poniedziałek, 25 czerwca 2012

Stanisław Barańczak - Grażynie

Pamiętać o papierosach. Żeby zawsze były pod ręką,
gotowe do wsunięcia w kieszeń, gdy znowu go zabierają.

Znać na pamięć przepisy dotyczące paczek i widzeń.
Sztukę zmuszania mięśni twarzy do uśmiechu.

Jednym chłodnym spojrzeniem gasić wrzask policjanta,
zaparzać spokojnie herbatę, gdy oni bebeszą szuflady.

Z obozu albo szpitala słać listy, że wszystko w porządku.

Tyle umiejętności, taka perfekcja. Mówię poważnie.
Chociażby po to, aby się nie zmarnowały,
nagrodą za to wszystko powinna być nieśmiertelność,
a już co najmniej jej wybrakowana wersja, życie.

Śmierć. Nie, to niepoważne, nie przyjmuję tego do wiadomości.
Z iloma trudniejszymi sprawami dawałaś sobie radę.
Jeżeli kogoś podziwiałem, to właśnie ciebie.
Jeśli coś było trwałe, to właśnie ten podziw.
Ile razy chciałem ci powiedzieć. Nie było jak.
Wstydziłem się luk w słownictwie i mikrofonu w ścianie.
Teraz słyszę, że za późno. Nie, nie wierzę.

To przecież tylko nicość. Jakże takie nic
ma stanąć pomiędzy nami. Na złość, na zawsze zapiszę
tę kreskę na tęczówce, zmarszczkę w kącie ust.
Zgoda, wiem, nie odpowiesz na moją ostatnią pocztówkę.
Ale będę za to winić coś rzeczywistego,
listonosza, katastrofę lotniczą, cenzurę,
nie nieistnienie, które, zgódź się, nie istnieje.

Czytelnicy na wieczorach autorskich zadają nieraz pytanie, po co poeta pisze. Odpowiadam zawsze zgodnie z prawdą dla przyjemności. Zgodnie z prawdą, ale mając świadomość, że cała prawda jest bardziej złożona. Szczególnie zaś w wypadku tego wiersza kwestia przyjemności pisania wygląda bardzo pokrętnie i niejednoznacznie. Nie ma co nawet wspominać o tym, że doświadczenie, jakie legło u podstaw wiersza, było dokładną odwrotnością przyjemności: bólem. Pasmem psychicznej samoudręki było także kilka tygodni przebijania się przez niezadowalające konwencje ku ostatecznej koncepcji wiersza. A jednak zrównoważyło to wszystko doznanie, do którego w tym żałobnym kontekście trochę wstyd się przyznać: doznanie instensywnej radości, jaka owładnęła mną, gdy, wciąż zrozpaczony nierozwiązalnością zagadki tej śmierci, znalazłem klucz przynjamniej do jej rozwiązania literackiego. Zdawałoby się, że nastrój żałoby wyklucza radość. Co takiego tkwi zatem w literaturze (a szczególnie chyba w liryce), że najdogłębniejsze i najszczersze przeżycie bólu wcale nie wyklucza równie szczerej radości pisania o tym bólu? Czy radość ta nie jet - aby ująć sprawę nieco cynicznie - czymś w rodzaju Schadenfreude płynącej z zemsty? Czy nie jest przypadkiem tak, że odczuwamy tę radość, ponieważ samo pisanie pozwala nam - nie usuwając bólu - wziąć odwet na tym, co wywołuje ból?

(Tekst pochodzi z eseju "Zemsta ręki śmiertelnej"  ze zbioru Stanisława Barańczaka "Tablica z Macondo").

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz