedł Po Lo i powiedział: "Umiem obchodzić się z koń­mi".
Tedy napiętnował i ostrzygł konie, ostrugał im kopyta, nałożył na nie lejce, obwiązał im głowy, spętał nogi i umieścił je w stajniach; a w rezultacie na każde dziesięć koni dwa lub trzy zdechły. Potem nie dał im jeść ani pić, lecz kazał im kłusować i galopować, czyszcząc je, przybierając i nękając uzdą zdobną w chwasty z przodu a lękiem przed węzłowatym biczem z tyłu, póki przeszło połowa z nich nie padła.
Garncarz powiada: "Mogę robić z gliną, co mi się podoba. Jeśli chcę, aby była okrągła, używam cyrkla; jeśli ma być prostokątna - węgielnicy".
Cieśla powiada: "Mogę robić z drzewem, co mi się podoba. Jeśli chcę je wygiąć, używam łuku, jeśli ma być proste - linii".
Ale na jakiej zasadzie możemy sądzić, że glina i drzewo życzą sobie tego zastosowania cyrkla, węgielnicy, łuku i linii? Niemniej każdy wiek wynosi pod niebiosa Po Lo za jego zręczność w ujeżdżaniu koni, a garncarzy i cieśli za ich biegłość w obróbce gliny i drzewa. Ci którzy rządzą cesarstwem popełniają ten sam błąd.
Otóż ja zapatruję się na sztukę rządzenia z zupełnie innego stanowiska.
Ludzie mają pewne naturalne instynkty, skłaniające ich do tkania i ubie­rania się, do kopania i przyjmowania pożywienia. Instynkty te są właściwe całej ludzkości i wszyscy postępują zgodnie z nimi. Takie instynkty nazywamy "zesłanymi z nieba".


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Notatki z "Władzy i jednostki" B. Russella

Bertrand Russell
Starożytni sławili Spartę za godną podziwu zwartość społeczną nigdy nie obejmowała ona jednak całej populacji - to terror wymuszał lojalność. 

Za naszych czasów dwa szeroko rozpowszechnione systemy quasi-religijne zyskały sobie na świecie ogromną liczbę wyznawców. Jeden z nich to komunizm, który ma tę przewagę, że jest skrajnie fanatyczny i posiada swoje Pismo Święte. Drugi, trudniejszy do zdefiniowania, a mimo to potężny, można określić jako "amerykański styl życia".

Nie sądzę, żeby przeciętni ludzie mogli się czuć szczęśliwi bez rywalizacji, to ona bowiem, od powstania człowieka, stanowiła motor wszelkich najważniejszych działań. Nie powinniśmy więc dążyć do wyeliminowania rywalizacji, lecz tylko pilnować, by nie przybierała zbyt szkodliwych form.

Gdy zapytać Indianina czy woli dzisiejsze bezpieczne warunki, czy też dawne zagrożenia, odpowiedź brzmi, że dawne zagrożenia, bo było w tym coś wzniosłego.

Wielu ludzi czuje się szczęśliwiej podczas wojny niż w czasie pokoju, pod warunkiem, że skutki działań wojennych nie przysparzają im bezpośrednio zbyt wielkich cierpień.

Przez najświetniejszy okres historii Grecji panowała anarchia, która człowiekowi współczesnemu wydałaby się niemożliwa do zniesienia. Jednakże u obywateli greckiego państewka, nawet tych zbuntowanych przeciw aktualnej władzy, odrodziła się psychologia pierwotnej lojalności. Kochali rodzinne miasto i byli mu oddani, nie zawsze mądrze, ale prawie zawsze namiętnie. Wielkość Greków, jeśli chodzi o indywidualne dokonania, była moim zdaniem ściśle związana z ich nieudolnością polityczną. Siła indywidualnej namiętności , stanowiąca źródło indywidualnych dokonań, uniemożliwiła zarazem zjednoczenie Grecji.

Najgorszy jest system, gdzie ludzie formalnie posiadający inicjatywę są nieustannie kontrolowani przez administrację rządową, która może tylko stawiać weto, niczego zaś nie inicjuje. W rezultacie tworzy się negatywne nastawienie i skłonność do wydawania zakazów. System taki doprowadza do rozpaczy ludzi energicznych, ci zaś, którzy w bardziej sprzyjającym otoczeniu mogliby wykazać energię, pozostają bierni i bezmyślni.

wtorek, 24 lipca 2012

W. G. Sebald o Bachu

Myślę że Bach - choć może to zabrzmieć nieco bezczelnie - uśmierza niepokój tych, którzy we własnym przekonaniu niewiele rozumieją z muzyki. Ponieważ słuchając Bacha ma się wrażenie, że wykłada nam tu się muzyczne abc.

niedziela, 22 lipca 2012

Jeżeli Europa nienawidzi samej siebie - Joseph Ratzinger

Optymizm w odniesieniu do zwycięstwa europejskiego pierwiastka, który Arnold Toynbee był w stanie utrzymać w mocy do początku lat '60, wygląda na dziwnie nieaktualny. "Z 28 kultur, które zidentyfikowaliśmy... 18 jest martwych, a dziewięć, z dziesięciu pozostałych - wszystkie z wyjątkiem naszej - są śmiertelnie ranne." Kto jest w stanie dzisiaj powtórzyć te słowa? Jaka jest nasza kultura w ogóle, co z niej pozostało? Czy cywilizacja techniki i handlu rozprzestrzeni się zwycięsko na świat obecnej kultury europejskiej? Nie było to raczej zrodzone z końca, w pewien sposób post-europejskiej, antycznej kultury? Widzę tu paradoksalnie synchronię. Zwycięstwo techniczno-świeckiego post-europejskiego świata; z upowszechnienia tego modelu życia i jego sposobu myślenia, związany jest cały świat, ale szczególnie pozaeuropejskie światy Azji i Afryki, będące pod wrażeniem Europejskiego świata wartości, kultury i wiary, na jakiej opiera się jej tożsamość; ten świat zbliża się do końca i właśnie opuszcza scenę, gdyż teraz nadchodzi czas innych wartości pochodzących z Ameryki prekolumbijskiej, z Islamu, z mistyki Azjatyckiej.
Europa, właśnie w tej godzinie pełnego sukcesu, wydaje się być pusta w środku, w pewnym sensie sparaliżowana przez kryzys układu krążenia, kryzys, który jest niebezpieczny dla jej życia, a uciekanie się niejako, do transplantacji, nie pomoże, a jedynie wyeliminuje jej tożsamość. Do tej wewnętrznej pustki podstawowych sił duchowych analogiczne jest, że nawet etnicznie, Europa wydaje się zmierzać ku końcowi.
 

Istnieje dziwny brak pragnienia przyszłości; dzieci, które pojawią się w przyszłości, są postrzegane jako zagrożenie dla teraźniejszości; jedynym pomysłem jest usunięcie ich z naszego życia. Nie są one postrzegane jako nadzieja, lecz raczej jako ograniczenie teraźniejszości. Zmuszana nas to do porównań w Imperium Rzymskim w czasach upadku; ciągle trwało jako historyczna struktura, ale w praktyce było to żerowanie tych, którzy rozpuścili je, ponieważ nie mieli więcej energii życiowych.

sobota, 21 lipca 2012

Pokocham ją siłą woli - Edward Stachura


Wskazała mi fotel i powiedziała:
         - Usiądź, proszę.
        Usiadłem.
Przysunęła do prawej bocznej poręczy fotela krzesło i położyła na nim zapałki i popielniczkę. Po czym ustawiła naprzeciw fotela, w odległości jakichś czterech metrów, drugie krzesło i usiadła też. Przez chwilę patrzyła na mnie w milczeniu. Było w tym patrzeniu coś z tego, jak kiedy się stoi na nabrzeżu portowym i się patrzy na wolno sunący ku kei statek, ale jest on jeszcze trochę daleko i bez małej lornetki nie można rozróżnić twarzy stojących na mostku pasażerów. Coś takiego.
         - Zapal sobie - powiedziała.
Edward Stachura
        Sięgnąłem posłusznie do kieszeni bluzy, wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliłem. Dziewczyna siedziała prosto, opierając się plecami o tył krzesła; stopy i kolana miała mocno zwarte; na kolanach - w miejscu gdzie kraj sukienki - splecione palcami dłonie.
         - Mam ci coś do powiedzenia. Zechciej mnie wysłuchać.
        Zamilkła, spojrzała w okno i znowu na mnie. Ja paliłem i patrzyłem na to wszystko poprzez snujący się fantasmagorycznie dym palonego papierosa.
         - Jesteś mężczyzną; ja, jak widzisz, jestem kobietą.
        I uśmiechnęła się. Miękko, ale nie kocio. Kobieco, ale nie zalotnie. Choć może zalotnie, ale jakoś nieprzewrotnie. I nieznacznie. Bardzo delikatnie. Mnie - co starałem się widzieć wszystko, każdy najmniejszy nawet szczegół mogący być mi pomocny w kontrataku na powszechną i co dzień, i co krok nachalną wulgarność świata - bardzo się ten uśmiech spodobał i spróbowałem odwzajemnić się dziewczynie uśmiechem podobnym.
         - Jestem kobietą - podjęła dziewczyna - i... jak by ci to powiedzieć... no, jestem normalną kobietą.
        Jeżeli to prawda, to dobrze - pomyślałem. To bardzo dobrze. Bo w ten sposób jest już nas przynajmniej dwoje normalnych w tym nienormalnym, chorym świecie.
         - Wszystko, co powiem, to prawda - powiedziała, jakby nie wiem jakim zmysłem wyczuwając, że o tym właśnie przed sekundą myślałem. - Co ty o tym wszystkim pomyślisz, to twoja sprawa, ale musisz mi wierzyć. To dla mnie bardzo ważne. Musisz mi wierzyć.
        Kiwnąłem głową.
         - Jestem normalną kobietą - podjęła dziewczyna - ale od pewnego czasu, od dłuższego już czasu nie ma w moim życiu żadnego mężczyzny. Mogłabym mieć, wybacz mi ten zwrot, ale nie chciałam. Nie tylko dlatego nie chciałam, to też ci chcę powiedzieć, że brzydzę się tą grą, tym łaszeniem się, tym podchodzeniem, tym skradaniem się...
        Tymi ociekającymi słówkami, tym ociekającym wzrokiem, tą ociekającą śliną - dodałem w myśli.
         - ... Kiedy widzę - podjęła - jak to robią inni, czy to mężczyźni, czy to kobiety, kiedy jestem tego przypadkowym świadkiem albo niekiedy obiektem, to nie wiem... chciałabym się schować pod stół albo zniknąć nagle, wyparować, żeby tego nie oglądać. A czasami to... czasami to muszę wyjść do łazienki, bo robi mi się niedobrze. Nachodzą mnie wymioty.
        Niesamowite - pomyślałem. Chyba po raz pierwszy słyszę kogoś, kto mówi o tych sprawach tak, jak ja bym o tym mówił. Niesamowite.
         - Ty nie skradasz się... Pomyślałam najpierw, że może jesteś w kimś zakochany, ale potem pomyślałam, że nie, skądże, że gdyby tak było, gdybyś ty był zakochany, toby to było napisane na twojej twarzy, zapalone w twoich oczach, wyryte w twoich ruchach, w całym twoim zachowaniu, i ja musiałabym to zobaczyć i bym się nie ośmieliła mówić ci tego, co mówię, i powiedzieć tego, co powiem. Co może uda mi się powiedzieć.

wtorek, 26 czerwca 2012

Kapuściński - Cesarz


To był mały piesek rasy japońskiej. Nazywał się Lulu. Miał prawo spać w łożu cesarskim. W czasie różnych ceremonii uciekał cesarzowi z kolan i siusiał dygnitarzom na buty. Panom dygnitarzom nie wolno było drgnąć ani zrobić żadnego gestu, kiedy poczuli, że mają mokro w bucie. Moją funkcją było chodzić między stojącymi dygnitarzami i ocierać im mocz z butów. Do tego służyła ściereczka z atłasu. To było moim zajęciem przez dziesięć lat.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Henryk Bereza i Marek Hłasko

Fragment wywiadu niedawno zmarłego krytyka Henryka Berezy o Marku Hłasce, którego odkrył i wypromował.


Kto pierwszy wykonał gest przyjaźni: Hłasko czy pan? 

 - Nasze pierwsze spotkanie było bezsłowne, na schodach, na balu sylwestrowym w Związku Literatów w 1955. Ale po miesiącu już komitywa, całodobowy raj.

Co zaważyło: poglądy, charakter, przeciwieństwa? 

 - Myślę, że podobne odczucie świata. Pesymizm, desperacja były tymi fundamentami.

Pan powiedział kiedyś, że to była "solidarność dwóch cierpień". 

 - To było jakieś niezwykłe utożsamienie. Od razu dopowiem, żeby zaprzeczyć plotkom - nie było w tym żadnych, ale to żadnych zainteresowań homoseksualnych. To było coś bardziej fundamentalnego. Ja z nim przecież dziesiątki razy spałem w jednym pokoju. Bywało, że Marek w nocy przychodził, mówił, że mu zimno, i spaliśmy razem bez żadnych... Byłoby zaszczytem, gdybym mógł powiedzieć, że coś było. Ale nie mogę tego powiedzieć. Żadnej potrzeby tego typu we mnie nie było.

Pan go po prostu kochał, nieseksualnie. Zastanawiam się nad tą wspólnotą cierpienia, o której pan mówi, w tak młodym wieku. Choć właściwie, kiedy nie cierpieć, jak w młodości? 

 - Ja od czasu wojny byłem zgwałcony przez cierpienie, ze wszystkich stron. Jako czternastolatek powziąłem zobowiązanie wobec siebie, że nigdy nie zostanę ojcem. Żeby nikogo nie skazywać na cierpienie. I nawet nie wiem, czy tego dotrzymałem?

Źródło: Gazeta Wyborcza