środa, 30 maja 2012

Josif Brodski - Strategia obrony

Fragment o odwecie nie kończy się na wersie:
Lecz jeżeli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi...
lecz ma ciąg dalszy, niepoprzedzony przecinkiem ani kropką:
Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę odstąp i płaszcz. 
Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące.
Przytoczony w całości, fragment ten ma w istocie bardzo niewiele wspólnego z biernym oporem, z zasadą nieodpłacania tą samą monetą i odpowiadaniem dobrem na zło. Wersy te bynajmniej nie głoszą bierności, sugerują bowiem, że dzięki przesadzie można zło doprowadzić do absurdu; sugerują doprowadzenie  zła do absurdu poprzez obnażenie karłowatości jego rozkazów, przesadą w ich skrupulatnym wykonaniu, i tym samym pomniejszeniu wyrządzonej krzywdy. Przybierając taką postawę, ofiara zajmuje pozycję aktywną, pozycję mentalnego agresora. Możliwe w tym starciu zwycięstwo nie jest zwycięstwem natury moralnej, lecz egzystencjalnej. Nadstawienie drugiego policzka nie uruchamia poczucia winy wroga (którą z łatwością może w sobie zdławić) lecz przedstawia jego zmysłom i umysłowi bezsensowność jego poczynań.

Wojciech Wołyński, Stanisław Barańczak, Adam Zagajewski, Josif Brodski, Barbara Toruńczyk; siedzi: syn St. Barańczaka

Henryk Górecki - Symfonia III Pieśni Żałosnych

wtorek, 29 maja 2012

Oriana Fallaci na temat historii

Kto da nam pewność, że w szkole nie nauczono nas kłamstw? Kto dostarczy nam bezspornych dowodów na dobre intencje Kserksesa, Juliusza Cezara, Spartakusa? Wiemy wszystko na temat stoczonych przez nich bitem, nic zaś na temat ich ludzkiego wymiaru, ich słabości i kłamstw, ich intelektualnych i moralnych braków. Nie mamy żadnego dokumentu, z którego by wynikało, że Wercyngetoryks był draniem. Nie wiemy nawet, czy Jezus Chrystus był wysoki, czy niski, czy był blondynem, czy brunetem, czy był człowiekiem wykształconym, czy prostaczkiem, czy poszedł do łóżka z Marią Magdaleną czy też nie, czy naprawdę mówił to wszystko, co twierdzą św. Łukasz, Mateusz, Marek i Jan. Ach, gdyby tak ktoś przeprowadził z nim wywiad, nagrywając go na magnetofon, żeby zatrzymać jego głos, myśli, słowa! Ach, gdyby tak ktoś stenografował to, co Joanna d'Arc oświadczyła na procesie i przed wkroczeniem na stos! Ach, gdyby ktoś przepytał w obecności kamery Cromwella i Napoleona! Ja nie ufam kronikom przekazywanym z ust do ust, sprawozdaniom sporządzonym poniewczasie i bez możliwości przedstawienia dowodu. Wczorajsza historia jest powieścią pełną faktów, których nie mogę sprawdzić, sądów, którym nie mogę zaprzeczyć.

Wojciech Fangor - Postaci

"Postaci", 1950, olej na płótnie, 100 x 125 cm

Obraz Fangora należy do najbardziej kanonicznych dzieł polskiego socrealizmu. Operuje prostą retoryką przeciwieństw: kiedyś i teraz, po tej i po tamtej stronie.

poniedziałek, 28 maja 2012

Hiromi Uehara czyli czysty jazz

Giovanni Falcone - symbol walki z sycylijską mafią

Od 1980 brał udział w dochodzeniach i przygotowaniu procesów czołowych mafiosów i wespół z sędzią Rocco Chinnicim dotarł w śledztwie aż do szczebla CUPOLI – (komisja mafii sycylijskiej utworzona w 1957 roku na wzór Komisji Syndykatu). Odkrył kulisy walki klanów w Palermo rozpoczętej w 1981 roku, która przeszła do historii jako Wielka Wojna Klanów oraz zdobył dowody istnienia w mafii tzw. trzeciego poziomu, czyli powiązań z wybitnymi uczestnikami życia politycznego i gospodarczego, którzy czerpią zyski ze współpracy ze zorganizowaną przestępczością i udzielają jej pomocy.
Po zamordowaniu sędziego Rocco Chinniciego przez mafię (29 lipca 1983), Falcone stanął na czele sztabu antymafijnego, składającego się z siedmiu sędziów śledczych. Sztab ten doprowadził do tzw. Maksiprocesu – największego w historii państwa włoskiego procesu wymierzonego w zorganizowaną przestępczość; akt oskarżenia przygotowało pięciu z nich. To właśnie po rozmowie z Falcone (w roku 1984, w rok po ekstradycji z Brazylii), jeden ze skruszonych mafiosów (pentiti), Tommaso Buscetta, poprzysiągł zniszczyć mafię swoimi zeznaniami. Buscetta miał powiedzieć do sędziego: Niech pan uważa! Najpierw spróbują zgładzić mnie, a potem rzucą się na pana, aż wreszcie im się to uda.
W marcu 1991 Giovanni Falcone został dyrektorem Wydziału Spraw Karnych Ministerstwa Sprawiedliwości w Rzymie. Jako jeden z niewielu śledczych uderzył w najczulszy punkt mafii sycylijskiej – konta bankowe. Potrafił odróżnić brudne od czystych pieniędzy.
Prowadzone z jego udziałem razem z amerykańskimi agentami operacje: "Pizza Connection" (proces trwał od 24 października 1985 do 2 marca 1987), "Żelazna wieża" (1988) oraz "Pilgrin" doprowadziły do zatrzymania, a następnie skazania znaczących członków Cosa Nostra.
Już w 1983 w trakcie śledztwa wyszło na jaw, że klan Corleone przyjął plan zamordowania Giovanniego Falcone. 21 marca 1989 doszło do pierwszego, nieudanego zamachu; groził mu wybuch 50-kilogramowej bomby podłożonej w jego nadmorskiej willi, którą jednak zauważyła jego ochrona. Bomba była umieszczona w torbie firmowej Adidasa.
Mafia dopięła swego trzy lata później. Mimo podjętych szczególnych środków ostrożności (lot samolotem i sam przejazd autostradą miał być zaszyfrowany) nie udało się skutecznie ochronić sędziego.

Eksplozja była tak silna, że zarejestrowały ją sejsmografy w Palermo.



niedziela, 27 maja 2012

Marek Hłasko o Jamesie Deanie

Przed kilku laty pojawił się nagle na ekranie amerykański aktor James Dean; pokolenie dwudziestolatków zobaczyło w nim „swojego" buntownika i swojego idola. Jeśli przestudiować jego życie, wprost trudno uwierzyć, by chciał się rzeczywiście i prawdziwie przeciw czemuś buntować. Uwielbiał rzeźbiarstwo, szybką jazdę samo-chodem i jazz. Nie widzę w tym żadnego buntu. Krytyk filmowy Edgar Morin napisał dużą rozprawę naukową dowodząc, że Dean byt buntownikiem. Nakręcony został z nim film pod tytułem „Buntownik bez powodu"; mimo najlepszych chęci, w filmie tym nie potrafię dopatrzyć się buntu. Dean zawsze robił na mnie wrażenie człowieka, który odczuwa wstyd wobec głupoty innych; wstyd wobec głupoty, jaką ujawniają towarzysze jego zabaw, może też wobec ograniczoności swoich własnych rozrywek - ale od buntu wydawał mi się on daleki. Byt reprezentantem wstydu, a nie buntu. Nicholas Ray, amerykański reżyser, powiedział mi, że Dean ponoć przez całe swoje życie nie tknął alkoholu - przy czym najgenialniejszy był, gdy grat pijanego. Nie ma wątpliwości, że byt aktorskim geniuszem. Nawet fizycznie nie robił wrażenia supermana, raczej niepozorny, o twarzy młodzieńczej, pozbawionej surowości. Pod względem typu był raczej pyknikiem aniżeli astenikiem. Gdyby żył dłużej, z pewnością byłby przedwcześnie wyłysiały i otyły. 
Studium jego biografii nie pozwala więc nazwać Deana buntownikiem, jak już wspomniałem powyżej. Szybka jazda samochodem? No cóż, w Szwajcari wnet by go z tego wyleczono przez pozbawienie prawa jazdy. Policjanci są tu bardziej na miejscu niż psychoanalitycy. Co dalej? Gdzie miejsce na bunt?

piątek, 25 maja 2012

Giuseppe Terragni. Archtektura i faszyzm - R. Salvadori

Kapitan artylerii, którego ARMIR (Armia włoska w Rosji) zwrócił rodzinie 20 stycznia 1943 roku, był człowiekiem o całkowicie zdruzgotanych nerwach. Powołano go pod broń w wieku trzydziestu pięciu lat już w pierwszych dniach po wybuchu wojny w Polsce. Najpierw koszary w Cremonie, następnie wysłany na Bałkany, wreszcie – front rosyjski. Cztery lata w służbie ojczyzny. Dla niego – który przestrzenie zwykł projektować – zostały zaprojektowane bezkresne przestrzenie cierpienia i grozy, coraz bardziej otwarte na niezmierzoną klęskę w wymiarze nie tylko militarnym.
Na nic zdał się pobyt nad morzem w Cesenatico, elektrowstrząsy w szpitalu neurologicznym w Pawii, troskliwa opieka krewnych i przyjaciół. 19 lipca, nagle, nadchodzi jego kres. Telefonuje do (wiecznej) narzeczonej Mariucci, że nie czuje się dobrze i się do niej wybiera. Widząc go z balkonu, zbiega mu naprzeciw po schodach, ale znajdzie go już bez ducha, porażonego trombozą, na podeście pierwszego piętra. Z kieszeni wojskowej kurtki wysypują się zasuszone kwiaty, zerwane nad Donem. Ta oto umiera w swoim Como enfant prodige włoskiej architektury. Miał trzydzieści dziewięć lat
Jeszcze przez jeden tydzień owego Roku XXI Ery Faszystowskiej – aż do 25 lipca 1943 – każdemu noworodkowi rasy aryjskiej będzie wydawana żółta legitymacja z wizerunkiem Duce, Zobowiązująca do obrony, wszelkimi siłami, a jeśli to konieczne nawet za cenę krwi, sprawy rewolucji faszystowskiej. To właśnie czynił aż do końca Giuseppe Terrgni, awangardowy architekt i płomienny faszysta. Właściwa mu była „wiara nie podlegająca dyskusji, żył nią i jej poświęcił życie”, jak czytamy w katalogu wystawy urządzonej w mediolańskim Pałacu Triennale („Giuseppe Terragni”, 11 maja-6 listopada 1996r.). Pisze dalej Giorgio Ciucci: „Ogrania nas wątpliwość czy ostateczne załamanie, depresja, w której się pogrąża, wynikła z uświadomienia sobie, czym naprawdę było to, w co gorąco wierzy – faszyzm; oznacza ona jednak wyczerpanie się twórczego napięcia pomiędzy ekspresją własnych emocji a zaangażowaniem na rzecz zbiorowości. Nie odrzucenie faszyzmu, lecz zerwanie z własnym istnieniem w obrębie faszyzmu”.
Potrzeba było pół stulecia, by dojść do takiej hipotezy, która, sięgając prosto do sedna prawdy, przywraca nam bardziej przekonujący obraz rzeczywistej połowy wieku. Traktować Terragniego jak naiwnego poetę, zwracając uwagę wyłącznie na czystość stworzonych przez niego form, albo uważać go za człowieka rozczarowanego (a nawet kryptoantyfaszystę), przytłoczonego klęską i skazaniu się na niezrozumienie. Albowiem jeśli jest ktoś, kto nigdy nie uchylił się przed odpowiedzialnością, ciążącą na zawodzie architekta, ani nie uciekał przed immanentnym skażeniem tej sztuki pogranicza, to właśnie on; wręcz przeciwnie, zawsze uznawał „moralność” swojego zawodu, pozostając, owszem nieugięty co do innowacyjnej natury swoich projektów architektonicznych, ale dostosowując je do społeczeństwa, zleceniodawców, wartości swojej epoki: faszystowskich Włoch.
Giuseppe Terragni
Terragni należał do tych, którzy odczuwali konieczność utożsamiania się z jakimś ruchem, w architekturze tak jak i w polityce, a jeśli zajmowali się problemem formy, to po to, by „nadać jej charakter, świadczący tyleż o niej samej, co o faszyzmie”. W ostatecznym rozrachunku prawdą jest, jak konkluduje Ciucci, że „poprzez jego architekturę nie zrozumiemy faszyzmu, lecz tylko jego bycie faszystą” (a wiemy już dzięki Bruno Zeviemu – „Terragni”, 1980 – że chodziło o „faszyzm czysty, prawowierny, antyprowincjonalny, antyklientyelistyczny, słowem, faszyzm mityczny”). A jednak przychodzi na myśl pytanie, w jaki sposób realny faszyzm rozpoznawał się w dziele Terragniego. Że faszyzm w architekturze nie był tylko racjonalistyczny, to nie ulega wątpliwości, ale że był – umiał i chciał być – także racjonalistyczny, jest równie oczywiste. Rzecz jasna reżimowi jak najbardziej zależało, by uwierzytelnić, właśnie jako nowoczesny i rewolucyjny, swój „wirtualny” wizerunek, zaproponowany przez racjonalistów. Ale jak wobec tego wytłumaczyć radykalnie odmienne nastawienie nazistowskich Niemiec i sowieckiej Rosji wobec Bauhausu i konstruktywizmu?

Vanishing Point (Znikający punkt)

Najbardziej "amerykański" film jaki widziałem. Samotny bohater przemierza Stany Zjednoczone w Dodge'u Challengerze z potwornie mocnym silnikiem. Najlepszym podkładem dźwiękowym w filmie jest ryk motoru.

The Last American Hero. Tak nazywa go niewidomy spiker radiowy, który pomaga w ucieczce Kowalskiemu.
W roli głównej Barry Newman.



Można pomyśleć po obejrzeniu Trailera, że film jest kiczowaty, ale zaręczam, że tak nie jest.

Dodam jeszcze świetną piosenkę z filmu:

środa, 23 maja 2012

niedziela, 20 maja 2012

The Who - The Song Is Over

Ta muzyka żyje - dzieje się tu i teraz!

sobota, 19 maja 2012

O debiucie Facebooka na giełdzie - Charlie Munger

- Ja nie inwestuję w to, czego nie rozumiem. I nie chcę zrozumieć Facebooka - powiedział z kolei Charlie Munger.

- Nie chcę, żeby ludzie publikowali w wieku 15 lat wszystko o sobie. Pozostanie to w internecie na zawsze. Myślę, że to bezproduktywne. Nie podoba mi się to - dodał Munger.

piątek, 18 maja 2012

Do widzenia, do jutra - Janusz Morgenstern

Co byś zrobił gdybym zaginęła?
A szukałbym ciebie. Zaglądałbym w oczy wszystkim dziewczynom. Jedne miałyby twoje oczy, drugie usta, a trzecia włosy. Jedne byłyby bardzo poważne, inne znów w doskonałym humorze. Inne grałyby w tenisa lub ciągle spieszyły sie na kolacje, ale żadna nie bylaby tobą. 

Dialog pomiędzy Teresą Tuszyńską a Zbyszkiem Cybulskim.


Popiół i diament - reż. A. Wajda

Niezapomniana scena z filmu Andrzeja Wajdy "Popiół i diament". Scenę podobno wymyślił i wyreżyserował współtwórca tego filmu, Janusz Morgenstern. W rolach głównych Zbigniew Cybulski i Adam Pawlikowski.

czwartek, 17 maja 2012

Reduta Ordona - fragment z filmu "Syzyfowe prace"

Johnny Cash - One


Piosenka zespołu U2 w wykonaniu legendy Rock&Rolla.

Marek Hłasko - List

Oczekiwałem na list. Nikt nie pisał do mnie listów; nie miałem nikogo bliskiego; ani tutaj, ani w kraju, ani na całym świecie; byłem już starym, samotnym człowiekiem. “Ba! — myślałem sobie nieraz. — Przecież nie wszyscy mogą mieć bliskich: to naturalne; a ludzie samotni są także potrzebni, aby inni rozumieli, jak straszną rzeczą jest samotność, i starali się przed nią uchronić”. Lecz mimo to czekałem na list. Wiedziałem, że nie nadejdzie on nigdy, lecz niemożliwe wydawało mi się, aby nikt z żyjących na świecie pewnego dnia nie zechciał napisać do mnie listu. Ludzie najbardziej nawet nieszczęśliwi nie wierzą nigdy w c a ł k o w i t o ś ć swego nieszczęścia, potrzebna im jest maleńka szpareczka, dzięki której mogą oddychać; tak samo jak chyba z samotnymi; zawsze mamy maleńkie okienko, przez które kogoś wyglądamy. Ja czekałem na list. 

Dom, w którym zamieszkiwałem śmiesznie mały pokój, był jednym ze starych domów na przedmieściach naszego miasta. Był to dom o poczerniałych ścianach, wytartych schodach i zielonym od wilgoci podwórku. Na dachu tego domu kilku wyrostków założyło hodowlę gołębi; mniejsi chłopcy biegali po podwórku bawiąc się, odkąd pamiętam, w tę samą zabawę — złodzieja i policjantów; dziewczynki skakały przez sznurek oraz grały w niebo i piekło; latem w słońcu śpią tłuste koty; zawsze pachnie kapusta i mokra bielizna. Od czasu do czasu stróż upija się i gra na harmonii; wtedy dzieci zbiegają się i otoczywszy go kołem, patrzą, jak zręcznie przebiera grubymi palcami po klawiszach, a pewien łysy tapicer wychyla z okna swoją głowę i prosi: “Zagraj «Klaryssę», Franciszku!”; wtedy stróż rzuca mu spojrzenie pełne słodkiej zadumy i gra to smutne i dziwne tango. dzień zaczyna się tu wcześnie; połowa mieszkańców domu pracuje w pobliskiej fabryce odlewów i już od piątej rano tupie po schodach; o siódmej obydwaj krawcy puszczają w ruch swoje maszyny; szewc straszliwym basem wymyśla swemu czeladnikowi, który jest bardzo piegowaty, ma niepokojąco podobne do nietoperza uszy i — jak twierdzi szewc — jest “potomkiem kretyna i sowy”; u tapicera stukają młotki, do warsztatu naprawy samochodów zjeżdżają pierwsze taksówki, a stróż ziewa i podciągając spodnie, wychodzi z miotłą na podwórko. Życie ma tutaj jedną twarz. 

środa, 16 maja 2012

Historia dwóch Władimirów (fragment książki "Dzienniki Kołymskie" Jacka Hugo-Badera)

Do dziś Aleksander pamięta dwóch ogromnych Władimirów, którzy mieszkali w jego domu. Wryli mu się w pamięć, bo obaj mieli na skórze wypisane i wojenne blizny, i więzienne tatuaże. I tak poza imieniem, rozmiarami i ranami kończą się ich podobieństwa. Poza tym byli jak ogień i woda - nie do pogodzenia.
Ale los, a może bezmyślność, bezduszność sowieckich czynników sprawiły, że obu zakwaterowano w jednym mieszkaniu komunalnym, co znaczy, że mieli wspólny przedpokój, kuchnie i toaletę. Problem w tym, że jeden był byłem białoruski policjantem w hitlerowskie służbie, specjalizuącym się w zwalczaniu partyzantki i pacyfikowaniu puszczańskich wiosek, drugi - białoruskim partyzantem. Nie ma w historii drugiej wojny większych przeciwności.
Obaj wpadli w łapy przeciwnika. Jeden w hitlerowskie, drugi sowieckie, a gdy partyzant w 1945r. odzyskał wolność, po kilku miesiącch swoi go aresztowali i zesłali na Kołymę, gdzie już od roku był Władimir policjant.
I w tym momencie zaczyna się najbardziej niezwykłe, bo obaj mieli dobrze po metrze i dzewięćdziesiąt centymetrów, więc teoretycznie, trafiając do roboty przy kopaniu złota, powinni przeżyć kilka tygodni albo miesięcy.
Bo w Gułagu było tak, że normalny, duży koń służbowy dostawał więcej żarcia niż mały konik jakucki. Z ludźmi było inaczej. Przydział nie uwzględniał rozmiarów człowieka. To sprawiało, że maleńcy, chdzieńcy inteligenci, zwani pogardliwie Iwanami Iwanowiczami, żyli dłużej niż wielcy, przywykli do pracy fizycznej robotnicy i chłopi. Rozmiar miał znaczenie. Im większy, tym szybciej umiera.
Ale nasi Władmirowie, chociaż kolosy, okzali się fenomenami i przeżyli. partyzanta wypuścili z obozu w 1953r. w trakcie masowych zwolnień po śmierci Stalina. Dla policjanta, jak dla wszystkich zdrajców, dezerterów, własowców nie było zmiłowania, litości, przebaczenia. Musiał odsiedzieć swój, najczęściej ogromny wyrok. Na Kołymie było około trzech tysięcy takich więźniów, którzy dożyli w obozach do końca lat pięćdziesiątych. Wypuszczano ich jedna z czasem, bo likwidowano łagry, ale nie mieli prawa powrotu na kontynent.
Tak Władimir policjant zamieszkał w komunałce z Wałdimirem partyzantem. Założyli rodziny, jednemu na świat przyszła córka, drugiemu syn.
- A jak dzieci dorosły - opowiada przewodniczący Aleksadr - pokochały się jak szalone. Za to ich ojcowie ciągle, jak sobie popili, skakali do siebie z siekierami
- Szekspir by czegoś takiego ie wymyślił.
- Pewnie, że tak. Bo wódka ich wreszcie pogodziła, a nie dzieci. Spili się razem na śmierć, a młodzi pobrali się i mieszkają u nas do dzisiaj.

Kołyma to rzeka i góry o tej nazwie. Nie ma regionu geograficznego ani jednostki administracyjnej, która tak by się nazywała. Obiegowo mówi się tak o dzisiejszym obwodie magadańskim, dawniej o całym, ogromnym terytorium Dalstroju, które obejmowało dzisiątą część ZSRR od linii rzek Ałdan i dolnej Leny do Cieąniny Beringa na wschodzie.

Henry Kissinger o Ameryce


Chodzi o to, że zawsze działałem sam. Amerykanom niezmiernie się to podoba. Amerykanie lubią kowboja, który prowadzi kolumnę, jadąc samotnie z przodu na swoim koniu, kowboja, który wkracza sam do miasta, do miasteczka, tylko ze swoim koniem i tyle. Może nawet bez rewolweru, bo on nie strzela. On działa, kierując się we właściwe miejsce we właściwym momencie.


Zdjęcie Roku 2012 - Grand Press Photo

Zdjęcie Roku 2012 fot. Maksymilian Rigamonti, „Newsweek Polska”, Ukraina, maj 2011. Prace ekshumacyjne prowadzone na cmentarzu w Bykowni, gdzie odkryto groby polskich oficerów

Sonata fortepianowa nr 8 - Karol Szymanowski

Wywiad z Kim Ki-dukiem

Federico Fellini powtarzał, że jeśli artysta nie ma nic do powiedzenia, zawsze może opowiedzieć o tym, dlaczego nie ma nic do powiedzenia. Czy podobne odczucia towarzyszyły pani podczas pracy nad tak osobistym filmem jak "Arirang”?

Na pewno nie zdecydowałem się na nakręcenie filmu o kryzysie twórczym tylko dlatego, że nie miałem już o czym opowiadać. W pewnym momencie poczułem po prostu, że jako człowiek dobrnąłem do jakiejś niemożliwej do przekroczenia granicy. Zacząłem zadawać sobie pytania o sens tego, co robię, zastanawiałem się, czym naprawdę jest dla mnie kino. Te rozmyślania zajęły mi trzy lata. "Arirang" opowiada o wnioskach, do których mnie doprowadziły.

Pański film stanowi dla nas przede wszystkim przejmujące studium samotności. Tkwi w tym jednak pewien paradoks: dzięki "Arirang" znowu znajduje się pan w centrum uwagi, styka ze światową publicznością.

Podczas pracy nad "Arirang" byłem zupełnie rozbity, odczuwałem straszliwe rozczarowanie wobec ludzi. Początkowo nie planowałem w ogóle pokazywać tego filmu publiczności. Słyszę nieraz, że decyzja, by jednak obnażyć swoje emocje przed widzami, była aktem wielkiej odwagi. To nie do końca prawda. Przyznam, że wciąż nie potrafię oglądać "Arirang" razem z publicznością, bo po prostu się wstydzę. Mimo wszystko nie żałuję jednak decyzji o skierowaniu filmu do dystrybucji. Dzięki temu mam teraz okazję podróżować po festiwalach i poznawać nowe miejsca, takie jak Wrocław. To bardzo wzbogacające doświadczenie.

Charakterystyczną cechą tego filmu pozostaje minimalizm formalny. Czy doświadczenie skrajnej prostoty realizacyjnej wiązało się z poczuciem twórczej wolności, czy bolesnego ograniczenia?

Prawdą jest, że właściwie nie miałem żadnego budżetu ani ekipy i dysponowałem tylko jedną kamerą. Dzięki temu jednak nic nie rozpraszało mojej uwagi. Mogłem skupić się wyłącznie na pracy. Traktuję kino bardzo poważnie, bo uważam, że dzięki niemu mogę tłumaczyć się ze swoich fascynacji i obsesji. Kwestie finansowe nie mogą stanowić dla mnie w tej sprawie żadnej bariery.

W pańskim filmie pojawia się kilka różnych wcieleń Kim Ki-duka. Występuje pan na ekranie, projektuje na ścianie własny cień, a także spogląda na nas z dawnych fotografii. Który z tych wizerunków wydaje się panu najbardziej prawdziwy?

Gdy w trakcie kręcenia powracałem myślami do samego siebie sprzed lat, wydawało mi się chwilami, jakby pewne sytuacje z mojego życia nigdy się nie wydarzyły. Doszedłem wtedy do wniosku, że prawdziwy ja to zawsze ten, który funkcjonuje w teraźniejszości - teraz na przykład rozmawia z panami, Moje przeszłe zachowania przypominają mi tylko zagadkowe sny.

Tak należałoby chyba określić tematykę filmu, który próbuje określić granicę między dokumentem a fikcją, rzeczywistością a jej zręczną kreacją.

Cieszę się, że ekranie widać tę niejednoznaczność. Już od debiutanckiego "Krokodyla" staram się bacznie obserwować życie i oddawać w filmach całe jego skomplikowanie. "Arirang" został przeze mnie pomyślany jako próba odpowiedzi na pytanie: co to jest prawda? Ale tego rodzaju refleksja wywoływała coraz większe zakłopotanie. Myślę, że w pierwszych scenach byłem po prostu sobą, ale potem obecność kamery zrobiła swoje i zacząłem grać. W jednej ze scen płaczę przed kamerą. A może tylko udaję? Sam już nie wiem. Jestem pewien tylko jednego. Nieważne, czy mój film zostanie sklasyfikowany jako dokument, fabuła czy science fiction. Liczy się to, że w takiej czy innej formie wyraża odczuwane przeze mnie autentyczne emocje.

Kluczem do zrozumienia tajemnicy pańskiego filmu wydaje się nam tytułowe odwołanie do słynnej koreańskie pieśni: śpiewane przez pana "Arirang" bywa na przemian rozpaczliwe, pełne gniewu i pasji.

Zawsze uważałem śpiew za doskonałą formę terapii. Dziś ta pieśń kojarzy mi się z poczuciem samorealizacji, a jeszcze bardziej z pewnego rodzaju iluminacją, oświeceniem. Gdy jej słucham, mam przeczucie, że trzeba przyjmować ludzi takimi jacy są. Mam nadzieję, że widać to także w moim filmie, który opowiada przede wszystkim o potrzebie akceptacji drugiego człowieka.

Miesięcznik "Kino", kwiecień 2012, Rozwamiali: Piotr Czerkawski, Bartosz Czartoryski

Krater Lochnagar - pozostałośc po I Wojnie Światowej


To jedna z najbardziej znanych pozostałości Wielkiej Wojny. O 7:28 1 lipca 1916 niemieckimi i brytyjskimi żołnierzami wstrząsnęła ogromna eksplozja. Tuż przed szturmem brytyjskiej piechoty zdetonowano dwie wielkie miny Lochnagara podłożone przez inżynierów z brytyjskiego towarzystwa górniczego.
Ziemia wystrzeliła w niebo. Potężna eksplozja wyrwała fragmenty linii okupów na ponad 1200 metrów w powietrze. Dwa ładunki po 16 ton amonylu i kilkanaście mniejszych (jeden widoczny na filmiku) oznaczało początek ofensywy pod Sommą.


Przyjmuje się, że wybuch miny lochangara był najgłośniejszym dźwiękiem stworzonym przez ludzkość do epoki testów atomowych. Nie wyrządził jednak zbyt dużych szkód. 130 metrów niemieckich okopów było bardzo słabo obsadzone (acz ofiary wybuchu - w większości wciąż tam są zakopane). Obliczania wysokości eksplozji dokonał brytyjski lotnik przelatujący tuż nad La Boisselle, czyli miejscowości w pobliżu której detonowano miny. Tamtego dnia, na tym krótkim wycinku frontu, zginęło 6380 brytyjskich żołnierzy.

wtorek, 15 maja 2012

Jedna minuta w internecie

15 000 funtów za portret półnagiej, palącej Madonny


http://www.polskieradio.pl/6/11/Artykul/603898,15-000-funtow-za-portret-polnagiej-palacej-Madonny

Czesław Miłosz - Tomas Venclova, "Powroty do Litwy"

Uniwersytet Wileński nie był ani litewski, ani polski, ani też białoruski, tylko europejski, jak wszystkie uniwersytety tego okresu. Nie należy względem niego, zarówno jak też względem całego Wielkiego Księstwa Litewskiego, stosować późniejszych pojęć. [...] Kiedyś tu było Obserwatorium, które wybudował jezuita Marcin Poczobutt [...]. On również zaznaczył na mapie nieba nowy gwiazdozbiór [...]. Poczobutt ulokował jego symbol na zaszczytnym miejscu - na fryzie wśród znaków zodiaku, które o wiele później polubił [...]Josif Brodski.

niedziela, 13 maja 2012

Tatry

Mapa plastyczna Tatr wyrzeźbiona w gipsie

środa, 9 maja 2012

Rachmaninov - II Koncert fortepianowy c-moll

Wykonuje Boris Berezovsky

Ostatni wywiad z Witoldem Gombrowiczem

Gombrowicz: - Niestety, trudno mi będzie odpowiedzieć szczegółowo na te
wszystkie pytania ze względu na moją astmę, będę zatem raczej zwięzły.
1.
Jaka była Pańska formacja?
- Trudno mi o tym mówić. Tak to jakoś poszło samo z siebie. Proszę zresztą
przeczytać moje Rozmowy z Dominikiem de Roux.
2.
Co na Pana najbardziej wpłynęło w dziedzinie literatury?
- Pisarze polscy: Mickiewicz, Pasek.
Pisarze francuscy: Montaigne, Rabelais, A. Jarry i nadrealiści (nie wprost - raczej
jako atmosfera).
Pisarze angielscy: Szekspir, Klub Pickwicka Dickensa, Chesterton.
Pisarz rosyjski: Dostojewski.
Pisarze niemieccy: Goethe i Tomasz Mann.
Jeszcze kilku pisarzy klasycznych jak Cervantes i kilku filozofów (w sensie
artystycznym), wpływ raczej w dziedzinie stylu: Schopenhauer, Nietzsche.
Ale kształtowałem się wbrew stylowi moich ulubionych pisarzy.
3.
Czy malarstwo grało dużą rolę w Pańskim dziele?
- Malarstwo? Jestem nieprzyjacielem malarstwa i zwalczam je za pomocą papierosa.
Istnieją wartości usprawiedliwione i wartości nałogowe. Potrzeba chleba jest
usprawiedliwiona - potrzeba papierosa, malarstwa - to nałóg. Nabyty jak? Przez
1
olbrzymi rynek, sztuczną kulturę, wrażliwość zniekształconą przez
wspó?łzawodnictwo, narzuconą hierarchię wartości i.t.d. Moja polemika z Jean
Dubuffet na ten temat ukaże się w numerze "Cahiers de lŐ Herne" mnie
poświęconym.
4.
Czy może Pan coś powiedzieć o genezie swojej pierwszej sztuki?
- Iwona, księżniczka Burgunda? - wszystko, co piszę powstaje jakoś samodzielnie,
poza mną.
5.
Jak pracuje Pan nad sztuką?
- Proszę przeczytać mój Dziennik.
6.
Czy asystuje Pan przy próbach?
- Nigdy.

Emocje nie dla sędziego

Gniew i wzruszenie trzeba zostawić przed salą rozpraw. Ich ujawnianie w sądzie świadczy o braku profesjonalizmu. Może być to powodem wyłączenia sędziego bądź podważenia wyroku
W głośnym procesie Andersa Breivika, sprawcy masakry w Norwegii, podczas prezentacji zdjęć zamordowanych nastolatków sędzia nie wytrzymała i rozpłakała się, a potem kilka razy ocierała łzy. Według jej kolegów można zrozumieć tę emocjonalną reakcję, ale była ona nieprofesjonalna i niedopuszczalna.
Opinie polskich praktyków sądowych są podobne.
– Kiedyś sędzia krzyknął do mnie: „Przecież gołym okiem widać, że chodzi panu o zrujnowanie tego nieszczęśnika" – mówi adwokat Andrzej Michałowski. – Sędzia wykroczył poza obowiązujące reguły i został wyłączony ze sprawy. Zupełnie inaczej oceniam natomiast reagowanie sędziów na naganne zachowania wobec kogoś słabego, potrzebującego życzliwości. To nie błąd, ale wręcz obowiązek dobrego sędziego.
– Zdarzyło mi się w okresie stanu wojennego, że sędziemu puściły nerwy (na korzyść oskarżonych), ale zarządził przerwę i przeprosił – wspomina adwokat Czesław Jaworski. – To minimum, musi on bowiem zachować chłód i nie ulegać emocjom, a już na pewno nie może ich okazywać.
Adwokat Jerzy Naumann nie ma wątpliwości:
– Nigdy nie widziałem płaczącego sędziego, ale widuje się sędziów owładniętych złymi emocjami. Uniemożliwia to wymierzenie sprawiedliwości, następuje sądowa katastrofa. Jeśli sędziego opanowują emocje krótkotrwałe, wystarczy przerwa, jeśli są one głębokie, zalegające – obowiązany jest wyłączyć się ze sprawy.
Co najczęściej wyprowadza sędziów z równowagi?
Bezczelne, prowokacyjne zachowanie podsądnego. Rażące kłamstwa świadka. Zdarzyło się kiedyś np., że poirytowana sędzia rzuciła na rozprawie: „Sądzi pani, że w to uwierzę? – Zdarza się oczywiście także, że traci panowanie nad sobą adwokat czy prokurator, ale oni pozostają pod kontrolą sędziego, od niego zatem wymagamy więcej. Gdyby mnie się przytrafiła taka sytuacja jak w Norwegii, wystąpiłbym o wyłączenie sędziego – mówi adwokat Jacek Kondracki.
Zarówno procedura karna (art. 41 kodeksu postępowania karnego), jak i cywilna (art. 49 kodeksu postępowania cywilnego) mówią, że sędzia podlega wyłączeniu z prowadzenia sprawy, jeżeli jego rozemocjonowanie może zaprzeczać bezstronności, a płacz nie pozostawia w zasadzie co do tego wątpliwości. Z kolei niewyłączenie takiego sędziego może być przyczyną uchylenia wyroku, choć nie ma tu automatu jak w przypadku wyłączenia „z mocy prawa" – gdy np. sędzia orzeka w sprawie krewnego.

Wyłączenie sędziego ze sprawy: emocje nie dla sędziego | rp.pl

Nie żyje Andrzej Czeczot


Opera leśna w Sopocie - Józef Czapski



Jeden z piękniejszych przykładów przedwojennej twórczości polskich kolorystów, zwanych też kapistami.

Fiodor Dostojewski - Bracia Karamazow (fragment)


Legenda o Wielkim Inkwizytorze 

- Wiesz, Aloszo, tylko się nie śmiej, kiedyś napisałem poemat, jakiś rok temu. Jeśli możesz mi poświęcić jeszcze z dziesięć minut, tobym ci opowiedział, dobrze?
- Napisałeś poemat, ty?
- No nie, nie napisałem - zaśmiał się Iwan. - W życiu nigdy nie ułożyłem nawet dwóch wierszy. Poemat ten wymyśliłem sobie i zapamiętałem. Wymyśliłem go w natchnieniu, w gorączce. Będziesz moim pierwszym czytelnikiem, a raczej słuchaczem. Bo rzeczywiście - zaśmiał się Iwan - po co autor ma stracić chociażby jednego, jedynego czytelnika. Opowiedzieć więc, czy nie?
- Proszę bardzo, słucham uważnie - powiedział Alosza.
Fiodor Dostojewski
- Mój poemat nosi tytuł Wielki inkwizytor, rzecz niemądra, ale chciałbym ci to jednak opowiedzieć. Zresztą i tu się nie obejdzie bez przedmowy, to znaczy bez przedmowy literackiej, a jakiż ze mnie, za przeproszeniem, literat - zaśmiał się Iwan. - Widzisz, akcja dzieje się w szesnastym wieku, a w tych czasach - powinieneś to zresztą dobrze wiedzieć jeszcze ze szkoły - więc właśnie wtedy był zwyczaj sprowadzania do utworów poetyckich, na ziemię, sił niebieskich. Nie mówię już o Dantem. We Francji urzędnicy sądowi, a także zakonnicy po klasztorach urządzali całe przedstawienia, gdzie wprowadzali na scenę postacie Madonny, aniołów, świętych, Chrystusa, a nawet samego Pana Boga. Wszystko to wówczas było bardzo proste, naiwne. W powieści Wiktora Hugo Notre Dame de Paris *[Tytuł powieści Wiktora Hugo, stanowiący równocześnie nazwę słynnej paryskiej katedry, po polsku przekładany jest jako Dzwonnik z Notre Dame.] czytamy, że z okazji urodzin delfina w Paryżu, za Ludwika XI dawano na ratuszu budujące, dostępne bezpłatnie przedstawienie dla ludu pod nazwą Le bon jugement de la tres sainte et gracieuse Vierge Marie *[Sąd miłosierny Najświętszej i Najłaskawszej Dziewicy Maryi.], gdzie właśnie pojawia się Ona sama i wydaje swój bon jugement. U nas, w Moskwie, jeszcze w dawnych czasach przed-Piotrowych, też czasami urządzano takie teatralne spektakle, zwłaszcza nawiązujące do Starego Testamentu. Zresztą oprócz takich utworów dramatycznych wszędzie, w różnych kręgach, spotkać można było wiele rozmaitych opowieści i «wierszy», w których występowali i działali zależnie od potrzeb święci, aniołowie bądź wszystkie inne siły niebieskie. U nas po klasztorach zajmowano się tłumaczeniem, przepisywaniem bądź nawet pisaniem takich poematów, i to jeszcze kiedy - w epoce najazdów tatarskich. Jest na przykład jeden taki klasztorny poemacik (oczywiście z greckiego) pod tytułem:Wędrówka Bogurodzicy po miejscach, gdzie cierpią grzesznicy *[Wędrówka Bogarodzicy po miejscach, gdzie cierpią grzesznicy - apokryf bizantyjski przełożony na Rusi już w wieku XII i bardzo na tym terenie popularny, nie jest, jak to określa w powieści Iwan Karamazow, «poematem» (podobnie nie jest nim jego własny utwór, Legenda o wielkim inkwizytorze), lecz dziełem pisanym prozą; określenia tego użyto dwukrotnie na oznaczenie w ogóle utworu o dużym ładunku treści światopoglądowych, ważnych dla twórcy, programowych, poetyckich.] z obrazami przy tym nie mniej śmiałymi niż u Dantego. Matka Boska odwiedza piekło, a Michał Archanioł oprowadza ją po miejscach męki. Ogląda grzeszników i widzi ich męczarnie. Jest tam, między innymi, jedna niezwykle interesująca kategoria grzeszników, przebywających w jeziorze ognia: którzy z nich pogrążą się w tym jeziorze tak, że już wynurzyć się nie mogą, «o tych Pan Bóg zapomina»; jest to wyrażenie bardzo głębokie i pełne wymowy.

wtorek, 8 maja 2012

Młody Józef Stalin

http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Stalin_1902.jpg


poniedziałek, 7 maja 2012

Order Orła Białego dla Wojciecha Kilara


7 maja 2012r. Wojciech Kilar, polski kompozytor, otrzymał Order Orła Białego. Po ceremonii powiedział:
Dostać najwyższe odznaczenie we własnym kraju? Można popaść w pychę, że coś się dla tego kraju zrobiło. Ale ja traktuję to jako wezwanie do skromności i pokory. Być może jest to banał, ale to jest zobowiązanie. Z tą gwiazdą na piersi trzeba się już przyzwoicie zachowywać.

Fragment felietonu M. Hłasko


Oni są zmęczeni; dwudziestoletni bohaterowie socjalizmu, którzy wojnę znają z opowiadań, kiepskich filmów i książek, głód - z relacji ludzi, którym nigdy się nie wierzy; dla których takie słowa jak "strajk", "więzienie" są tylko nic nieznaczącymi pojęciami; pokolenie wychuchane i wydmuchane w inkubatorach rewolucji; pokolenia, które w istocie miało wszystko począwszy od stypendiów, a skończywszy na dziwkach i knajpach; pokolenie, w które władowano miliardy złotych; pokolenie o bezgranicznych wprost przywilejach - choć w to nigdy nie uwierzą - jest zmęczone, przeżywa kolosalny katzenjammer. Wystarczyło kilka przykrych, bolesnych prawd, które odsłoniła historia; 
wystarczyło kilka lat trudów, które są jednak kaszką z mleczkiem w porównaniu z tym, co mieli ludzie radzieccy podczas pierwszych pięciolatek; wystarczyło kilka klęsk, wystarczyło, aby słusznie rozwalono mit Wielkiego Nauczyciela, a pokolenie upadło bez sił na mordę. Pokolenie jest skacowane i zmęczone; pokolenie czuje się oszukane przez rewolucję. Pije, rozrabia na ponuro; młodociani poeci piszą o bezsensie życia; 
osiemnastoletnie oddają się kilku mężczyznom na raz, gdyż nie wierzą w miłość; malutki, nie dający się nawet w połowie realizować cynizm - naiwna forma obrony przed życiem -na co dzień; smutek od święta i co dalej?