środa, 31 października 2012

Wywiad z Gintrowskim


Wywiad z niedawno zmarłym Przemysławem Gintrowskim. Poruszone są w nim kwestie poezji Zbigniewa Herberta, sytuacji politycznej w Polsce w ostatnich latach oraz stosunku autora do sztuki.

T. Barański, PAP: - Od ponad 20 lat śpiewa pan wiersze Zbigniewa Herberta. Dlaczego wybrał pan właśnie tę poezję?
P. Gintrowski: - Kocham te wiersze. Herbert jest dla mnie najwybitniejszym współczesnym polskim poetą. Literackiego Nobla dostało dwoje współcześnie żyjących Polaków, ale żadnym z nagrodzonych nie był Herbert. Został popełniony wielki błąd - wielki wstyd w Sztokholmie.

czwartek, 25 października 2012

"Garderobiany" Petera Yatesa

Albert Finney i Tom Courtenay
W tej notce chciałem przybliżyć jeden z najlepszych filmów jakie widziałem, a który jest jednocześnie w naszym kraju mało znany i niedoceniany. Mam na myśli "Garderobianego" w reżyserii Petera Yates.

Film jest adaptacją sztuki teatralnej Ronalda Harwooda, wystawionej na Broadway'u. Opowiada historię starzejącego się aktora i jego osobistego asystenta walczącego o utrzymanie go przy życiu, zarówno tym fizycznym, jak i aktorskim. W rolę główne wcielili się Albert Finney i Tom Courtenay - obaj nominowani do Oskara w roku 1984.
Ronald Harwood oparł scenariusz na swoich doświadczeniach jako garderobiany u wybitnego szekspirowskiego aktora Sir Donalda Wolfita, którego sylwetka została w filmie sportretowana jako Sir.

Film urzeka przede wszystkim popisem aktorskim dwóch wymienionych powyżej - Finney'a i Couterney'a. Są oni jakby mieszanką dwóch nurtów aktorskich - z jednej strony posiadają znakomity warsztat i każda scena z nimi wydaje się zagrana doskonale pod względem technicznym, a z drugiej strony są osobowościami na tyle wyrazistymi, że można doszukać się w nich genu, który charakteryzował aktorów z tzw. szkoły Kazana jak Brando, czy przenosząc to na polskie realia, Zbyszek Cybulski, czyli grają swoją osobą, są na ekranie obecni i to wystarczy, postać w jakiejś części dostosowuje się do nich, nie oni do postaci. 

To jedna z bardziej wyrazistych scen w filmie. Pociąg, który nie miał prawa się zatrzymać...
Link

środa, 24 października 2012

Zachód ze "Zniewolonego umysłu"

Drugi rozdział z książki Czesława Miłosza "Zniewolony umysł".


Zachód

"Czy Amerykanie naprawdę są tak okropnie głupi?" - zapytywał mnie ktoś z przyjaciół w Warszawie, a w głosie jego była rozpacz i oczekiwanie, że zaprzeczę. To pytanie przedstawia dość wiernie stosunek ludzi w demokracjach ludowych do Zachodu. Jest to całkowite niemal zwątpienie z resztką nadziei. 
Powodów politycznych do zwątpienia Zachód dał ilość zupełnie wystarczającą w ciągu ostatnich lat. W wypadku jednak intelektualistów w grę wchodzą również inne, bardziej skomplikowane powody. Zanim kraje Europy Środkowej i Wschodniej weszły w skład Imperium, przeżyły drugą wojnę światową, a przebieg jej był tam bez porównania bardziej ostry niż w Europie Zachodniej. Wojna nie tylko zniszczyła gospodarkę tych krajów. Dokonała on obalenia wielu wartości, które dotychczas uchodziły za niewzruszalne.

Tegoroczny literacki Nobel

Guan Moye lepiej znany jako Mo Yan to chiński powieściopisarz. Został uznany przez Jimiego Leacha za chińską odpowiedź na Franza Kafkę czy Josepha Hellera. Najbardziej znana za Zachodzie jest jego powieść z 1987r. "Klan Czerwonego Sorga", z której Red Sorghum oraz Sorghum Wine zostały później zaadaptowane w filmie "Red Sorghum". W tym roku pisarz ten otrzymał Nagrodę Nobla, a w uzasadnieniu werdyktu komitet noblowski napisał: ten który z halucynacyjnym realizmem łączy opowieści ludowe, historię i współczesność.
Mo Yan urodził się w 1955r., w Gaomi County w prowincji Shandong, w chłopskiej rodzinie. Opuścił szkołę w czasie rewolucji kulturalnej i rozpoczął prace w fabryce, zajmującej się przetwarzaniem ropy naftowej. Po rewolucji kulturalnej wstąpił do Wyzwoleńczej Armii Ludowej (PLA), gdzie rozpoczął pisać swoje pierwsze teksty. W 1984r. otrzmał posadę wykładowcy na Wydziale Literatury PLA w Akademii Sztuki i Literatury, gdzie opublikował swoją pierwszą nowelę "A Transparent Radish". W 1991r. uzykał tytuł magistra literatury na Beijing Normal University.

Trio Fortepianowe Szostakowicza nr 2



Utwór ten został napisany w 1944r. Został zadedykowany dobremu przyjacielowi Szostakowicza - Iwanowi Sollertinskiemu, rosyjskiemu erudycie, który zmarł w wieku 41 lat, w czasie kiedy kompozytor pisał ten utwór.
Światowa premiera odbyła się w Leningradzie 14 listopada 1944r. Całość składa się z 4 części: Andante, Allegro con brio, Largo, Allegretto.

Herbert o Lascaux


Fragment książki Zbigniewa Herberta Barbarzyńca w Ogrodzie.
Zanim doszło do wydania zbioru, poszczególne eseje ukazywały się w latach 1960-62 w czasopismach: "Twórczość", "Więź" i "Tygodnik Powszechny". Książka ukazała się w grudniu 1962. Dwa lata później ukazało się II wydanie w Czytelniku, a potem kolejne w tym wydawnictwie i innych


Lascaux 
Si Altamira est la capitale de fart parietal Lascaux en est Versailles. Henri Breuil 

Lascaux nie widnieje na żadnej oficjalnej mapie. Można powiedzieć, że nie istnieje w każdym razie w tym sensie, w jakim istnieje Londyn czy Radom. Trzeba było zasięgnąć języka w paryskim Muzeum Człowieka, aby dowiedzieć się, gdzie to właściwie jest. 
Pojechałem tam wczesną wiosną. Dolina Wezery wstawała właśnie w swojej świeżej, nie dokończonej zieleni. Fragmenty pejzażu widziane z okna autobusu przypominały płótna Bissiere'a. Siatka czułej zieleni. 
Montignac. Miasteczko, w którym nie ma nic do obejrzenia poza tablicą pamiątkową ku czci zasłużonej akuszerki: 
lei uecut Madame Marie Martel — sage-femme — officier dAcademie. Sa vie... ćetait faire du bien. Sa joie... accomplir son deuoir. Nie można piękniej. 
Śniadanie w małej restauracji, ale co za śniadanie! Omlet z truflami. Trufle należą do historii ludzkich szaleństw, a zatem do historii sztuki. Więc słówko o truflach. 
Jest to rodzaj grzyba podziemnego, pasożytującego na korzeniach innych roślin, z których czerpie soki. Do wykrywania go używa się psów lub prosiaków, odznaczających się, jak wiadomo, do­skonałym węchem. Także pewien rodzaj muszek daje sygnały, gdzie znajdują się te gastronomiczne skarby.

poniedziałek, 22 października 2012

Fragmenty wywiadu Oriany Fallaci z Goldą Meir

Muammar al-Kaddafi i Oriana Fallaci
Historia udowodniła, że antysemityzm na świecie zawsze zapowiada tragedię dla wszystkich. Zaczyna się od ręczenia Żydów, a kończy na dręczeniu wszystkich. Prosty przykład: pierwszy porwany samolot. Był to samolot El Al, pamięta pani? Uprowadzono go do Algierii. Jedni powiedzieli wówczas, że im przykro, inni okazali z tego powodu zadowolenie, a żadnemu z polityków nawet nie przyśniiło się, żeby powiedzieć: "Nigdy więcej nie polecę do Algierii". Gdyby to powiedział, gdyby to powiedzieli, dzisiaj koszmar piractwa powietrznego by nie istniał. Tymczasem nikt nie zareagował i piractwo powietrzne stało się obyczajem naszych czasów. Każdy wariat może uprowadzić samolot, żeby zaspokoić swoje szaleństwo, każdy kryminalista może porwać samolot, żeby wymusić okup. Motywy polityczne nie są niezbędne.

Ja nigdy nie byłam w stanie postawić nogi w Niemczech. Jeżdże do Austrii i nie jestem w stanie przekroczyć granicy niemieckiej...

Trzy siostry T.

"Trzy siostry T." jest opartą na faktach czarną komedią z elementami thrillera psychologicznego. Opowiada historię Roberta, 35-letniego mężczyzny, który od urodzenia spędza czas w domu z nadopiekuńczą matką i jej siostrami, traktującymi Roberta jak dziecko. Rodzina bardzo dba o reputację, ale za woalką normalności kryje się zło. Szybko okazuje się, że mieszkanie jest siedliskiem trzech wynaturzonych kobiet, morderczyń i dewiantek, które znęcają się fizycznie i psychicznie nad Robertem. Kiedy ich dom odwiedza fryzjerka Marianna, jej niewinność inspiruje mężczyznę do uwolnienia się z koszmaru, w którym żyje.
Film trafi do kin 26 października 2012 roku.



Notatki z "Dziennika norymberskiego" Gilberta cz. 2


Speer: Wie pan, gdy Jackson przesłuchiwał Göringa, można było zaobserwować, że oni obydwaj reprezentują po prostu dwa całkowicie odmienne światy - nawet nie rozumieli się nawzajem. Jackson pyta go, czy popierał plany napaści na Holandię i Belgię, oczekując od Göringa obrony przed zarzutem przestępstwa, ale zamiast tego ten mówi: Ależ tak, oczywiście; to było tak i tak. Jak gdyby napaść na neutralny kraj, jeśli tylko pasuje do własnej strategii, była najbardziej obojętną sprawą na świecie. 
Tak czy inaczej, godne odnotowania jest to, jak Göring wytrzymuje presję. Wasza więzienna dyscyplina z pewnością wpłynęła na niego otrzeźwiająco. Powinien pan go zobaczyć dawniej. Leniwy, samolubny, zepsuty, nieodpowiedzialny, uzależniony od narkotyków. Teraz zgrywa zucha, a ludzie podziwiają jego tupet. Od mojego obrońcy usłyszałem, że mówią: "Ten Göring to kawał chłopa". A powinien pan go widzieć wcześniej. W godzinie kryzysu kraju oni wszyscy byli zgniłymi tchórzami. Myśli pan, że dlaczego Göringa nie było w Berlinie u boku ukochanego Fuhrera? Ponieważ gdy zbliżali się Rosjanie, w Berlinie było zbyt gorąco. To samo z Himmlerem. Ale żaden ani nie pomyślał, by oszczędzić w tym szaleństwie większą liczbę ludzi. Wie pan, dostaję furii, ilekroć o tym myślę. Nie, nikogo z nich historia nie może potraktować choćby z odrobiną szacunku. Niech ten cały przeklęty nazistowski system wraz z tymi, którzy w nim uczestniczyli, włączywszy mnie samego, idzie na dno ze sromotą i hańbą, na jakie zasługuje! I niech naród zapomni i zacznie budować nowe życie na jakiejś sensownej, demokratycznej podstawie. 

Notatki o Simone Weil


Ostatnio na polskim rynku wydawniczym ukazała się książka Trzy kobiety w czasach ciemności. Opowiada ona o trzech kobietach żyjących mniej więcej w tym samym czasie: Edycie Stein, Hannah Arendt oraz Simone Weil. Właśnie tej ostatniej chciałbym poświęcić tę notkę. 

Biografia Simone Weil napisana przez Czesława Miłosza
Simone Weil żyła trzydzieści cztery lata. Urodziła się w Paryżu 3 lutego1909 roku, umarła w Ashford w Anglii 24 stycznia 1943 roku. Prawdziwość portretów, opartych tylko na refleksji nad czyimś przeznaczeniem, jest wątpliwa, są one zbyt literackie, ograniczę się więc do zwięzłych danych.
Nie mogę jednak pominąć pokoju Simone Weil w Paryżu i jej stołu, na którym pisałem notatki do tego biograficznego szkicu pod dyktando jej matki, pani Bernard Weil. Jest to długi stół, ustawiony wąskim końcem do drzwi balkonu; nisko w dole zielone, faliste pagórki, to szczyty drzew Luksemburskiego Ogrodu; mniej więcej na wprost iglica Sainte-Chapelle, wyżej na horyzoncie, Sacre-Coeur; na lewo kopuły Grand Palais, les Invalides, wieża Eiffla.
Lekcje prywatne więcej przyczyniły się do jej wykształcenia niż szkoła. Języków obcych uczyła się przeważnie sama, czytając, tak na przykład opanowała sanskryt. "Drugą maturę" - według terminologii francuskiej - zdawała w Liceum Victor Duruy, następnie uczęszczała do klasy "pierwszej wyższej" w Liceum Henri IV, gdzie była uczennicą znanego filozofa Alaina - ten zaważył silnie na jej rozwoju. Wykroczenia przeciwko dyscyplinie szkolnej: paliła papierosy z chłopcami w budynku szkoły. W roku 1928 zdała wstępny egzamin konkursowy do Ecole Normale Superieure, którą ukończyła w 1931.
Odtąd przez kilka lat wykładała filozofię i grekę w liceach. Jej kolejne kontrakty nauczycielskie nie trwały nigdy długo, bo wywoływała zgorszenie ciała pedagogicznego swoja ekscentrycznością, uprawianą z pogodnym humorem. Był to okres gospodarczego kryzysu. W roku 1931-1932 w Puy obcięła swoje pobory do wysokości zasiłku dla bezrobotnych, rozdając resztę, i przebywała prawie wyłącznie w towarzystwie robotników, dyskutując z nimi i nawet znajdując czas, żeby grać w karty w robotniczych kafejkach, co budziło grozę mieszczańskiego otoczenia. Rok 1932-1933 - liceum w Auxerre. Rok 1933-1934 - liceum w Roanne. Chęć dzielenia losu klasy uciskanej i wyzyskiwanej, a także pewność, że życie pracowników jest nie znane ludziom z zewnątrz, popchnęła ją do decyzji niezwykłej, zważywszy na zły stan jej zdrowia: w roku 1934-1935 pracowała jako robotnica w paryskim fabrykach metalowych (...). Wytrzymałość na trudy fizyczne pochodziła u niej wyłącznie z silnej woli, bo torturowała ją zawsze choroba, której przyczyny żadna lekarska diagnoza nie mogła ustalić. Musiała niejako oswoić powtarzające się co chwila ataki ostrego bólu głowy (...). Okres fabryczny był dla niej bardzo ciężki, ale dzięki niemu jej studia o pracy w fabrykach są rzadkim przykładem znajomości tego przedmiotu z doświadczenia. Powróciła następnie do zawodu nauczycielskiego, wykładając przez rok 1935-1936 w Bourges.
Nigdy nie należała do partii politycznej, przykładając natomiast wielką wagę do ruchu związkowego, stąd liczne artykuły, polemiki i udział w dyskusjach. Politycznie najbardziej odpowiadała jej grupa "Revolution Proletarienne", podtrzymująca anarcho-syndykalistyczne tradycje francuskiego proletariatu. W roku 1936 władzę we Francji obejmuje Front Ludowy, który wprowadza w sytuacji robotników radykalne zmiany. Simone Weil jest wtedy bardzo aktywna. Wśród jej pism figuruje raport z fabryk w Nordzie, dokąd jeździła z ramienia CGT.
Trzy kobiety w czasach
ciemności
Z wybuchem wojny domowej hiszpańskiej wyjechała w sierpniu 1936 roku do Barcelony, gdzie przebywała w środowisku POUM. Jak wiadomo, ta grupa marksistowska była szczególnie znienawidzona przez stalinowców i jej przywódcy mieli być wkrótce zamordowani na polecenie NKWD. W Barcelonie wstąpiła do wojska, do "Colonna Durutti". Dochowała się jej fotografia w mundurze - kombinezonie anarchistów. Świadectwa są zgodne w podkreślaniu jej odwagi, ale nie była przystosowana do roli żołnierza. Wypadek i pobyt w szpitalu zakończyły hiszpański epizod. Po powrocie do Francji coraz słabsze zdrowie zmusiło ją do wycofania się z zawodu nauczycielskiego (...). Na rok 1938 przypada jej chrześcijański sekret. Słowo "nawrócenie" byłoby tutaj niestosowne, bo mówi w swoich dziennikach: "Być posłusznym Bogu można tylko otrzymując rozkazy. Jak to się dzieje, że otrzymałam je we wczesnej młodości, kiedy wyznawałam ateizm?"
Po klęsce Francji spędziła z rodzicami półtora roku w Marsylii, od października 1940 do maja 1942. Nie poczuwała się nigdy do odrębności rasowej od otoczenia i jej list do komisarza spraw żydowskich rządu Vichy jest wzorem grzecznej ale smagającej ironii. Zastosowała się do wymagań rządu, który zalecał Żydom pracę na roli i dzięki pomocy Gustawa Thibon dostała robotę w winnicach. Ten okres dał jej cenną przyjaźń z dominikaninem o. Perrin (...).
Dnia 17 maja 1942 roku Simone Weil odpłynęła z rodzicami do Casablanki i stamtąd do New Yorku. Zgodnie ze swoim zamiarem natychmiast po przyjeździe do Ameryki zaczęła starania o wizę brytyjską, żeby przyłączyć się w Londynie do Komitetu Wolnych Francuzów i otrzymać od niego misję podziemną do Francji. Po kilku miesiącach (lipiec-listopad 1942) udało się jej wyjechać wreszcie do Anglii, dzięki staraniom przyjaciół z Komitetu Wolnych Francuzów, Andre Philipa i Maurice Schumanna. Mieli oni wiele trudu z przekonaniem jaj w Londynie, że przyda się bardziej pisząc, niż skacząc ze spadochronem jako kurierka Ruchu Oporu. Ale Simone Weil chciała dzielić nieszczęścia swojej ojczyzny i oceniając mieszkanie w wolnym kraju jako zbyt duży przywilej, narzucała sobie ascezę, surowo racjonując sobie żywność, podobnie jak kiedyś obcinała sobie pobory do wysokości zasiłku dla bezrobotnych. Nie wiadomo zresztą w jakim stopniu to podkopało jej organizm. W listach do rodziny, która została w New Yorku, ukrywała swój stan. Przywieziona w sierpniu 1943 roku do sanatorium w Ashford umarła tam 24 sierpnia.
Zapytałem Andre, anarchistę, który znał ją w czasach paryskich zebrań dyskusyjnych i hiszpańskiej wojny, jak wyglądała. "Zwykle ciemno ubrana, bez żadnej troski o modę. Rzadko zabierała głos. Siedziała i słuchała. Kontakt z nią był trudny. I paliła jak komin.".
Była silną duszą w słabym ciele i wolno wyrazić przypuszczenie, że w niej, intelektualistce, zawsze gotowej wykonywać zadania ponad jej wytrzymałość, dlatego właśnie, że były uciążliwe, tkwiła jakaś śmieszność. Ale chyba wszystko co czyste i genialne jest zarażone śmiesznością i tylko kiedy rozróżnia się należycie za co jest płacona cena, przestaje być śmieszne.

Prof. Mikołejko o filozofii Simone Weil. (Program "Polskiego Radia")

Gust filmowy Jerzego Stuhra

Jeden z odcinków z serii "Mój gust filmowy". Jerzy Stuhr opowiada o filmach, które na niego wpłynęły i które podziwia.

środa, 17 października 2012

Zamach na Dollfussa

E. Dollfuss (pierwszy od lewej)
Engelbert Dollfuss był austriackim politykiem, przywódcą Partii Chrześcijańsko-Społecznej, w latach 1932-34 pełnił funkcje kanclerza i ministra spraw zagranicznych Austrii. W czasie swojego urzędowania jako kanclerz, stojąc na czele prawicowej koalicji, wprowadził rządy autorytarne oparte na zasadach korporacjonizmu. W 1933r., kiedy okazało się, że skłócony parlament nie jest w stanie pracować, a dotknięta Wielkim Kryzysem Austria potrzebuje silnych rządów, Dollfuss zdecydował się na przejęcie pełnej władzy. Zakazał zgromadzeń publicznych, wprowadził cenzurę i zaczął represjonować przeciwników. Represje dotknęły socjaldemokratów, komunistów, nacjonalistów oraz zwolenników narodowego socjalizmu, którzy w myśl idei Hitlera chcieli przyłączyć Austrię do III Rzeszy. Ciekawym aspektem jego rządów było połączenie wpływów papieskich encyklik oraz włoskiego faszyzmu. Był natomiast przeciwnikiem Hitleryzmu.
Pierwszy zamach na jego życie miał miejsce w 1933r. Kiedy ówczesny kanclerz opuszczał budynek parlamentu, nieznany zamachowiec oddał w jego kierunku dwa niecelne strzały. Jednak już niecały rok później, 25 lipca 1934r., podczas puczu i nieudanej próby anschlussu dokonanej przez niemieckich nazistów, zamach na Dollfussa się powiódł. Tego dnia, około południa, przebrani z mundury policji i wojska zamachowcy wdarli się m.in. do siedziby radia i rządu. Kanclerz został rany, kiedy usiłował zbiec. Zamachowcy nie zgodzili się na pomoc lekarską i więzili Dollfussa w siedzibie rządu. W wyniku odniesionych obrażeń kanclerz zmarł. Po odbiciu siedziby radia oraz otoczeniu gmachu rządu przez wojsko, zamachowcy zostali zmuszeni do poddania się. Siedmiu nazistów, wraz z zabójcą Dollfussa, Otto Planettą, zostało skazanych na karę śmierci przez powieszenie.
Okres rządów Dollfussa oraz jego następcy - Kurta Schuschnigga - często nazywany jest austofaszyzmem.

Stary człowiek i morze

Piękna Oscarowa animacja stworzona rzadką techniką - film składa się z 29000 obrazów namalowanych pastelami na szkle. Powstawał 2 lata.

wtorek, 16 października 2012

Parę słów o Eriku Petersonie

Erik Peterson
Bóg-człowiek stał się liberalnym mieszczaninem, który wprawdzie nie czynił cudów, ale za to głosił humanitaryzm; którego krew nie kryła tajemnicy, ale który umarł za swoje przekonania; który wprawdzie nie powstał z martwych, ale przeżył we wspomnieniach najbliższych mu osób. (...) Również Ducha Świętego nie czczono już jako trzeciej osoby Trójcy Świętej, lecz odnoszono go jedynie do tak zwanych duchowych przeżyć religijnych.

Zdanie to wypowiedział niemiecki teolog katolicki Erik Peterson w latach 30. kiedy pisał traktat Polityka i teologia. Wydaje się ono dzisiaj nadal aktualne chociaż minęło już 80 lat od tamtej chwili. Nadal istnieje niektórych kręgach dążenie aby konwertować religię katolicką na swój własny sposób, dostosowywać ją do "liberalnej" wersji świata, jednocześnie obdzierając ją z mistycznej tajemnicy jaka leży u jej podstawy.
Erik Peterson urodził się w 1980r. w Hamburgu. Wychowywał się w luterańskim otoczeniu, jednak w wieku 40 lat przyjął katolicyzm. Po dojściu do władzy NSDAP wyemigrował z Niemiec i osiedlił się we Włoszech, gdzie przez 20 lat wiódł życie niemal bez środków na utrzymanie. 
Należy on do ulubionych teologów Benedykta XVI, jego prace stanowiły inspirację dla dla Carla Schmitta, Jacoba Taubesa czy Ernsta Kantorowicza.

Krótka animowana historia ziemi zwanej Izrael, Palestyna, Kanaan...

poniedziałek, 15 października 2012

Janusz Korczak - Prawo dziecka do szacunku



LEKCEWAŻENIE - NIEUFNOŚĆ

Od zarania wzrastamy w poczuciu, że większe- ważniejsze od małego.
-Jestem duży- cieszy się dziecko, postawione na stole. – Jestem wyższy od ciebie – stwierdza z uczuciem dumy, mierząc się z rówieśnikiem.
Przykro wspinać się na palcach i nie móc dosięgnąć, ciężko drobnymi krokami nadążać za dorosłymi; z małej ręki wyśliźnie się szklanka. Niezręcznie z mozołem pnie się na krzesło, do pojazdu, na schody; nie może ująć klamki, wyjrzeć przez okno, zdjąć lub zawiesić, bo wysoko. W tłumie zasłaniają, nie dostrzegą, potrącą. Niewygodnie, przykro być małym.
Szacunek i podziw budzi to, co duże, więcej zajmuje miejsca. Mały – pospolity, nie ciekawy. Mali ludzie, małe potrzeby, radości i smutki.
Imponują: wielkie miasto, wysokie góry, wyniosłe drzewo. – Mówimy:
  • Wielki czyn, wielki człowiek.
Dziecko małe, lekkie, mniej go jest. – Musimy się pochylić, zniżyć ku niemu.
Co gorsze, dziecko jest słabe.
Możemy podnieść, podrzucić do góry, wbrew woli posadzić, możemy przemocą zatrzymać w biegu, udaremnić wysiłek.
Ilekroć nie posłucha, mam w rezerwie siłę. Mówię: „nie odchodź, nie rusz, odsuń się, oddaj”. Ono wie, że musi; ile razy próbuje bezskutecznie, zanim zrozumie, podda się, zrezygnuje.
Kto i kiedy, w jak wyjątkowych warunkach, ośmieli się dorosłego pchnąć, szarpnąć, uderzyć? A jak codzienny i niewinny – klaps, wymierzony dziecku, mocne pociągnięcie za rękę, bolesny uścisk pieszczoty.
Poczucie niemocy wychowuje cześć dla siły; każdy, już nie tylko dorosły, ale starszy i silniejszy, może brutalnie wyrazić niezadowolenie, siłą poprzeć żądanie i wymóc posłuch: może skrzywdzić bezkarnie.
Uczymy własnym przykładem lekceważenia tego, co słabsze. Zła szkoła, ponura przepowiednia.
Zmieniło się oblicze świata. Już nie siła mięśni wykonywa pracę i broni przed wrogiem, nie siła mięśni wydziera ziemi, lasom, morzu – panowanie, dosyt i bezpieczeństwo. Ujarzmiony niewolnik – maszyna. Mięśnie straciły wyłączny przywilej i walor. – Tym większy szacunek dla intelektu i wiedzy.
Podejrzany lamus, skromna cela myśliciela- rozrosły się w hale i gmachy badacza. Narastają piętra bibliotek, uginają się półki pod ciężarem ksiąg. Zaludniły się świątynie dumnego rozumu. – Człowiek wiedzy tworzy i rozkazuje. Hieroglify cyfr i kresek raz wraz ciskają tłumom nowe zdobycze, dają świadectwo ludzkiej potęgi. – Trzeba to wszystko ogarnąć pamięcią i rozumieniem.
Wydłużają się lata mozolnej nauki, coraz więcej szkół, egzaminów, drukowanego słowa. – A dziecko małe, słabe, krótko żyło – nie czytało, nie umie...
Groźne zagadnienie, jak dzielić zdobyte obszary, jakie komu zadanie i zapłata, jak się zagospodarować na opanowanym globie. Ile i jak rozrzucić warsztaty, by nakarmić głodne pracy ręce i mózgi, jak utrzymać mrowie ludzie w posłuchu i ładzie, jak się zabezpieczyć przed złą wolą i szaleństwem jednostki, jak godziny życia wypełnić działaniem, spoczynkiem i rozrywką, bronić przed apatią, przesytem i nudą. Jak wiązać ludzi w karne skupienia, ułatwiać porozumienie; kiedy rozpraszać i dzielić. Tu popędzać i zachęcać, tam hamować, tu rozpalać, tam gasić.
Politycy i prawodawcy ostrożnie próbują, a raz wraz się mylą.
I o dziecku radzą i postanawiają; ale któż pytać się będzie naiwne o sąd i zgodę; cóż ono może mieć do powiedzenia?
Obok rozumu i wiedzy, w walce o byt i wpływy pomaga spryt. Zabiegliwy wywęszy trop i nad wartość otrzyma zapłatę wbrew rzetelnym obliczeniom, nagle i łatwo zdobywa; olśniewa i zazdrość budzi. Przebiegle trzeba znać człowieka, - już nie ołtarze, ale chlewik życia.
A dziecko drepce niezdarnie z książką szkolną, piłką i lalką; przeczuwa, że bez jego udziału, ponad nim, dzieje się ważne i silne, co decyduje o doli i niedoli, karze i nagradza i łamie.
Kwiat jest zapowiedzią przyszłego owocu, pisklę będzie kurą, która znosi jaja, cielę będzie dawało mleko. Tymczasem staranie, wydatek i troska: czy się uchowa, czy nie zawiedzie?
Młode budzi niepokój, długo czekać trzeba; może będzie podporą starości i z nawiązką pokryje. Ale zna życie posuchy, przymrozki i grady, co warzą i niszczą plony.
Szukamy zapowiedzi, pragniemy przewidzieć, zapewnić; niespokojne oczekiwanie, co będzie, zwiększa lekceważenie tego, co jest.
Mała rynkowa wartość młodego. Tylko wobec Prawa i Boga kwiat jabłoni tyle wart, co jabłko, zielona ruń, ile łan dojrzały.
Piastujemy, osłaniamy, żywimy, kształcimy. Nie troszcząc się, otrzymuje; czym byłoby bez nas, którym wszystko zawdzięcza?
Jedynie, wyłącznie, wszystko tylko – my.
Znamy drogi do pomyślności, dajemy wskazówki i rady, rozwijamy zalety, tłumimy wady. Kierujemy, poprawiamy, zaprawiamy. Ono nic, wszystko - my.
Rozkazujemy i żądamy posłuchu.
Moralnie i prawnie odpowiedzialni, wiedząc i przewidując, jesteśmy jedynymi sędziami czynów, ruchów, myśli i zamierzeń dziecka.
Wydajemy zlecenia, czuwamy nad spełnieniem; zależnie od woli i rozumienia – nasze dzieci, nasza własność – wara.
(Zmieniło się prawda co nieco. Już nie tylko wola i autorytet wyłączny rodziny – ostrożna jeszcze, ale już kontrola społeczna. Z lekka, niepostrzeżenie.
Żebrak rozporządza dowoli jałmużną, dziecko nic nie ma własnego, musi zdać sprawę z każdego, otrzymanego za darmo do użytku przedmiotu.
Nie wolno podrzeć, złamać, zabrudzić, nie wolno podarować, nie wolno odrzucić niechętnie. Ma przyjąć i być zadowolone. – Wszystko w oznaczonym miejscu i czasie, rozważnie i zgodnie z przeznaczeniem.
(Może dlatego ceni bezwartościowe drobiazgi, które budzą zdziwione politowanie: rupiecie – jedyna naprawdę własność i bogactwo, sznurka, pudełka, paciorków).
Za świadczenia ma dziecko ulegać, zasłużyć dobrym sprawowaniem – niech wyprosi, wyłudzi, byle nie żądało. Nic mu się nie należy, z dobrej woli dajemy. (Nasuwa się bolesna analogia: przyjaciółka bogacza).
Lekceważymy dziecko, bo nie wie, nie domyśla się, nie przeczuwa.
Nie zna trudności i powikłań dorosłego życia, nie wie, skąd płyną okresy naszych podnieceń, zniechęceń i znużeń, co płoszy spokój i kwasi humory: nie zna dojrzałych porażek i bankructw. Łatwo uśpić, zwieść naiwne i ukryć.
Sądzi, że życie jest proste i łatwe. Jest tatuś, jest mama; ojciec zarabia, mama kupuje. Nie zna zdrad wobec obowiązków, ani sposobów walki człowieka o swoje i więcej.
Samo wolne od trosk materialnych, od mocnych pokus i wstrząśnień – znów nie wie i sądzić nie może. – My zgadujemy je w lot, jednym niedbałym spojrzeniem na wskroś przenikamy, bez śledztw wykrywamy nieudolne podstępy.
A może łudzimy się, sądząc, że dziecko to tylko tyle, ile my chcemy? Może kryje się przed nami, może cierpi skrycie?

niedziela, 14 października 2012

Notatki z "Dziennika norymberskiego" Gilberta


Pojedyncze wypowiedzi nazistowskich zbrodniarzy z książki Gilberta "Dziennik norymberski". Jest to część I tego posta. Ciąg dalszy wkrótce.


Goring: Być może. Jestem przekonany, że niezależnie od tego, czym bym się zajmował, zrobiłbym to lepiej niż przeciętny człowiek. Ale nie można zgłębić swojego losu. To zależy od drobiazgów. Na przykład taki drobiazg, który uchronił mnie przed przystąpieniem do masonerii. W 1919r. miałem umówione spotkanie z kilkoma przyjaciółmi, aby przestąpić do masonów. Czekając na nich, ujrzałem przechodzącą obok urodziwą blondynkę i ją poderwałem. No cóż, właściwie nigdy nie zabiegałem o przynależność do masonerii. Gdybym tego dnia nie poderwał owej blondynki, to nie mógłbym wstąpić do partii, a dzisiaj nie byłoby mnie tutaj.

Schacht: nie ma gorszej zbrodni niż głupota.

Speer: Tak, wiem - oni [naziści sądzeni w procesie norymberskim] wielkie bohaterskie przemówienia o walce i umieraniu za Vaterland, nie nadstawiając własnych karków. A teraz, kiedy stawką jest ich własne życie, a losy się ważą trzęsą się i szukają wszelakich wymówek. Z tym oto rodzajem bohaterów poprowadziliśmy Niemcy do zniszczenia.

Test IQ wykonane w więzieniu w Norymberdze:
  • Hjamar Schacht: 144
  • Arthur Seyss-Inzuart 141
  • Hermann Göring 138
  • Karl Dönitz 138
  • Franz von Papen 134
  • Erich Raeder 134
  • Hans Frank 130
  • Hans Fritzsche 130
  • Baldur von Schirach 130
  • Joachim von Ribbentrop 129
  • Wilhelm Keitel 129
  • Albert Speer 129
  • Alfred Jodl 127
  • Alfred Rosberg 127
  • Konstantin von Neurath 125
  • Walther Funk 124
  • Wilhelm Frick 124
  • Rudolf Hess 120
  • Fritz Sauckel 118
  • Ernst Kaltenbrunner 113
  • Julius Streicher 106

środa, 10 października 2012

Zagraj swój utwór

Każdy kwadrat jest jakimś dźwiękiem. Miłego komponowania.



Palety mistrzów malarstwa



Eugene Delacroix

wtorek, 9 października 2012

Bertrand Russell - Bakunin i anarchizm

Michaił Bakunin (1814-1876)
W pojęciu ogółu anarchista to osobnik, który rzuca bomby i popełnia inne gwałty albo dlatego, że jest w mniejszym lub większym stopniu niepoczytalny, albo też dla­tego że pod płaszczem skrajnych poglądów politycznych ukrywa zbrodnicze skłon­ności. Zapatrywanie to jest naturalnie pod każdym względem nieścisłe. Niektórzy anarchiści wierzą w skuteczność rzucania bomb, wielu zaś innych tej wiary nie posia­da. Ludzie niemal wszystkich odcieni poglądów wierzą w skuteczność rzucania bomb w pewnych okolicznościach: na przykład ludzie, którzy rzucili bombę w Sarajewie i przez to dali początek obecnej wojnie, nie byli anarchistami, lecz nacjonalistami. Anarchiści, którzy są zwolennikami rzucania bomb, nie różnią się pod tym względem w żadnym istotnym punkcie od reszty społeczeństwa, z wyjątkiem nieskończenie drobnej części, która przyjęła tołstojowską zasadę bezgwałtu. Anarchiści, podobnie jak socjaliści, wyznają zwykle doktrynę walki klasowej i jeśli używają bomb, to pod­czas walki, tak jak to czynią rządy: ale na każdą bombę sporządzoną przez anarchistę przypada wiele milionów bomb fabrykowanych przez rządy, a na każdego człowieka zabitego przez anarchistę - wiele milionów ludzi zabitych skutkiem gwałtów doko­nywanych przez państwa. Możemy przeto wykluczyć całe zagadnienie gwałtu, które odgrywa tak wielką rolę w wyobraźni ogółu, ponieważ nie ma ono zasadniczego ani specjalnego znaczenia dla tych, którzy zajmują anarchistyczne stanowisko.
Anarchizm, jak wskazuje na to pochodzenie tego słowa, jest teorią przeciwstawia­jącą się wszelkiemu rodzajowi rządzenia siłą. Zwalcza on państwo jako ucieleśnienie siły używanej przy rządzeniu społeczeństwem. Rząd, który może być tolerowany przez anarchizm, musi być rządem wolnościowym, nie tylko w tym znaczeniu, że jest rządem większości, ale i w tym znaczeniu, że wszyscy się nań zgadzają. Anarchiści występują przeciw takim instytucjom jak policja i kodeks karny, gdyż za pomocą nich jedna część społeczeństwa narzuca swoją wolę drugiej. Zdaniem ich demokratyczna forma rządu nie jest o wiele lepsza od innych form, dopóki mniejszości są zmuszane siłą lub groźbą do poddania się woli większości. Według anarchistycznego wyznania wiary wolność jest najwyższym dobrem, które osiąga się bezpośrednio na drodze zniesienia przymusowej kontroli społeczeństwa nad jednostką.
Anarchizm w tym znaczeniu nie jest nowością. Doktryna ta została świetnie wyło­żona przez Chuang Tsu, chińskiego filozofa, który żył mniej więcej w 300-tnym roku przed Nar. Chr.:
"Konie posiadają kopyta, które pozwalają im galopować po szronie i śniegu oraz włos, chroniący je przed wiatrem i zimnem. Żywią się one trawą, piją wodę i harcują po równinach. Taka jest rzeczywista natura koni. Pałace są im niepotrzebne.
Pewnego dnia przyszedł Po Lo i powiedział: "Umiem obchodzić się z koń­mi".
Tedy napiętnował i ostrzygł konie, ostrugał im kopyta, nałożył na nie lejce, obwiązał im głowy, spętał nogi i umieścił je w stajniach; a w rezultacie na każde dziesięć koni dwa lub trzy zdechły. Potem nie dał im jeść ani pić, lecz kazał im kłusować i galopować, czyszcząc je, przybierając i nękając uzdą zdobną w chwasty z przodu a lękiem przed węzłowatym biczem z tyłu, póki przeszło połowa z nich nie padła.
Garncarz powiada: "Mogę robić z gliną, co mi się podoba. Jeśli chcę, aby była okrągła, używam cyrkla; jeśli ma być prostokątna - węgielnicy".
Cieśla powiada: "Mogę robić z drzewem, co mi się podoba. Jeśli chcę je wygiąć, używam łuku, jeśli ma być proste - linii".
Ale na jakiej zasadzie możemy sądzić, że glina i drzewo życzą sobie tego zastosowania cyrkla, węgielnicy, łuku i linii? Niemniej każdy wiek wynosi pod niebiosa Po Lo za jego zręczność w ujeżdżaniu koni, a garncarzy i cieśli za ich biegłość w obróbce gliny i drzewa. Ci którzy rządzą cesarstwem popełniają ten sam błąd.
Otóż ja zapatruję się na sztukę rządzenia z zupełnie innego stanowiska.
Ludzie mają pewne naturalne instynkty, skłaniające ich do tkania i ubie­rania się, do kopania i przyjmowania pożywienia. Instynkty te są właściwe całej ludzkości i wszyscy postępują zgodnie z nimi. Takie instynkty nazywamy "zesłanymi z nieba".


Symfonia nr X Dymitra Szkostakowicza

X symfonia Szostakowicza wykonana przez berlińskich filharmoników pod batutą Herberta von Karajana, jednego z najwybitniejszych drygentów w historii. Tak o nim powiedział Wilhelm Kempff:
Nowy dyrektor teatru miejskiego zdobywa taką sławę, że nawet kręgi, które wcale, bądź rzadko bywały w Operze, są żywo zainteresowane życiem teatru. Von Karajan jest młody, rzutki, prawie zawsze dyryguje bez partytury. Należy do tych kapelmistrzów, którzy dyrygują jakby gdzieś z głębi samego siebie, a jednocześnie szalenie czujnie śledzą wszystko, co się w danym momencie dzieje. Każdy z obecnych na sali wyczuwa, że z tego muzyka płynie coś szczególnego, nadzwyczajnego...




X Symfonia została poraz pierwszy wykonana przez Filharmonie Leningradzką pod batutą Jewgienija Mrawińskiego 17 grudnia 1953r. Nie jest do końca jasne kiedy została skomponowana, zgodnie z listami Szostakowicza należy przypuszczać, że pracował nad nią od lipca do października 1953r., ale Tatiana Nikołajewa, rosyjska pianistka związana z Szostakowiczem, twierdzi, że była ukończona już w 1951r. Pierwsze szkice datowane są na 1946r.

środa, 3 października 2012

Wywiad z George Friedmanem

George Friedman
Dlaczego nie możemy w Europie zbudować wspólnej polityki bezpieczeństwa?
Europejczycy mają za sobą setki lat wzajemnej nieufności. Od drugiej wojny światowej Europa właściwie była okupowana: Wschód przez Sowietów, a Zachód był pod wpływem Amerykanów. Dopiero od 1991r. Europa cieszy się niezależnością. Zatem ten piękny eksperyment trwa raptem 21 lat. Przez tak krótki czas nie może zniknąć nieufność. Co więcej, Unia Europejska została zaprojektowana w taki sposób, że każdy kraj ma nadzieję, iż to kto inny będzie ponosił koszty integracji. Być może w handlu jest to możliwe. W sferze bezpieczeństwa – nie, bo Europa, nie widzi większych zagrożeń. A gdyby kiedykolwiek Rosja zagroziła zachodniej Europie, z pomocą mają jej przyjść Amerykanie.  
A co zrobią Amerykanie?
Stany Zjednoczone będą czekać aż Europejczycy sami rozwiążą swoje problemy. A jeśli do tego nie dojdzie, Stany będą interweniować jak w 1917 czy 1944r. Strategia amerykańska polega na interwencji, gdy leży to w jej interesie. Podczas zimnej wojny Amerykanie nauczyli się, że prewencyjnie warto utrzymywać w Europie siły zbrojne, ale musi temu towarzyszyć zaangażowanie sojuszników.
Amerykanie mają duże wymagania. Tymczasem wygląda na to, że Europejczycy naprawdę są z Wenus, używając metafory Kagana. To, co Włosi nazywają lotniskowcem, w USA jest okrętem desantowym Korpusu Piechoty Morskiej. Mówimy innymi językami?
Niestety to prawda. Europejczycy nie czują żadnego zagrożenia i ich wkład w sojusz jest niezadowalający. Dotyczy to także Polski. Interesujące natomiast jest to, iż Polacy czasami myślą, że traktujemy swoje zobowiązania sojusznicze niepoważnie. Nic bardziej mylnego. Z amerykańskiego punktu widzenia ważne jest to, by Polska mogła obronić się przez trzy miesiące sama. Inaczej pomoc po prostu nie będzie mogła nadejść. Jeśli kiedykolwiek Rosja zaatakuje Polskę, to czy znowu kraj upadnie w ciągu sześciu tygodni? W Stanach poważni analitycy zajmujący się bezpieczeństwem międzynarodowym znają odpowiedź na pytania, czy Polska jest silnym sojusznikiem i czy da radę. Oczywiście oni także uważają, że obecnie nie ma ze strony Rosji zagrożenia. Ale czy tak będzie zawsze?
Pesymista z pana.
Waszym fundamentalnym problemem jest to, że uzależniacie swoje bezpieczeństwo od czynników zewnętrznych. Nawet teraz Polacy patrząc na Stany Zjednoczone nie zawsze rozumieją, że cena sojuszu musi być wysoka. Tą ceną jest wasz wysiłek na rzecz własnego bezpieczeństwa, a nie jakaś płatność partnerom. Bez tego wysiłku sojusze nie funkcjonują, a już na pewno nie sojusze z Ameryką. Sojusz wojskowy jest jak sport zespołowy.
Ale dlaczego właściwie mamy płacić taką cenę? Niemcy są do nas dobrze nastawione, Rosja też na razie chyba nam nie zagraża.
W 1932r. Niemcy też były pokojowo nastawione, a do 1938r. stały się dominującą potęgą w Europie. Takie myślenie jest ekstremalnie niebezpieczne. Polacy o wiele lepiej niż inni powinni rozumieć, jak szybko zmienia się wiatr historii, a sytuacja obiecująca staje się tragiczna. Nie jestem czarnowidzem. Nie prognozuję, że Niemcy i Rosja będą zagrożeniem. Ale czy w 1932r. ktoś to prognozował? Polska ma dziś taką wizję bezpieczeństwa, jakby się wzorowała na malańkiej Danii. Tymczasem powinna się wzorować na Izraelu. Izrael wydaje na obronę narodową dominującą część budżetu. Oni rozumieją, kto jest odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo narodowe. Dania czeka, aż jej ktoś pomoże.
Rzeczywiście uważa pan sojusz niemiecko-rosyjski za możliwy?
Póki co Niemcy nie chcą zerwać więzi z Francją. Ale gdy relacje w Europie staną się bardziej skomplikowane, możliwy byłby zwrot Niemiec w kierunku Rosji. Już teraz Gerhard Schroder jest jednym z zarządzających w Gazpromie. Relacje gospodarcze między Niemcami i Rosją, mają dość naturalny charakter, a Rosja zawsze była dla Niemiec alternatywą wobec sojuszu z Anglikami i Francuzami. Kiedy więc stosunki francusko-niemieckie staną się trudne, a to jest możliwe, Niemcy zwrócą się w stronę Rosji.
Co oznaczałby dla Polski ewentualny sojusz niemiecko-rosyjski?
Dla Polski to zawsze niebezpieczna sytuacja.
Mówi pan tak, jakby świat miał wrócić do XIXw., gdy istniały silne państwa narodowe. Naprawdę nie ma telefonu w Brukseli, pod którym załatwia się poważne sprawy?
Ależ Europa nigdy nie wyszła z epoki państw narodowych, raczej wyglądało, że wychodzi. Jeśli chcę poważnie porozmawiać o polityce, to jadę do Berlina, Paryża, Londynu czy Warszawy. Grecy, Hiszpanie, Niemcy podejmują decyzje biorąc pod uwagę swój interes narodwy, a nie jakieś abstrakcyjne koncepcje zwane Unią Europejską. Przypominam, że w Europie tak naprawdę nie ma żadnej unii, raczej dominuje współpraca ekonomiczna, która nigdy nie przerodziłą się w sojusz wojskowy. Sojusz ekonomiczny oparty jest na interesach narodowych, które są dość zbieżne dla poszczególnych członków. Ale bogactwo, które wspólnota obiecuje każdemu nigdy nie stanie się faktem i wtedy pojawi się pytanie: kto zacznie tracić na tej wspólnocie najwięcej. A wtedy trudno będzie utrzymać jedność na kontynencie.
Ale przecież jesteśmy w Unii, która ma wspólną politykę zagraniczną i bezpieczeństwa.
W mniemaniu niektórych mieliście się stać Stanami Zjednoczonymi Europy i równoważyć siły USA i Rosji. To się nie stanie. W historii najważniejszy sojusz wojskowy nie był sojuszem europejskim, tylko europejsko-amerykańskim. Myślię oczywiście o NATO.
Dlaczego mówi pan o NATO w czasie przeszłym.
Bo NATO nie funkcjonuje. Częściowo dlatego, że wielu członków nie ma realnych zasobów wojskowych, a częściowo dlatego, że nie ma misji ani celów. W tym kontekście musimy się zastanowić, jak będzie wyglądała przyszła równowaga sił w Europie. O europejskich krajach często myślimy w kontekście Polski i Rosji. Ale jakie będą relacje między Niemcami i Francją za 10 czy 15 lat? Teraz oba kraje są związane przez Unię Europejską, ale nie jest jasne, czym UE będzie za 10-15 lat. Instytucje europejskie są nieskuteczne, a zdolności militarne Europy – nikłe. Zatem życzeniowo Europejczycy myśleli, że będą równoważyć Rosję na poziomie globalnym, ale na poziomie regionalnym okazało się, że to Rosja przeważa.
Doprawdy? Kilka lat temu rosyjskie Ministerstwo Obrony opublikowało analizę, z której wynika, że z Polską i Turcją Rosja nie da rady.
Rosja ma wciąż potężną armię. Na pewno silniejszą od państw bałtyckich, i pewnie zdolną pokonać Polskę. Więc regionalnie ma duże zdolności militarne, chyba że jest jakaś zewnętrzna siła, która może zagwarantować równowagę we wschodniej Europie. Ale wygląda na to, że jej nie ma.
Może Polska powinna więc zbudować regionalny sojusz w Europie Centralnej?
To międzywojenna idea Józefa Piłsudskiego. Sojusz ze Słowacją, Węgrami, Rumunią i Bułgarią może zapewnić Polsce bezpieczeństwo. Piłsudski rozumiał, że Polska jako lider Europy Środkowej jest w stanie taki sojusz skoncentrować.
Ale to się nigdy nie udało.
Ponieważ w latach 30. Niemcy i ZSRR były silne. Teraz Niemcy są potęgą gospodarczą, ale nie mogą wnieść zbyt wiele do sojuszy wojskowych. Rosjanie z kolei są bardzo ostrożni. Ale jaki Polska ma wybór? Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy politycznie powinni przygotować kraj na najgorsze. Dziś nie wiadomo, czy Niemcy i Rosja utworzą w przyszłości sojusz militarno-polityczny, ale Polska na wszelki wypadek powinna być zdolna do samoobrony.
Wydajemy na obronę narodową niecałe 1,95 proc. PKB. Nie mamy pieniędzy na armię według izraelskiego wzorca.
Oczywiście, że macie. Jeśli kraj chce chronić swoje bezpieczeństwo, wymaga to wyrzeczeń. Jak w Izraelu.
Izrael na obronę narodową wydaje ponad 6 proc. PKB, a ma podobny udział państwa w gospodarce co Polska. Na czy oszczędza?
Izrael pamięta o swojej historii i chroni siebie najlepiej jak potrafi – kosztem państwa opiekuńczego. Zatem Polacy muszą podjąć jakieś decyzje. Pamiętajcie, że NATO dziś niewiele znaczy. Nie ma sojuszu. Są jakieś potkania urzędników i oficerów w Brukseli.
Fakt, iż słoń nie chciał skrzywdzić myszy depcząc ją, nie zmienia tego, że jest ona pokrzywdzona”. To pański cytat. O co panu chodziło?
Nawet jeśli Rosja i Niemcy mają względem Polski jak najlepsze zamiary, musicie pamiętać, że kierują się własnymi interesami narodowymi. A Polska leży między tymi krajami.


Wywiad ukazał się w "Rzeczpospolitej" nr 235, 26 września 2012.