Od zarania wzrastamy w poczuciu, że
większe- ważniejsze od małego.
-Jestem duży- cieszy się dziecko,
postawione na stole. – Jestem wyższy od ciebie – stwierdza z
uczuciem dumy, mierząc się z rówieśnikiem.
Przykro wspinać się na palcach i
nie móc dosięgnąć, ciężko drobnymi krokami nadążać za
dorosłymi; z małej ręki wyśliźnie się szklanka. Niezręcznie z
mozołem pnie się na krzesło, do pojazdu, na schody; nie może ująć
klamki, wyjrzeć przez okno, zdjąć lub zawiesić, bo wysoko. W
tłumie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą. Niewygodnie, przykro
być małym.
Szacunek i podziw budzi to, co duże,
więcej zajmuje miejsca. Mały – pospolity, nie ciekawy. Mali
ludzie, małe potrzeby, radości i smutki.
Imponują: wielkie miasto, wysokie
góry, wyniosłe drzewo. – Mówimy:
- Wielki czyn, wielki człowiek.
Dziecko małe, lekkie, mniej go
jest. – Musimy się pochylić, zniżyć ku niemu.
Co
gorsze, dziecko jest słabe.
Możemy podnieść, podrzucić do
góry, wbrew woli posadzić, możemy przemocą zatrzymać w biegu,
udaremnić wysiłek.
Ilekroć nie posłucha, mam w
rezerwie siłę. Mówię: „nie odchodź, nie rusz, odsuń się,
oddaj”. Ono wie, że musi; ile razy próbuje bezskutecznie, zanim
zrozumie, podda się, zrezygnuje.
Kto i kiedy, w jak wyjątkowych
warunkach, ośmieli się dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A
jak codzienny i niewinny – klaps, wymierzony dziecku, mocne
pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.
Poczucie niemocy wychowuje cześć
dla siły; każdy, już nie tylko dorosły, ale starszy i silniejszy,
może brutalnie wyrazić niezadowolenie, siłą poprzeć żądanie i
wymóc posłuch: może skrzywdzić bezkarnie.
Uczymy własnym przykładem
lekceważenia tego, co słabsze. Zła szkoła, ponura przepowiednia.
Zmieniło
się oblicze świata. Już nie siła mięśni wykonywa pracę i broni
przed wrogiem, nie siła mięśni wydziera ziemi, lasom, morzu –
panowanie, dosyt i bezpieczeństwo. Ujarzmiony niewolnik – maszyna.
Mięśnie straciły wyłączny przywilej i walor. – Tym większy
szacunek dla intelektu i wiedzy.
Podejrzany lamus, skromna cela
myśliciela- rozrosły się w hale i gmachy badacza. Narastają
piętra bibliotek, uginają się półki pod ciężarem ksiąg.
Zaludniły się świątynie dumnego rozumu. – Człowiek wiedzy
tworzy i rozkazuje. Hieroglify cyfr i kresek raz wraz ciskają tłumom
nowe zdobycze, dają świadectwo ludzkiej potęgi. – Trzeba to
wszystko ogarnąć pamięcią i rozumieniem.
Wydłużają się lata mozolnej
nauki, coraz więcej szkół, egzaminów, drukowanego słowa. – A
dziecko małe, słabe, krótko żyło – nie czytało, nie umie...
Groźne
zagadnienie, jak dzielić zdobyte obszary, jakie komu zadanie i
zapłata, jak się zagospodarować na opanowanym globie. Ile i jak
rozrzucić warsztaty, by nakarmić głodne pracy ręce i mózgi, jak
utrzymać mrowie ludzie w posłuchu i ładzie, jak się zabezpieczyć
przed złą wolą i szaleństwem jednostki, jak godziny życia
wypełnić działaniem, spoczynkiem i rozrywką, bronić przed
apatią, przesytem i nudą. Jak wiązać ludzi w karne skupienia,
ułatwiać porozumienie; kiedy rozpraszać i dzielić. Tu popędzać
i zachęcać, tam hamować, tu rozpalać, tam gasić.
Politycy i prawodawcy ostrożnie
próbują, a raz wraz się mylą.
I o dziecku radzą i postanawiają;
ale któż pytać się będzie naiwne o sąd i zgodę; cóż ono może
mieć do powiedzenia?
Obok
rozumu i wiedzy, w walce o byt i wpływy pomaga spryt. Zabiegliwy
wywęszy trop i nad wartość otrzyma zapłatę wbrew rzetelnym
obliczeniom, nagle i łatwo zdobywa; olśniewa i zazdrość budzi.
Przebiegle trzeba znać człowieka, - już nie ołtarze, ale chlewik
życia.
A dziecko drepce niezdarnie z
książką szkolną, piłką i lalką; przeczuwa, że bez jego
udziału, ponad nim, dzieje się ważne i silne, co decyduje o doli i
niedoli, karze i nagradza i łamie.
Kwiat jest zapowiedzią przyszłego
owocu, pisklę będzie kurą, która znosi jaja, cielę będzie
dawało mleko. Tymczasem staranie, wydatek i troska: czy się uchowa,
czy nie zawiedzie?
Młode budzi niepokój, długo
czekać trzeba; może będzie podporą starości i z nawiązką
pokryje. Ale zna życie posuchy, przymrozki i grady, co warzą i
niszczą plony.
Szukamy zapowiedzi, pragniemy
przewidzieć, zapewnić; niespokojne oczekiwanie, co będzie,
zwiększa lekceważenie tego, co jest.
Mała rynkowa wartość młodego.
Tylko wobec Prawa i Boga kwiat jabłoni tyle wart, co jabłko,
zielona ruń, ile łan dojrzały.
Piastujemy, osłaniamy, żywimy,
kształcimy. Nie troszcząc się, otrzymuje; czym byłoby bez nas,
którym wszystko zawdzięcza?
Jedynie, wyłącznie, wszystko tylko
– my.
Znamy drogi do pomyślności, dajemy
wskazówki i rady, rozwijamy zalety, tłumimy wady. Kierujemy,
poprawiamy, zaprawiamy. Ono nic, wszystko - my.
Rozkazujemy i żądamy posłuchu.
Moralnie i prawnie odpowiedzialni,
wiedząc i przewidując, jesteśmy jedynymi sędziami czynów,
ruchów, myśli i zamierzeń dziecka.
Wydajemy zlecenia, czuwamy nad
spełnieniem; zależnie od woli i rozumienia – nasze dzieci, nasza
własność – wara.
(Zmieniło się prawda co nieco. Już
nie tylko wola i autorytet wyłączny rodziny – ostrożna jeszcze,
ale już kontrola społeczna. Z lekka, niepostrzeżenie.
Żebrak rozporządza dowoli
jałmużną, dziecko nic nie ma własnego, musi zdać sprawę z
każdego, otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu.
Nie wolno podrzeć, złamać,
zabrudzić, nie wolno podarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma
przyjąć i być zadowolone. – Wszystko w oznaczonym miejscu i
czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.
(Może dlatego ceni bezwartościowe
drobiazgi, które budzą zdziwione politowanie: rupiecie – jedyna
naprawdę własność i bogactwo, sznurka, pudełka, paciorków).
Za świadczenia ma dziecko ulegać,
zasłużyć dobrym sprawowaniem – niech wyprosi, wyłudzi, byle nie
żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. (Nasuwa się
bolesna analogia: przyjaciółka bogacza).
Lekceważymy dziecko, bo nie wie,
nie domyśla się, nie przeczuwa.
Nie zna trudności i powikłań
dorosłego życia, nie wie, skąd płyną okresy naszych podnieceń,
zniechęceń i znużeń, co płoszy spokój i kwasi humory: nie zna
dojrzałych porażek i bankructw. Łatwo uśpić, zwieść naiwne i
ukryć.
Sądzi, że życie jest proste i
łatwe. Jest tatuś, jest mama; ojciec zarabia, mama kupuje. Nie zna
zdrad wobec obowiązków, ani sposobów walki człowieka o swoje i
więcej.
Samo wolne od trosk materialnych, od
mocnych pokus i wstrząśnień – znów nie wie i sądzić nie może.
– My zgadujemy je w lot, jednym niedbałym spojrzeniem na wskroś
przenikamy, bez śledztw wykrywamy nieudolne podstępy.
A może łudzimy się, sądząc, że
dziecko to tylko tyle, ile my chcemy? Może kryje się przed nami,
może cierpi skrycie?
Łupimy góry, wycinamy drzewa,
tępimy zwierzęta. Coraz liczniejsze osiedla, gdzie dawniej knieje i
moczary. Zasadzamy człowieka na raz wraz nowych terenach.
Ukorzyliśmy świat, służy żelazo
i zwierzę; ujarzmiliśmy rasy kolorowe, z gruba ułożyliśmy
stosunek wzajemny narodów i ugłaskaliśmy masy. Odległy jeszcze
ład sprawiedliwy, więcej krzywdy i poniewierki.
Niepoważne się zdają dziecięce
wątpliwości i zastrzeżenia.
Jasny demokratyzm dziecka nie zna
hierarchii. Do czasu boli je pot wyrobnika, niedola dręczonego
konia, zarzynanej kury. Bliski mu pies i ptak, równy motyl i kwiat,
w kamyku i muszelce odnajduje brata. Niesolidarne w wyniosłej dumie
dorobkiewicza, nie wie, że człowiek tylko ma duszę.
Lekceważymy dziecko, bo ma przed
sobą wiele godzin życia.
Czujemy trud własnych kroków,
ociężałość interesownych ruchów, skąpstwo postrzegań i
odczuwań. Dziecko biega i skacze, bez potrzeby patrzy, dziwi się i
rozpytuje; lekkomyślnie łzy roni i szczodrze się cieszy.
Cenę ma piękny dzień jesieni, gdy
słońce rzadziej; wiosną i tak zielono. Wystarczy byle jak, mało
do szczęścia potrzeba – zbędne starania. Pospiesznie, niedbale
je zdobywamy. Lekceważymy mnogość jego życia i radość, którą
łatwo dać.
Nam uciekają ważne kwadranse i
lata; ono ma czas, zdąży jeszcze, doczeka.
Dziecko nie jest żołnierzem, nie
broni ojczyzny, choć wraz z nią cierpi.
O opinię nie trzeba się ubiegać,
bo nie jest wyborcą: nie grozi, nie żąda, nie mówi.
Słabe, małe, biedne, zależne –
dopiero będzie obywatelem.
Pobłażliwe, szorstkie, brutalne, a
zawsze lekceważenie.
Smarkacz, dziecko tylko, przyszły
człowiek, nie teraźniejszy. Będzie dopiero naprawdę.
* * *
Pilnować, na chwilę nie spuszczać z oka.
Pilnować, nie pozostawiać samego. Pilnować, nie odstępować.
Przewróci się, uderzy, skaleczy,
zabrudzi, wyleje, podrze, złamie, zepsuje, zarzuci, zgubi, ogień
zaprószy, wpuści do domu złodzieja. Zaszkodzi sobie, nam, o
kalectwo przyprawi: siebie, nas, towarzysza zabawy.
Czuwać – żadnej samodzielności
poczynań – pełne prawo kontroli i krytyki.
Nie wie, ile i co jeść, ile i
kiedy pić, nie zna granic zmęczenia. Więc stać na straży diety,
snu, spoczynku.
Jak długo, do kiedy? Zawsze. Z
wiekiem zmienia się, ale nie zmniejsza, nawet wzrasta nieufność.
Nie odróżnia, co ważne, co
błahe. Obcy mu ład i systematyczna praca. Roztargnione zapomni,
zlekceważy, zaniedba. Nie wie, co – przyszłość odpowiedzialna.
Musimy pouczać, kierować, wdrażać,
tłumić, powściągać, prostować, ostrzegać, zapobiegać,
narzucać i zwalczać.
Zwalczać grymas, kaprys, upór.
Narzucać program ostrożności,
przezorności, obaw i niepokojów, złych przeczuć i mrocznych
przewidywań.
My doświadczeni wiemy, ile wkoło
niebezpieczeństw, zasadzek, pułapek, fatalnych przygód i
katastrof.
Wiemy, że najwyższa ostrożność
nie daje zupełnej gwarancji; ale tym podejrzliwsi: żeby mieć
czyste sumienie, żeby w razie nieszczęścia nie mieć sobie
przynajmniej nic do zarzucenia.
Miły mu hazard swawoli, dziwnie
lgnie właśnie do złego. Chętnie złym podszeptom posłuszne,
najgorsze naśladuje wzory.
Łatwo się psuje, a trudna poprawa.
Pragniemy dobra, ułatwić chcemy;
dajemy bez reszty całe doświadczenie: sięgnąć tylko – gotowe.
Wiemy, co dzieciom szkodzi, pamiętamy, co nam szkodę przyniosło –
niech wyminie, oszczędzi, nie zazna.
- Pamiętaj, wiedz, zrozum.
- Przekonasz się, zobaczysz.
Ono nie słucha. Jakby rozmyślnie,
jakby złośliwie.
Trzeba pilnować, by posłuchało,
trzeba pilnować, by wykonało. Samo jawnie dąży ku złemu, drogę
wybiera gorszą, niebezpieczniejszą.
Jakże tolerować bezmyślne psoty,
niedorzeczne wyskoki, niepoczytalne wybuchy.
Podejrzany człowiek pierwotny. Zda
się uległy, niewinny, w istocie przebiegły, podstępny.
Potrafi wyśliznąć się spod
kontroli, uśpić czujność, oszukać. Zawsze ma w pogotowiu
wymówkę, wykręt; ukryje i zgoła skłamie.
Niepewny, wątpliwość budzi.
Lekceważenie i nieufność,
podejrzenia i oskarżenie.
Bolesna analogia: więc awanturnik,
pijany, zbuntowany, obłąkany. – Jakże razem pod jednym dachem?
N I E C H Ę Ć
Nic to. Kochamy dzieci. Mimo
wszystko są osłodą, otuchą i nadzieją, radością i
wypoczynkiem, jasnym blaskiem życia. Nie płoszymy, nie obarczamy,
nie nękamy; czują się swobodne i szczęśliwe...
Czemu jednak – jakby ciężar,
zawada, niewygodny dodatek? Skąd niechętna opinia o kochanym
dziecku?
Zanim powitało niegościnny świat,
już w życie rodziny wkradły się zamieszanie i ograniczenia.
Załamują się bezpowrotnie krótkie miesiące z dawna oczekiwanej,
uprawnionej radości.
Długi okres ociężałego
niedomagania kończy choroba i ból, niespokojne noce i nadprogramowy
wydatek. Zakłócony spokój, zepsuty ład, zachwiana równowaga
budżetu.
Wraz z kwaśnym zapachem pieluch i
przenikliwym krzykiem noworodka zadźwięczał łańcuch niewoli
małżeńskiej.
Ciężar, gdy nie sposób się
porozumieć, trzeba domyślać się i zgadywać. Czekamy, może nawet
cierpliwie.
Gdy wreszcie mówi i chodzi –
plącze się, wszystko poruszy, w każdy kąt zajrzy, równie
dotkliwie zawadza i psuje porządek, mały niechluj – despota.
Szkody wyrządza, naszej rozumnej
woli się przeciwstawia; żąda i rozumie tylko to, co mu dogadza.
Nie należy lekceważyć drobiazgów:
na urazę do dzieci składa się i zbyt wczesne przebudzenie, i
zmięta gazeta, plama na sukni i tapecie, dywan zmoczony, binokle
stłuczone i pamiątkowy wazonik; wylane mleko i perfumy, i
honorarium doktora.
Śpi nie wtedy, kiedy byśmy
pragnęli, je nie tak, jak byśmy chcieli; myśleliśmy, że się
roześmieje, a spłoszone płacze. A kruche: byle niedopatrzenie
grozi chorobą, nowe zwiastuje trudności.
Jeśli jeden wybacza, drugi tym
łacniej oskarża i szczuje; prócz matki, opinię o dziecku urabia
ojciec, piastunka, służąca, sąsiadka – wbrew matce lub skrycie
wymierzy karę.
Mały intrygant bywa powodem tarć i
kwasów dorosłych; zawsze ktoś niechętny i urażony. Za
pobłażliwość jednego, dziecko odpowiada przed drugim. Często
dobroć pozorna jest nierozumnym niedbalstwem; na dziecko za cudze
winy spada odpowiedzialność.
(Nie lubią chłopiec i dziewczynka,
gdy ich nazywać: dzieci. Wspólne z najmłodszymi imię każe
odpowiadać za przeszłość, dzielić złą renomę malców – gdy
równie liczne nadal spotykają zarzuty).
Jak rzadko jest takie, jak byśmy
pragnęli, jak często jego wzrostowi towarzyszy uczucie zawodu.
- Już przecież powinno...
W zamian za to, co z dobrej woli
dajemy, powinno starać się i nagradzać, powinno rozumieć, godzić
się i zrzekać; a przede wszystkim – czuć wdzięczność.
Rosną z wiekiem obowiązki i
wymagania; najczęściej inaczej i mniej, niż pragniemy.
Część czasu, żądań i władzy
przekazujemy szkole. Podwaja się czujność, wzmaga
odpowiedzialność, powstają kolizje rozbieżnych uprawnień.
Ujawniają się braki.
Rodzice wybaczą życzliwie,
pobłażliwość ich płynie z jasnego poczucia winy, że powołali
do życia, wyrządzonej krzywdy w obliczu dziecka ułomnego. Niekiedy
matka w chorobie rzekomej dziecka szuka broni przeciw obcym
oskarżeniom i własnym wątpliwościom.
Na ogół głos matki nie budzi
zaufania. Stronny, niekompetentny. Sięgnijmy raczej po zdanie
wychowawców, rzeczoznawców, doświadczonych: czy dziecko zasługuje
na życzliwość?
Wychowawca w domu prywatnym nie
często znajduje pomyślne warunki współżycia z dziećmi.
Skrępowany nieufną kontrolą,
wychowawca lawirować zmuszony między cudzym wskazaniem a własnym
poglądem, z zewnątrz płynącym żądaniem, a własnym spokojem i
wygodą. Odpowiadając za powierzone mu dziecko, ponosi skutki
wątpliwych decyzji prawnych opiekunów i chlebodawców.
Zmuszony do ukrywania i omijania
trudności, łatwo znieprawić się może w obłudzie, rozgoryczy i
rozleniwi.
W miarę lat pracy wydłuża się
odległość między tym, czego żąda dorosły, czego pragnie
dziecko; wzrasta znajomość nieczystych sposobów ujarzmiania.
Jawi się skarga na niewdzięczną
pracę: kogo Bóg chce ukarać, robi go wychowawcą.
Nuży nas ruchliwe, hałaśliwe,
ciekawe życia i jego zagadek, męczą pytania i zdziwienia, odkrycia
i próby z niefortunnym częstokroć wynikiem.
Rzadziej doradcy i pocieszyciele,
częściej surowi sędziowie. Doraźny wyrok i kara – jeden dają
skutek: rzadsze, ale za to silne i przekorne będą wybryki nudy i
buntu. Więc wzmocnić dozór, przełamać opór, zabezpieczyć
przeciw niespodziankom.
Oto pochyła upadku wychowawcy:
lekceważy, nie ufa, podejrzewa, śledzi, przyłapuje, karci, oskarża
i karze, szuka dogodnych sposobów, by zapobiec;
coraz częściej zabrania, i
bezwzględniej zmusza, nie widzi wysiłku dziecka, by zapisać
starannie kartkę papieru lub godzinę życia; stwierdza oschle, że
źle.
Rzadki błękit przebaczeń, częsty
szkarłat gniewu i oburzeń.
O ile więcej rozumienia wymaga
wychowawstwo gromady, o ile łatwiej wpaść w błąd oskarżeń i
uraz.
Nuży jedno małe i słabe, gniewają
pojedyncze wykroczenia; a jak dokuczliwy, natrętny, wymagający i
nieobliczalny w odruchach jest tłum.
Zrozumcie nareszcie: nie dzieci, a
tłum. Gromada, banda, zgraja – nie dzieci.
Zżyłeś się z myślą, żeś
silny, nagle czujesz się mały i słaby. Tłum – olbrzym, o
wielkiej zbiorowej wadze i sumie ogromnych doświadczeń, raz zrasta
się w solidarnym oporze, to rozpada na dziesiątki par nóg i rąk –
głów, z których każda inne kryje myśli i tajemnice żądań.
Jak trudno nowemu wychowawcy klasy
czy internatu, gdzie trzymano dzieci w ryzach surowego rygoru, gdzie
rozzuchwalone i zrażone zorganizowały się na zasadach bandyckiej
przemocy. Jak silne i groźne, gdy zbiorowym wysiłkiem uderzą w twą
wolę, chcąc przerwać tamę – nie dzieci, a żywioł.
Ile rewolucji ukrytych, o których
wychowawca milczy; wstyd przyznać, że słabszy od dziecka.
Raz nauczony, każdego chwyci się
środka, by stłumić i opanować. Żadnej poufałości, niewinnego
żartu: żadnej mrukliwej odpowiedzi, wzruszenia ramion, gestu
niechęci, upartego milczenia, gniewnego spojrzenia. Wyrwać z
korzeniem, wypalić mściwie: lekceważenie i złośliwą krnąbrność.
Hersztów przekupi przywilejem, dobierze konfidentów, nie dba o kary
sprawiedliwe, byle surowe, dla przykładu, by zgasić w porę
pierwszą iskrę buntu, by tłum – mocarz – i w myśli nie
pokusił się dyktować żądań i pohulać.
Słabość dziecka może budzić
tkliwość, siła gromady oburza i obraża.
Istnieje kłamliwy zarzut, że
życzliwość rozzuchwala dzieci, że odpowiedzią na łagodność
będzie bezkarność i nieład.
Ależ dobrocią nie nazywajmy
niedbalstwa, niedołęstwa i bezradnej głupoty. Wśród wychowawców
prócz cwanych brutali i mizantropów, spotykamy nieużytki,
odepchnięte od wszystkich warsztatów, niezdolne do objęcia żadnej
odpowiedzialnej placówki.
Bywa, że nauczyciel chce
skokietować dzieci; szybko, tanio, bez pracy wkraść się w
zaufanie. Chce baraszkować, gdy w dobrym humorze, nie – życie
gromadne mozolnie organizować. Niekiedy łaskopańską pobłażliwość
przeplatają nagle wybuchy złych humorów. Ośmiesza się w oczach
dzieci.
Bywa, że ambitnemu zdaje się, że
łatwo perswazją i ciepłym morałem przerobić człowieka, że
wystarczy wzruszyć i wyłudzić obietnicę poprawy. – Drażni i
nudzi.
Bywa, że na pokaz życzliwi, w
nieszczerych frazesach sprzymierzeni, tym podstępniejsi wrogowie i
krzywdziciele. – Odrazę budzą.
Odpowiedzią na poniewierkę będzie
lekceważenie, na życzliwość odpowiedzią niechęć i bunt, na
nieufność – konspiracja.
Lata pracy potwierdzały coraz
oczywiściej, że dzieci zasługują na szacunek, zaufanie i
życzliwość, że miło z nimi w pogodnej atmosferze łagodnych
odczuwań, wesołego śmiechu, rześkich pierwszych wysiłków i
zdziwień czystych, jasnych, kochanych radości, że praca raźna,
owocna i piękna.
Jedno budziło wątpliwość i
niepokój.
Dlaczego niekiedy najpewniejsze
zawiedzie? Dlaczego, rzadko ale bywa, nagła eksplozja niekarnego
czynu gromady? Może dorośli nie lepsi, ale bardziej stateczni,
pewniejsi, spokojniej można polegać.
Uparcie szukałem i zwolna
znajdowałem odpowiedź.
- – Jeśli wychowawca szuka cech charakteru i wartości, które zdają mu się szczególnie cenne, jeśli pragnie według jednego wzoru urobić, w jednym wszystkie pociągnąć kierunku – będzie wprowadzany w błąd: jedne podszyją się pod jego dogmaty, inne ulegną szczerze sugestii – do czasu. Gdy ujawni się istotne oblicze dziecka, - nie tylko on ale i ono dotkliwie odczuje porażkę. – Im więcej wysiłku, by się maskować lub poddać wpływowi – tym burzliwsza reakcja; rozpoznane w istotnych tendencjach, dziecko nie ma już nic do stracenia. Jak ważna stąd płynie nauka.
- – Inne miary oceny, inne – gromada: i on i one widzą bogactwo ducha; on czeka, by się rozwinęły, one czekają, jaki z bogactw już dziś będzie użytek, czy dzielić się będzie tym co posiada, czy uzna za własny wyłącznie przywilej – wyniosły, zazdrosny, samolub i sknera. – Nie opowie bajki, nie zagra, nie narysuje, nie pomoże, nie przysłuży się – „łaskę robi”, „prosić się go trzeba”. – Osamotniony, mocnym gestem chce wkupić się w życzliwość własnej społeczności, która z radością przyjmuje nawrócenie. – Nie zepsuł się nagle, a przeciwnie, zrozumiał i poprawił.
- – Zbiorowo zawiodły, ogół uraził.
Znalazłem wytłumaczenie w książce o tresowaniu zwierząt – i
nie ukrywam źródła. – Więc lew nie wtedy niebezpieczny, gdy
gniewny, ale gdy rozigrany, pragnie poswawolić; a tłum jest silny,
jak lew...
Nie tylko w psychologii należy szukać rozwiązań, ale bardziej w
książce lekarskiej, socjologii, etnologii, historii, poezji,
kryminologii, modlitewniku i podręczniku tresury. Ars longa.
- – Przyszło najsłoneczniejsze, oby nie ostatnie wyjaśnienie. Dziecko tak upić się może tlenem powietrza, jak dorosły wódką. – Podniecenie, zahamowanie ośrodków kontroli, hazard, zaćmienie; jako reakcja – zażenowanie, zgaga, uczucie niesmaku i winy. – Obserwacja moja jest ścisła – kliniczna. Najczcigodniejszy może mieć słabą głowę.
Nie
karcić: to jasne pijaństwo dzieci budzi wzruszenie i cześć; nie
oddala i różni, a zbliża i sprzymierza.
Ukrywamy własne wady i karygodne
czyny. Nie wolno dzieciom krytykować, nie wolno dostrzegać naszych
przywar, nałogów i śmiesznostek. Pozujemy na doskonałość. Pod
groźbą najwyższej urazy bronimy tajemnic panującego klanu, kasty
wtajemniczonych – poświęconych w wyższe zadania. Tylko dziecko
wolno obnażyć bezwstydnie i postawić pod pręgierz.
Gramy z dziećmi fałszowanymi
kartami; słabostki wieku dziecięcego bijemy tuzami dorosłych
zalet. Szulerzy tak tasujemy karty, by ich najgorszym przeciwstawić,
co wśród nas dobre i cenne.
Gdzie nasi niedbalcy i lekkomyślni,
łakomi smakosze, głupcy, lenie, hultaje, awanturnicy, niesumienni,
oszuści, pijacy, złodzieje, gdzie nasze gwałty i zbrodnie głośne
i zatajone; ile niesnasek, podstępu, zazdrości, obmów i szantaży,
słów które kaleczą, czynów, co hańbią; ile cichych tragedii
rodzinnych, w których cierpią dzieci, pierwsze męczeńskie ofiary.
My ośmielamy się winić i
oskarżać?!
A przecież dorosła społeczność
starannie przesiana, przefiltrowana. Ile wsiąkło w mogiłę,
kryminał i dom obłąkanych, spłynęło w kanały mętów i
szumowin.
Każemy szanować starszych i
doświadczonych, nie rozumować; mają bliższą wśród siebie,
doświadczoną starszyznę wyrostków, ich natrętna namowę i
presję.
Występne i niezrównoważone krążą
samopas i potrącają, roztrącają, krzywdzą i zarażają. I za nie
ogół dzieci ponosi solidarną odpowiedzialność (bo i nam się z
lekka czasami dają we znaki). Te nieliczne oburzają stateczną
opinię, znaczą się jaskrawymi plamami na powierzchni życia
dziecięcego: one dyktują rutynie metody postępowania: krótko,
choć to gnębi, ostro, choć rani, surowo, to znaczy brutalnie.
Nie pozwalamy się dzieciom
zorganizować, lekceważąc, nie ufając, niechętni, nie dbamy: bez
rzeczoznawców udziału nie podołamy; a rzeczoznawcą jest dziecko.
Czyżeśmy aż tak bezkrytyczni, że
jako życzliwość, markujemy pieszczoty, którymi nękamy dzieci?
Czyż nie rozumiemy, że tuląc dziecko, my właśnie tulimy się do
niego, w jego uścisku kryjemy się bezradni, szukamy osłony i
ucieczki w godzinach bezdomnego bólu, bezpańskiego opuszczenia,
obarczamy ciężarem naszych cierpień i trosk.
Każda inna pieszczota, nie ucieczki
ku dziecku i błagania o nadzieję, jest karygodnym doszukiwaniem się
w nim i budzeniem zmysłowych odczuwań.
- Tulę, bo mi smutno. Pocałuj, to ci dam.
Egoizm, nie życzliwość.
PRAWO DZIECKA DO SZACUNKU
Są jakby dwa życia: jedno poważne,
szanowne, drugie pobłażliwie tolerowane, mniej warte. Mówimy:
przyszły człowiek, przyszły pracownik, przyszły obywatel. Że
będą, że później zaczną naprawdę, że na serio dopiero w
przyszłości. Pozwalamy łaskawie plątać się obok, ale wygodniej
bez nich.
Nie, przecież były i będą. Nie
zaskoczyły nas niespodzianie i na czas krótki. Dzieci – nie
przelotnie spotkany znajomek, którego można minąć w pośpiechu,
którego zbyć łatwo uśmiechem i pozdrowieniem.
Dzieci stanowią dużą odsetkę
ludzkości, ludności, narodu, mieszkańców, współobywateli, –
stali towarzysze. Były, będą i są.
Czy istnieje życie na żarty? Nie,
wiek dziecięcy – długie, ważne lata żywota, człowieka.
Okrutne a szczere prawo Grecji i
Rzymu pozwala zabić dziecko. W średniowieczu rybacy sieciami
wyławiają z rzeki zwłoki topionych niemowląt. W XVII stuleciu w
Paryżu sprzedają starsze żebrakom, małe przed Notre Dame rozdają
darmo. – Bardzo niedawno. – I po dziś dzień cisną, gdy
zawadza.
Zwiększa się ilość nieślubnych,
opuszczonych, zaniedbanych, wyzyskiwanych, deprawowanych,
maltretowanych. Prawo je broni, ale czy zabezpiecza w dostatecznej
mierze? Zmieniło się wiele; stare prawa wymagają rewizji.
Zbogaciliśmy się. Już nie z
owoców własnej korzystamy pracy. Jesteśmy spadkobiercy,
akcjonariusze, współwłaściciele olbrzymiej fortuny. Ile posiadamy
miast, gmachów, fabryk, kopalni, hoteli, teatrów; ile na rynkach
towarów, ile okrętów je wozi, - narzucają się spożywcy, proszą,
by użyć.
Zróbmy bilans, obliczmy, ile z
ogólnego rachunku należy się dziecku, ile mu przypada w dziale bez
łaski, nie jako jałmużna. Sprawdźmy rzetelnie, ile wydzielamy na
użytek ludu dziecięcego, narodu małorosłego, klasy
pańszczyźnianej. Ile wynosi scheda, jaki winien być podział; czy
nie wydziedziczyliśmy, - nieuczciwi opiekunowie, nie wywłaszczyli.
Ciasno im, duszno, biednie, nudno i
surowo.
Wprowadziliśmy powszechne
nauczanie, przymus pracy umysłowej; istnieje registracja i pobór
szkolny. Zwaliliśmy na barki dziecka trud uzgodnienia rozbieżnych
interesów dwóch równoległych autorytetów.
Szkoła żąda, rodzice niechętnie
dają. Konflikty między rodziną i szkoła obarczają dziecko.
Rodzice solidaryzują się z nie zawsze sprawiedliwym oskarżeniem
dziecka przez szkołę, broniąc się przed narzucaną przez szkołę
opieką.
Wysiłek służby żołnierza też
jest przygotowaniem na dzień, gdy go wezwą do czynu; a przecież
państwo zabezpiecza wszystkie jego potrzeby. Państwo daje mu dach i
strawę; mundur, karabin i żołd jest jego prawem a nie jałmużną.
Dziecko żebrać musi u rodziców
lub gminy, podlegając przymusowi powszechnego nauczania.
Prawodawcy genewscy pomieszali
obowiązki i prawa; ton deklaracji jest perswazją, nie żądaniem:
apel do dobrej woli, prośba o życzliwość.
Szkoła tworzy rytm godzin, dni i
lat. Urzędnicy szkoły mają zaspokajać dzisiejsze potrzeby młodych
obywateli. Dziecko jest istotą rozumną, zna dobrze potrzeby,
trudności i przeszkody swego życia. Nie despotyczny nakaz,
narzucone rygory i nieufna kontrola, ale taktowne porozumienie, wiata
w doświadczenie, współpraca i współżycie.
Dziecko nie jest głupie; głupców
wśród nich nie więcej, niż wśród dorosłych. – Przystrojeni w
purpurę lat, jakże często narzucamy bezmyślnie, bezkrytycznie,
niewykonalne przepisy. Zdumione staje niekiedy rozumne dziecko wobec
napastliwej, leciwej, urągliwej głupoty.
Ma dziecko przyszłość, ale ma i
przeszłość: pamiętne zdarzenia, wspomnienia, wiele godzin
najistotniejszych samotnych rozważań. Nie inaczej, niż my, pamięta
i zapomina, ceni i lekceważy, logicznie rozumuje – i błądzi,
gdy nie wie. Rozważnie ufa i wątpi.
Dziecko jest cudzoziemcem, nie
rozumie języka, nie zna kierunku ulicy nie zna praw i zwyczajów.
Niekiedy samo rozejrzeć się woli; gdy trudno, prosi o wskazówkę i
radę. Potrzebny przewodnik, który grzecznie odpowie na pytanie.
Szacunku dla jego niewiedzy.
Złośliwiec, aferzysta i szelma
wyzyska niewiedzę cudzoziemca, da niezrozumiałą odpowiedź,
rozmyślnie w błąd wprowadzi. Gbur mruknie niechętnie. –
Ujadamy, użeramy się z dziećmi, strofujemy, karcimy, karzemy, nie
informujemy życzliwie.
Jakże opłakanie ubogie byłyby
wiadomości dziecka, gdyby ich nie czerpało od rówieśników, nie
podsłuchiwało, nie wykradało ze słów i rozmów dojrzałych.
Szacunku dla pracy poznania.
Szacunku dla niepowodzeń i łez.
Nie tylko podarta pończocha, ale
zadrapane kolano, nie tylko stłuczona szklanka, ale skaleczony
palec, i siniak i guz, więc ból.
Kleks w zeszycie, to przypadek,
przykrość i niepowodzenie.
- Gdy tatuś wyleje herbatę , mamusia mówi: nie szkodzi; na mnie zawsze się gniewa.
Nie oswojone z bólem, krzywdą,
niesprawiedliwością, dotkliwie cierpią, częściej płaczą; nawet
łzy dziecka wywołują żartobliwe uwagi, zdają się mniej ważne,
gniewają.
- Piszczy, beczy, maże się, skrzeczy.
(Wiązanka wyrazów, które na
użytek dzieci wynalazł słownik dorosły).
Łzy uporu i kaprysu – to łzy
niemocy, buntu, rozpaczliwy wysiłek protestu, wołanie o pomoc,
skarga na niedbałą opiekę, świadectwo, że nierozumnie krępują
i zmuszają, objaw złego samopoczucia, a zawsze cierpienie.
Szacunku dla własności dziecka i
jego budżetu. Dziecko dzieli boleśnie troski materialne rodziny,
odczuwa braki, porównywa własne ubóstwo z dostatkiem kolegi,
dolegają mu gorzkie gorsze, o które zuboża. Nie chce być
ciężarem.
Co robić, gdy potrzebna i czapka, i
książka, i kino; zeszyt, gdy wypisany , ołówek gdy zgubił albo
mu zabrali; chciałoby się dać na pamiątkę miłej osobie, i
ciastko kupić, i pożyczyć koledze. Tyle istotnych potrzeb, życzeń
i pokus, a nie ma.
Czy fakt, że w sądach dla
nieletnich właśnie kradzieże stanowią przeważny odsetek – nie
woła, nie wzywa? Mści się lekceważenie budżetu dziecka, nie
pomogą kary.
Własność dziecka – nie
rupiecie, a żebraczy materiał i narzędzia pracy, nadzieje,
pamiątki.
Nie urojone, a istotne, dzisiejsze
troski i niepokoje, gorycz młodych lat i rozczarowania.
Rośnie. Mocniej żyje, oddech
szybszy, tętno żywsze, buduje siebie – coraz go więcej; głębiej
wrasta w życie. Rośnie we dnie i w nocy, gdy śpi i czuwa, gdy
wesołe i smutne, gdy broi, gdy stoi przed tobą skruszone.
Są wiosny zdwojonej pracy i rozwoju
i jesienie zacisza. Raz kościec narasta, serce nie nadąża, to
brak, to nadmiar, inny chemizm zanikających i budzonych gruczołów,
inny niepokój i niespodzianka.
Raz pragnie biegać, tak jak
oddychać, chce zmagać się, dźwigać, zdobywać; to ukryć się,
snuć marzenie, wiązać tęskne wspomnienia. Naprzemian hart lub
potrzeba spokoju, ciepła i wygody. Na przemian silnie i gorąco
pragnie lub zniechęcone.
Znużenie, niedomaganie bólu,
kataru, za gorąco, za zimno, senność, głód, pragnienie, nadmiar,
brak, złe samopoczucie – nie grymas, nie szkolna wymówka.
Szacunku dla tajemnic i wahań
ciężkiej pracy wzrostu.
Szacunku dla bieżącej godziny,
dla dnia dzisiejszego. Jak będzie umiało jutro, gdy nie dajemy żyć
dziś świadomym, odpowiedzialnym życiem?
Nie deptać, nie poniewierać, nie
oddawać w niewolę jutra, nie gasić, nie spieszyć, nie pędzić.
Szacunku dla każdej z osobna
chwili, bo umrze i nigdy się nie powtórzy, a zawsze na serio;
skaleczona krwawić będzie, zamordowana płoszyć upiorem złych
wspomnień.
Pozwólmy ochoczo pić radość
poranka i ufać. Dziecko tak właśnie chce. Nie żal mu czasu na
bajkę, rozmowę z psem, chwytanie piłki, dokładne obejrzenie
obrazka, przerysowanie litery, a wszystko życzliwie. Ono właśnie
ma słuszność.
Naiwnie obawiamy się śmierci,
nieświadomi, że życie jest korowodem zamierających i
nowozrodzonych momentów. Rok – tylko próba zrozumienia wieczności
na powszedni użytek. Chwila trwa tyle, ile uśmiech lub
westchnienie. Matka pragnie wychować dziecko. Nie doczeka: raz wraz
inna kobieta innego żegna i wita człowieka.
Dzielimy nieudolnie lata na mniej i
więcej dojrzałe; nie ma niedojrzałego dziś, żadnej hierarchii
wieku, żadnych wyższych i niższych rang bólu i radości, nadziei
i zawodów.
Gdy bawię się czy rozmawiam z
dzieckiem – splotły się dwie równie dojrzałe chwile mojego i
jego życia; gdy jestem z gromadą dzieci, na mgnienie witam i żegnam
zawsze jedno spojrzeniem i uśmiechem. Gdy gniewam się, znów razem
– tylko moja zła mściwa chwila gwałci i zatruwa jego dojrzałą,
ważną chwilę życia.
Zrzekać się dla jutra? Jakie
zwiastuje ponęty? Rysujemy przesadnie ciemnymi barwami. Sprawdza się
przepowiednia: wali się dach, bo zlekceważono fundament budowli.
PRAWO DZIECKA, BY BYŁO, CZYM
JEST
- Co z niego będzie, co wyrośnie? – pytamy się z niepokojem.
Pragniemy, by dzieci lepsze od nas były. Śni nam
się doskonały człowiek przyszłości.
Czujnie trzeba się przychwytywać na kłamstwie,
przygważdżać w frazes przybrany egoizm. Niby ofiarna rezygnacja,
w istocie ordynarny szwindel.
Pomnik J. Korczaka z dziećmi w Yad Vashem |
Porozumieliśmy się ze sobą i pogodzili,
wybaczyli i zwolnili z obowiązku poprawy. Źle nas wychowano. Za
późno. Już wady i przywary zakorzenione. Nie pozwalamy dzieciom
krytykować, ani się sami kontrolujemy.
Rozgrzeszeni, zrzekliśmy się walki z sobą,
obarczając ciężarem jej dzieci.
Wychowawca skwapliwie przyswaja dorosły
przywilej: nie siebie, a dzieci pilnować, nie swoje, a dzieci
regestrować winy.
Winą dziecka będzie wszystko, co uderza w nasz
spokój, ambicję i wygodę, naraża i gniewa, godzi w
przyzwyczajenia, absorbuje czas i myśl. Nie uznajemy uchybień bez
złej woli.
Dziecko nie wie, nie dosłyszało, nie zrozumiało,
przesłyszało się, omyliło się, nie udało mu się, nie może –
wszystko jest winą. Niepowodzenie dziecka i złe samopoczucie, każdy
trudny moment – to wina i zła wola.
Nie dość szybko lub zbyt szybko, nie dość
sprawnie wykonana czynność – wina niedbalstwa, lenistwa,
roztargnienia, niechęci.
Niespełnienie krzywdzącego, niewykonalnego
żądania – wina. Partackie złośliwe podejrzenie – też wina. –
Winą dziecka są nasze obawy i podejrzenia, nawet wysiłek poprawy.
- Widzisz: jak chcesz, możesz.
Zawsze znajdziemy coś do zarzucenia, żarłocznie
żądamy więcej.
Czy ustępujemy taktownie, czy unikamy
niepotrzebnych zadrażnień, czy ułatwiamy współżycie? Czy nie my
właśnie jesteśmy uparci, grymaśni, zaczepni i kapryśni?
Dziecko narzuca się naszej uwadze, gdy
przeszkadza i mąci; te tylko momenty dostrzegamy i pamiętamy. Nie
widzimy, gdy spokojne, poważne, skupione. Lekceważymy święte
chwile jego rozmowy z sobą, światem, Bogiem. Dziecko kryć zmuszone
tęsknoty i porywy przed drwiną i szorstką uwagą, ukrywa chęć
porozumienia, nie wyzna decyzji poprawy.
Kryje posłusznie przenikliwe spojrzenia,
zdziwienia, niepokoje, żale – gniew i bunt. – Chcemy, by skakało
i klaskało w ręce, więc ukazuje uśmiechniętą twarz trefnisia.
Hałaśliwie przemawiają złe czyny i złe
dzieci, zagłuszają szept dobra, a dobra tysiąckroć więcej, niż
zła. Silne jest dobro i niezłomnie trwa. Nieprawda, że łatwiej
zepsuć, nie poprawić.
Ćwiczymy uwagę swą i wynalazczość w
podpatrywaniu zła, doszukiwaniu się, węszeniu i tropieniu,
przyłapywaniu na gorącym uczynku, w złych przewidywaniach i
krzywdzących podejrzeniach.
(Czy pilnujemy starców by nie grali w futbol?
Jaką ohydą jest uparte węszenie onanizmu u dzieci).
Jedno stuknęło drzwiami, jedno łóżko źle
posłane, jedno palto się zarzuciło, jeden kleks w zeszycie. Gdy
besztamy, bodaj zrzędzimy, zamiast się cieszyć, że tylko jedno.
Słyszymy skargi i kłótnie; ale ile więcej
przebaczenia, ustępstw, pomocy, opieki, przysług, nauki, dobrych
wpływów, głębokich i pięknych. Nawet zaczepne i złośliwe nie
tylko wyciskają łzy, ale sieją uśmiechy.
Czemu dziecko złe dla jednego wychowawcy, dobre
dla drugiego? Żądamy uniformu cnót i momentów, nadto – według
naszych upodobań i wzorów.
Czy znajdziemy w historii przykład podobnej
tyranii? Rozmnożyło się pokolenie Neronów.
Obok zdrowia jest niedomaganie, obok zalet i
wartości istnieją braki i wady.
Obok niewielu dzieci wesela i święta – którym
życie jest bajką i podniosłą legendą, ufnych i życzliwych –
jest ogół dzieci, którym od zarania głosi świat ponure prawdy
niezdobnymi, twardymi wyrazami.
Zepsute przez wzgardliwe pomiatanie prostactwa i
niedostatku, zepsute przez zmysłowe, pieszczotliwe lekceważenie
przesytu i wyrafinowania.
Zamorusane, nieufne, zrażone do ludzi, nie złe.
Nie tylko dom, ale sień, korytarz, podwórko i
ulica dają dziecku wzory. Mówi słowami otoczenia, wygłasza
poglądy, powtarza gesty, naśladuje przykłady, nie znamy dziecka
czystego – każde w mniejszym lub większym stopniu zbrukane.
O jak szybko wyzwala się i oczyszcza; tego się
nie leczy, to się zmywa; dziecko pomaga ochoczo, ciesząc się, że
się odnalazło. Tęsknie czekało kąpieli, uśmiecha się do
ciebie, do siebie.
Takie naiwne triumfy z powiastki o sierotkach
święci każdy wychowawca; przypadki te łudzą niekrytycznych
moralistów, że łatwo. Partacz się w nich lubuje, ambitny sobie
przypisuje zasługę, brutala gniewa, że się tak dzieje nie zawsze;
jedni chcą wszędzie osiągnąć podobne wyniki, zwiększając dozę
perswazji, drudzy – nacisku.
Obok zasmolonych tylko, spotykamy dzieci
okaleczone i ranne; są rany cięte, które nie pozostawiają blizn,
sklejają się same pod czystym opatrunkiem. Na gojenie się ran
szarpanych dłużej czekać trzeba, pozostają bolesne blizny; nie
wolno urażać. Krosty i wrzody więcej wymagają starania i
cierpliwości.
Lud mówi: gojące ciało; chciałoby się dodać:
i dusza.
Ile drobnych zadraśnięć i zarazy w szkole i
internacie, ile pokus i natrętnych szeptów; a jakie przelotne i
niewinne działanie. Nie obawiajmy się groźnych epidemii, gdzie
aura internatu zdrowa, gdzie w powietrzu ozon i światło.
Jak mądrze, zwolna i cudownie odbywa się proces
zdrowienia. Ile we krwi, sokach i tkankach kryje się czcigodnych
tajemnic. Jak każda zakłócona funkcja i urażony narząd starają
się odzyskać równowagę i sprostać zadaniu. Ile cudów we
wzroście rośliny i człowieka, w sercu, mózgu, oddechu.
Najdrobniejsze wzruszenie czy wysiłek – już mocniej serce łopoce,
już tętno żywsze.
Tę samą moc i trwałość ma duch dziecka.
Istnieje równowaga moralna i czujność sumienia. Nieprawda, że
dzieci łatwo się zarażają.
Słusznie, późno niestety, pedologia znalazła
się w programach szkół. Bez rozumienia harmonii ciała nie można
przeniknąć się szacunkiem dla misterium poprawy.
Partackie rozpoznanie wali na kupę dzieci
ruchliwe, ambitne, krytyczne, wszystkie niedogodne, a zdrowe i czyste
– obok rozżalonych, nadąsanych, nieufnych – zbrukanych,
skuszonych, lekkomyślnych, potulnie posłusznych złym wzorom.
Niedojrzałe, niedbałe, powierzchowne spojrzenie miesza je i myli z
rzadkimi występnymi, obarczonymi złą tarą.
(My dorośli umieliśmy nie tylko unieszkodliwić
pasierbów losu, ale umiejętnie korzystamy z pracy
wydziedziczonych).
Zmuszone współżyć z nimi, zdrowe dzieci
cierpią podwójnie: krzywdzone i wciągane w wykroczenia.
A my czy nie oskarżamy lekkomyślnie ogółu, nie
narzucamy zbiorowej odpowiedzialności?
- Oto jakie bywają, do czego są zdolne.
Najgorsza bodaj z krzywd.
Potomstwo pijaństwa, gwałtu i szału.
Wykroczenia są echem głosów nie z zewnątrz, a wewnętrznego
rozkazu. Mroczna chwila, gdy zrozumiało, że inne, że trudno, że
kaleka; że wyklną i szczuć będą. Pierwsze decyzje walki z siłą,
która złe czyny dyktuje. Co inni darmo dostali, tak łatwo, co w
innych powszednie i błahe, jasne dnie równowagi ducha – ono
otrzymuje w nagrodę za krwawe zmagania. Szuka pomocy; jeśli zaufa,
- garnie się, prosi, żąda: „ratujcie”. Zwierzył tajemnicę,
chce się poprawić, raz na zawsze, od razu, w porywie wysiłku.
Zamiast rozważnie hamować lekkomyślny impet,
opóźniać decyzję poprawy, niezdarnie zachęcamy i przyśpieszamy.
Chce się wyzwolić, staramy się usidlić, chce się wyrwać, my
obłudne szykujemy pułapki. Gdy pragną jawnie i szczerze, uczymy
tylko ukrywać. Dają nam dzień, cały długi bez skazy, my za jeden
zły moment odtrącamy. Czy warto?
Moczył się codziennie, teraz rzadziej, było
lepiej, znów pogorszenie – nie szkodzi. Dłuższe pauzy między
napadami epileptyka. Rzadziej kaszle, obniżyła się gorączka
chorego na gruźlicę. Jeszcze nawet nie lepiej, ale bez pogorszenia.
– I to zapisuje lekarz na plus kuracji. Tu nic nie da się wyłudzić
ani wymusić.
Zrozpaczone, zbuntowane, z pogardą dla uległego,
łaszczącego się pospólstwa cnoty – stają te dzieci przed
wychowawcą; jedną może ostatnią zachowały świętość: niechęć
do obłudy. Tę chcemy powalić, skatować. Krwawej dopuszczamy się
zbrodni, głodem i torturą obezwładniamy – i łamiemy brutalnie
nie bunt, a jawność jego, lekkomyślnie do biała rozżarzamy
nienawiść podstępu i hipokryzji.
Nie zrzekają się programu zemsty, odkładają,
czekają na sposobność. Jeśli wierzą w dobro, w największej
tajemnicy zagrzebią ku niemu tęsknotę.
- Dlaczego pozwoliliście się urodzić, kto wam się napraszał o moje psie życie?
Sięgam po najwyższe wtajemniczenie,
najtrudniejszą iluminację. Dla wykroczeń i uchybień wystarczy
cierpliwa, życzliwa wyrozumiałość; występnym potrzebna jest
miłość. Ich gniewny bunt sprawiedliwy. Trzeba odczuć żal ku
łatwej cnocie, sprzymierzyć się z samotnym, wyklętym występkiem.
– Kiedy, jeśli nie teraz, otrzyma kwiat uśmiechu?
W zakładach poprawczych jeszcze inkwizycja,
tortura średniowiecznych kar, solidarna zawziętość i mściwość
poniewierki. Czy nie widzicie, że najlepszym dzieciom żal tych
najgorszych: czym winne?
Niedawno pokorny lekarz posłusznie podawał
chorym słodkie ulepki i gorzkie mikstury; wiązał gorączkujących,
puszczał krew, głodził w ponurych przedsionkach cmentarza.
Dogadzał możnym, oschły wobec biedoty.
Aż począł żądać – otrzymał.
Lekarz zdobył dla dzieci przestrzeń i słońce,
jak – ku naszemu wstydowi – generał dał dziecku ruch, ochoczą
przygodę, radość życzliwej przysługi, decyzję prawego życia w
gawędzie przy ognisku po niebem migotliwym obozu.
Jaka nasza wychowawców rola, jaki dział pracy?
Dozorca ścian i mebli, ciszy podwórka, czystości
uszów i podłogi; pastuch bydła, by nie lazło w szkodę, nie
przeszkadzało dorosłym w pracy i wesołych wywczasach; klucznik
zdartych portek i butów i skąpy szafarz kaszy. – Stróż
dorosłego przywileju i gnuśny wykonawca niefachowego kaprysu.
Kramik obaw i przestróg, stragan moralnej
tandety, wyszynk denaturowanej wiedzy, która onieśmiela, plącze i
usypia, zamiast budzić, ożywiać i cieszyć. Agenci taniej cnoty,
mamy narzucać dzieciom czcie i pokory, a roztkliwiać dorosłych,
łechtać ciepłe wzruszenia. Za psi grosz budować solidną
przyszłość, oszukiwać i zatajać, że dzieci są liczbą, wolą,
siłą i prawem.
Lekarz wydarł dziecko śmierci, zadaniem
wychowawców dać mu żyć, zdobyć prawo, by było.
Badacze orzekli, że człowiek dojrzały kieruje
się pobudkami, dziecko popędami, dorosły logiczny, dziecko narwane
w złudnej wyobraźni dorosły ma charakter, ustalone oblicze
moralne, dziecko wikła się w chaosie instynktów i chceń. Badają
dziecko nie jako odmienną, ale niższą, słabszą, biedniejszą
organizację psychiczną. – Niby: dorośli wszyscy – uczone
profesory.
A dorosły bigos, zaścianek poglądów i
przekonań, psychologia stada, przesądy i nawyki, lekkomyślne czyny
ojców i matek, całe od dołu do góry nieodpowiedzialne życie
dorosłe. Niedbalstwo, lenistwo, tępy upór, bezmyślność, dorosłe
niedorzeczności, szaleństwa i pijane wybryki.
A powaga, rozwaga i równowaga dziecięca, solidne
zobowiązania, doświadczenie na własnym odcinku, kapitał
sprawiedliwych sądów i ocen, taktowna powściągliwość w
żądaniach, subtelne odczuwania, nie mylne poczucie słuszności.
Czy każdy wygra, grając z dzieckiem w szachy?
Żądajmy szacunku dla jasnych oczu, gładkich
skroni, młodego wysiłku i ufności. Czym bardziej czcigodne
przygasłe spojrzenie, sfałdowane czoło, szorstka siwizna,
pochylona rezygnacja?
I wschód i zachód słońca. Zarówno modlitwa
poranna i wieczorna. I wdech i wydech, i skurcz i rozkurcz serca.
Żołnierz, gdy w bój rusza i gdy wraca, pyłem
okryty.
Rośnie nowe pokolenie, nowa wznosi się fala. Idą
z wadami i zaletami; dajcie warunki, by wzrastali lepsi. – Nie
wygramy procesu z trumną chorej dziedziczności, nie powiemy
chabrom, by były zbożem.
Nie jesteśmy cudotwórcami – nie chcemy być
szarlatanami. Zrzekamy się obłudnej tęsknoty do dzieci
doskonałych.
Żądamy: usuńcie głód, wilgoć, zaduch,
ciasnotę, przeludnienie.
To wy płodzicie chore i ułomne, wy stwarzacie
warunki buntu i zarazy: wasza lekkomyślność, nierozum i brak ładu.
Baczność: życie współczesne kształtuje
silny brutal, homo rapax: on dyktuje metody działania. Kłamstwem są
jego ustępstwa dla słabych, fałszem cześć dla starca,
równouprawnienie kobiety i życzliwość dla dziecka. Błąka się
bezdomne uczucie – kopciuszek. A właśnie dzieci – książęta
uczuć, poeci i myśliciele.
Szacunku, jeśli nie pokory, dla białego,
jasnego, niepokalanego, świętego dziecięctwa.
K O N I E C
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz