wtorek, 26 czerwca 2012

Kapuściński - Cesarz


To był mały piesek rasy japońskiej. Nazywał się Lulu. Miał prawo spać w łożu cesarskim. W czasie różnych ceremonii uciekał cesarzowi z kolan i siusiał dygnitarzom na buty. Panom dygnitarzom nie wolno było drgnąć ani zrobić żadnego gestu, kiedy poczuli, że mają mokro w bucie. Moją funkcją było chodzić między stojącymi dygnitarzami i ocierać im mocz z butów. Do tego służyła ściereczka z atłasu. To było moim zajęciem przez dziesięć lat.

poniedziałek, 25 czerwca 2012

That's What Happened - Miles Davis

Miles improwizuje do tematu z utworu Jacksona.

Henryk Bereza i Marek Hłasko

Fragment wywiadu niedawno zmarłego krytyka Henryka Berezy o Marku Hłasce, którego odkrył i wypromował.


Kto pierwszy wykonał gest przyjaźni: Hłasko czy pan? 

 - Nasze pierwsze spotkanie było bezsłowne, na schodach, na balu sylwestrowym w Związku Literatów w 1955. Ale po miesiącu już komitywa, całodobowy raj.

Co zaważyło: poglądy, charakter, przeciwieństwa? 

 - Myślę, że podobne odczucie świata. Pesymizm, desperacja były tymi fundamentami.

Pan powiedział kiedyś, że to była "solidarność dwóch cierpień". 

 - To było jakieś niezwykłe utożsamienie. Od razu dopowiem, żeby zaprzeczyć plotkom - nie było w tym żadnych, ale to żadnych zainteresowań homoseksualnych. To było coś bardziej fundamentalnego. Ja z nim przecież dziesiątki razy spałem w jednym pokoju. Bywało, że Marek w nocy przychodził, mówił, że mu zimno, i spaliśmy razem bez żadnych... Byłoby zaszczytem, gdybym mógł powiedzieć, że coś było. Ale nie mogę tego powiedzieć. Żadnej potrzeby tego typu we mnie nie było.

Pan go po prostu kochał, nieseksualnie. Zastanawiam się nad tą wspólnotą cierpienia, o której pan mówi, w tak młodym wieku. Choć właściwie, kiedy nie cierpieć, jak w młodości? 

 - Ja od czasu wojny byłem zgwałcony przez cierpienie, ze wszystkich stron. Jako czternastolatek powziąłem zobowiązanie wobec siebie, że nigdy nie zostanę ojcem. Żeby nikogo nie skazywać na cierpienie. I nawet nie wiem, czy tego dotrzymałem?

Źródło: Gazeta Wyborcza

Stanisław Barańczak - Grażynie

Pamiętać o papierosach. Żeby zawsze były pod ręką,
gotowe do wsunięcia w kieszeń, gdy znowu go zabierają.

Znać na pamięć przepisy dotyczące paczek i widzeń.
Sztukę zmuszania mięśni twarzy do uśmiechu.

Jednym chłodnym spojrzeniem gasić wrzask policjanta,
zaparzać spokojnie herbatę, gdy oni bebeszą szuflady.

Z obozu albo szpitala słać listy, że wszystko w porządku.

Tyle umiejętności, taka perfekcja. Mówię poważnie.
Chociażby po to, aby się nie zmarnowały,
nagrodą za to wszystko powinna być nieśmiertelność,
a już co najmniej jej wybrakowana wersja, życie.

Śmierć. Nie, to niepoważne, nie przyjmuję tego do wiadomości.
Z iloma trudniejszymi sprawami dawałaś sobie radę.
Jeżeli kogoś podziwiałem, to właśnie ciebie.
Jeśli coś było trwałe, to właśnie ten podziw.
Ile razy chciałem ci powiedzieć. Nie było jak.
Wstydziłem się luk w słownictwie i mikrofonu w ścianie.
Teraz słyszę, że za późno. Nie, nie wierzę.

To przecież tylko nicość. Jakże takie nic
ma stanąć pomiędzy nami. Na złość, na zawsze zapiszę
tę kreskę na tęczówce, zmarszczkę w kącie ust.
Zgoda, wiem, nie odpowiesz na moją ostatnią pocztówkę.
Ale będę za to winić coś rzeczywistego,
listonosza, katastrofę lotniczą, cenzurę,
nie nieistnienie, które, zgódź się, nie istnieje.

Czytelnicy na wieczorach autorskich zadają nieraz pytanie, po co poeta pisze. Odpowiadam zawsze zgodnie z prawdą dla przyjemności. Zgodnie z prawdą, ale mając świadomość, że cała prawda jest bardziej złożona. Szczególnie zaś w wypadku tego wiersza kwestia przyjemności pisania wygląda bardzo pokrętnie i niejednoznacznie. Nie ma co nawet wspominać o tym, że doświadczenie, jakie legło u podstaw wiersza, było dokładną odwrotnością przyjemności: bólem. Pasmem psychicznej samoudręki było także kilka tygodni przebijania się przez niezadowalające konwencje ku ostatecznej koncepcji wiersza. A jednak zrównoważyło to wszystko doznanie, do którego w tym żałobnym kontekście trochę wstyd się przyznać: doznanie instensywnej radości, jaka owładnęła mną, gdy, wciąż zrozpaczony nierozwiązalnością zagadki tej śmierci, znalazłem klucz przynjamniej do jej rozwiązania literackiego. Zdawałoby się, że nastrój żałoby wyklucza radość. Co takiego tkwi zatem w literaturze (a szczególnie chyba w liryce), że najdogłębniejsze i najszczersze przeżycie bólu wcale nie wyklucza równie szczerej radości pisania o tym bólu? Czy radość ta nie jet - aby ująć sprawę nieco cynicznie - czymś w rodzaju Schadenfreude płynącej z zemsty? Czy nie jest przypadkiem tak, że odczuwamy tę radość, ponieważ samo pisanie pozwala nam - nie usuwając bólu - wziąć odwet na tym, co wywołuje ból?

(Tekst pochodzi z eseju "Zemsta ręki śmiertelnej"  ze zbioru Stanisława Barańczaka "Tablica z Macondo").

poniedziałek, 4 czerwca 2012

O chorych, chorobach i poszukiwaniu duszy medycyny

"Kore to po grecku dziewczyna. A także - źrenica. Grecy mówili, iż duszę, w postaci maleńkiej dziewczynki, zobaczyć można przez oka źrenicę. Skąd mogli wiedzieć, że źrenica to jedyne okienko z widokiem na mózg, na jego nerwy wzrokowe? A gdzie dziś podziała się dusza? Co mówi nam o niej medycyna? Czy w sobie też duszy wygląda? I szuka jej w swoich odwiecznych światach - gdzieś między życiem a śmiercią, zdrowiem a chorobą, nauką a sztuką, a także - w miłości. Chodźmy więc na poszukiwanie razem z nią. Niech nas prowadzi. Przed nami wyprawa po duszę. Duszę medycyny."

Szczerze polecam tę książkę. Nikt z taką erudycją nie pisze o chorych, chorobach, medycynie jak niedawno zmarły prof. Andrzej Szczeklik.
Postaram się za niedługo dodać obszerniejszy fragment książki.

niedziela, 3 czerwca 2012

piątek, 1 czerwca 2012

Aplikacja mobilna

Jeżeli ktoś posiada telefon z systemem Android to może sobie pobrać aplikację dzięki której będzie mógł przeglądać ten blog. Aplikację trzeba zainstalować "ręcznie" gdyż, póki co, nie mogłem jej wrzucić do sklepu:
http://www.speedyshare.com/5rGkq/com.ostatni.sort.apk