niedziela, 29 kwietnia 2012

Poezja prozą - Iwan Turgieniew

Głupca sąd...
Puszkin

Zawsze mówiłeś prawdę, wielki nasz śpiewaku; powiedziałeś ją i tym razem. 
Głupca sąd i śmiech gawiedzi... Kto nie doświadczył jednego i drugiego? 
Wszystko to można - i trzeba znieść; a kto nie ma siły, temu zostaje pogarda! 
Ale są takie ciosy, które uderzają najboleśniej, w samo serce. Ktoś uczynił wszystko, co było w jego mocy: pracował wytrwale, ofiarnie, sumiennie... A serca uczciwe ze wstrętem się od niego odwracają; uczciwe oblicza okrywają się rumieńcem na dźwięk jego nazwiska. 
- Odejdź! Idź precz! - wołają uczciwe młode głosy. - Ani ty nam nie jesteś potrzebny, ani twoja praca, plugawisz nasz dom - nie znasz nas i nie rozumiesz... Jesteś naszym wrogiem! 
Co wtedy ma począć ów człowiek? Pracować nadal, nie starać się nawet o usprawiedliwienie - i nawet nie czekać, że go ocenią sprawiedliwiej. 
Niegdyś oracze przeklinali podróżnika, który przyniósł im kartofle, aby zastąpić nimi chleb, codzienne pożywienie biedaka. Wytrącali z wyciągniętych do nich rąk drogocenny dar, rzucali go w błoto, deptali nogami. 
Teraz się nim żywią - i nawet nie znają imienia swojego darczyńcy. 
Niech tak będzie! Na co im jego imię? On, choć bezimienny, ocala i od głodu. 
Starajmy się tylko, aby to, co przynosimy, było naprawdę pokarmem pożywnym. 
Gorzki jest niesłuszny zarzut z ust ludzi, których kochasz... Ale i to można znieść... 
Bij mnie ale wysłuchaj! - mówił wódz ateński do spartańskiego. 
Bij mnie, ale bądź zdrów i syty! - powinniśmy mówić my.

sobota, 28 kwietnia 2012

NEIGHBORHOOD x Zippo Naval

NEIGHBORHOOD x Zippo Naval


Wybór wspomnień - W. Bukowiński

Otóż któregoś dnia czerwcowego przejeżdżałem z jednej wioski do drugiej. Droga była daleka, około 30 km. Jechałem kiepską furką zaprzężoną w parę niepozornych koników. Ubrany byłem całkiem niereprezentacyjnie. Dość porządną walizkę miałem ukrytą pod słomą, żeby nie zwracała niczyjej uwagi. Cóż, kiedy droga była przeważnie polna, kiepska furka mocno trzęsła i raz po raz walizka wyskakiwała spod słomy, tak, iż trzeba było kilka razy w drodze przystanąć, aby ją znowu ukryć. Był przepiękny dzień czerwcowy w pełnym blasku popołudniowego słońca. Ani chmurki na niebie. Na prawo od nas obszerna, urodzajna równina, na lewo majestatyczne pasmo gór o szczytach pokrytych śniegiem. I wówczas poczułem się bardzo szczęśliwy i wdzięczny Opatrzności za to, że mnie tam przyprowadziła do tych tak biednych i opuszczonych, a przecież tak bardzo wierzących i miłujących braci i sióstr w Chrystusie. Tego szczęścia doznanego na owej trzęsącej się furce nie zamieniłbym na największe zaszczyty i przyjemności. Nieraz później, zwłaszcza w ciężkich chwilach, jakich mi nie brakowało, przypominałem sobie to olśniewające przeżycie.

Ja mam 2 hasła w mym życiu i pracy. Jedno to jest hasło Jana Bosco: „Lepsze jest najniebezpieczniejszym wrogiem dobrego”. Dru­gie me hasło brzmi: „Co mogę zdziałać dziś, tego nie odkładam na jutro”. Oba te hasła – ściśle zresztą ze sobą związane – do­sko­nale zdają swój egzamin życiowy w mojej obecnej sytuacji. To, co lepsze i najlepsze, jest tu najczęściej nie do osiągnięcia.

Wierzyć, nie wierzyć - Cz. Miłosz

Byłem człowiekiem głęboko wierzącym. Byłem człowiekiem najzupełniej nie wierzącym. Sprzeczność tak duża, że nie wiadomo, jak z nią żyć. Nasunęła mi podejrzenie, że w słowie "wierzyć" kryje się jakaś treść, dotychczas nie zbadana, może dlatego, że jest to raczej zjawisko należące do życia ludzkiej wspólnoty niż do psychologii jednostki. Ani język używany przez wspólnoty religijne, ani język ateistów nie sprzyjały zastanawianiu się nad jego sensem.
Często wydaje mi się, że wyjaśnienie jest tuż-tuż, że niejako unosi się w powietrzu, i że ledwo znajdzie ujęcie w słowach, mnóstwo ludzi wykrzyknie: "Ależ tak! To właśnie mój wypadek!"
Bo są tutaj, obok mnie, w kościele, robią znak krzyża, wstają, klękają, a ja domyślam się, że w ich głowach dzieje się to samo co w mojej, to znaczy bardziej chcą wierzyć, niż wierzą, albo wierzą chwilami. Pewnie nie u wszystkich odbywa się to tak samo, ale jak? I pewnie kilkaset lat temu ta treść w głowach była inna, chociaż już w siedemnastym wieku Pascal notował: "Przeczyć, wierzyć i całkowicie wątpić jest tym dla człowieka, czym bieg dla konia", a w dziewiętnastym wieku Emiły Dickinson powie: "Wierzę i nie wierzę sto razy na godzinę. Przez co wierzenie zachowuje zwinność". (I belieue and disbelieue a hundred times an how, which keeps believing nimbie). Być z nimi, w kościele, jest ważniejsze niż mędrkować na własną miarę

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Wojciech Jerzy Has - Pętla (scena w kawiarni)


  

Cały tekst wiersza recytowanego przez Holoubka:

Petrarca Francesco

101. Wiem dobrze, ile okrutnego żniwa


Wiem dobrze, ile okrutnego żniwa 
Zbiera śmierć, która nigdy nie przebacza, 
Jak prędko na nas zapomnienie spływa, 
Jak krótko miłość za nami rozpacza! 

Nagrodę marną po długich cierpieniach 
Widzę. Ostatni dzień w sercu mym świta. 
Miłość mnie jednak nie zwalnia z więzienia 
I od mych oczu żąda łez, nie syta. 

Ileż za sobą mam gorzkich dni klęski! 
Już się nie łudzę, wiek mi nadto ciąży. 
Skąd mam sił tyle, chyba czarnoksięskich? 

Mądrość walczyła u mnie z namiętnością 
Dwa razy po lat siedem - co zwycięży? 
Mądrość, bo duszę zbawia się mądrością.

Freedie Mercury - Ostatnie zdjęcie

Ostatni zdjęcie Freddiego Mercury
Following the enormous conjecture in the press over the last two weeks, I wish to confirm that I have been tested HIV positive and have AIDS. I felt it correct to keep this information private to date to protect the privacy of those around me. However, the time has come now for my friends and fans around the world to know the truth and I hope that everyone will join with my doctors and all those worldwide in the fight against this terrible disease. My privacy has always been very special to me and I am famous for my lack of interviews. Please understand this policy will continue.

(W związku z licznymi doniesieniami prasowymi w ciągu ostatnich dwóch tygodni pragnę poinformować, że test na HIV był pozytywny i jestem chory na AIDS. Uważałem za właściwe utrzymać tę informację w tajemnicy, aby chronić swą prywatność. Jednak teraz nadszedł czas, aby powiedzieć prawdę. Mam nadzieję, że lekarze i wszyscy ludzie dobrej woli na całym świecie połączą się ze mną w walce z tą straszną chorobą. Moja prywatność zawsze była bardzo ważna dla mnie i słynę z braku wywiadów ze mną. Proszę zrozumieć, iż ta polityka będzie kontynuowana.)

George Habbasz - Fragment wywiadu z książki "Wywiad z historią" O. Fallaci


Byłem chrześcijaninem, tak. Ortodoksyjnym chrześcijaninem. Byłem.. lekarzem, tak. Pediatrą. Bardzo to lubiłem. Myślałem, że wykonuję najpiękniejszą pracę na świecie. I taka jest, wie pani? Dlatego, że to praca, w którą angażujesz wszystko: umysł, emocje. Szczególnie przy dzieciach. Kochałem leczyć dzieci... I trudno było wszystko zostawić, trudno! Czasem żal mnie przeszywa. Przeszywa mnie jak szpilka. Ale musiałem to zrobić, co zrobiłem, i nie żałuję. Między moją działalnością polityczną a moją pracą w klinice istniała zbyt wielka sprzeczność. Człowiek nie może dzielić w ten sposób swoich uczuć, swojego rozumowania, z jednej strony leczyć, a z drugiej zabijać. Nadchodzi dzień, kiedy człowiek musi sobie powiedzieć: albo tu, albo tam. 

Widzisz pewne rzeczy i myślisz: ale to nie jest życie, to nie są ludzie, czemu służy leczenie chorego ciała, jeśli potem dzieje się coś takiego? Trzeba zmienić ten świat, trzeba coś zrobić, zabijać, jeśli to konieczne, zabijać kosztem bycia nieludzkim, apotem samemu umrzeć... Kiedy to zobaczyłeś, twój umsł i twoje serce zmieniają się... Czujesz, że jest coś, co liczy się bardziej niż życie... Wy nas nie rozumiecie, może nami gardzicie, ale potem nas zrozumiecie. I przestaniecie nami gardzić, będziecie w stu procentach z nami. 
Arafat. Darwish, Habbasz

piątek, 20 kwietnia 2012

Regeneracja żarówek (fragment książki "Dzienniki kołymskie" Jacka Hugo-Badera)


Wynalazku dokonał w 1943r. więzień Kipriejew. Warłam Szałamow, chociaż nie wspomniał, jak miał na imię, poświęcił mu całe opowadanie. Inżynier Kipriejew to genialny uczony z Chaarkowskiego Instytutu Fizyki, razem z Igorem Kurczatowem (twórcą radzieckiej bomby atomowej) już w latach trzydziestych próbowali rozwikłać tajemnicę reakcji jądrowej.
Na Kołymie Kipriejew wymyślił, jak regenerować żarówki, za co generał NKWD Iwan Nikiszow, komenderujący w owym czasie Dalstojem, dostał Order Lenina.
Kiprijew, chociaż był tylko niewolnikiem, mówiącym narzędziem, został szefem wydziału regeneracji w Stiekolnym. Niedługo miał się skończyć jego pięcioletni wyrok, ale zorganizowano uroczystość na cześć wszystkich naczelników zamieszanych w wynalazek. Obsypano ich orderami, a potem każdy dostał wspaniałą paczkę z lend-lease'u amerykańskiej pomocy wojennej dla walczącego z Niemcami Kraju Rad. To był obiekt marzeń każdego radzieckiego notabla maleńkiego formatu. Garnitur, krawat, koszula i trzewiki z czerwonej skóry na grubej podeszwie. Dla Kipriejewa też była paczka, ale odmówił przyjęcia, bo nie potrzebuje amerykańskich znoszonych łachów. Natychmiast został za tę demonstrację aresztowany (tak - można być aresztowanym, będąc więźniem) i dołożono mu jeszcze osiem lat za antysowiecką propagandę. Świadek zeznał, że inżynier mówił, że Kołyma to Oświęcim bez pieców. Uczony trafił do bardzo ciężkiego łagru dla recydywistów. Przeżył, a po odsiedzeniu całego wyroku dobrowolnie pozostał na Kołymie do końca życia.

Piękni dwudzistoletni - Marek Hłasko


Marek Hłasko
Sutenerstwo jest zawodem niesłychanie trudnym i wymagającym wzorowo opanowanego aktorstwa, silnych nerwów i szybkich decyzji. Trzeba poza tym dysponować szeroką skalą uczuć; od skrajnego okrucieństwa do jagnięcej wręcz łagodności. Aby zostać sutenerem, niewiele nam jednak pomoże szkoła Reinhardta, Kazana czy Stanisławskiego, jeśli nie opanujemy rzemiosła aktorskiego sami, usilną pracą woli i charakteru. Opowiadano mi, że aktor amerykański, Burt Lancaster kazał się zamykać swemu lokajowi na długie godziny w pokoju, gdzie było tylko lustro i krzesło; mówił mu przy tym, aby otworzył mu drzwi dopiero o z góry oznaczonej godzinie i aby nie zważał na walenie w drzwi, kiedy zrozpaczony Lancaster nie będzie mógł wytrzymać samotności. Nie wiem, czy historia ta jest zmyślona, czy prawdziwa, ale musimy postępować podobnie.
Wbrew temu, co się powszechnie mniema i czego się nauczyliśmy z filmów i książek, trudniej jest odebrać zawodową prostytutkę innemu sutenerowi niż zrobić prostytutkę z dziewczyny szlachetnej i młodej. Z każdej kobiety można zrobić prostytutkę, jeśli się użyje tego rodzaju argumentów jak ukończenie studiów muzycznych czy lekarskich, kupno małego domku poza miastem, czy rozpoczęciem nowego życia połączonego z odrodzeniem moralnym.
Natomiast poderwanie prostytutki innemu sutenerowi jest trudne z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszy - prostytutka kocha swego pasterza i poprzez codzienny stosunek z nim oczyszcza się moralnie i fizycznie; drugi - możemy dostać nożem od przyjaciół rzeczonego pasterza, przy czym policja nie ujmie się za nami, ponieważ każda policja świata jest zblatowana przez sutenerów i ich wychowanice.
Zakładamy jednak, że widzimy ładną prostytutkę. Ona siedzi w lokalu; my przychodzimy i przyglądamy się na nią głodnym wzrokiem. Pierwszego wieczora nie mówimy nic; wypijamy piwo i wychodzimy. W drzwiach zatrzymujemy się przez chwilę i znów patrzymy na nią; patrzymy na nią z nienawiścią; już otwieramy usta, aby coś powiedzieć, ale nagle odwracamy się gwałtownie i wychodzimy. Idziemy następnie do naszej narzeczonej i długo przekonujemy ją, że Schiller jest lepszy od Goethego. Lub odwrotnie, to i tak bez znaczenia.
Następnego dnia idziemy do kina na film z Humphrey Bogartem. Najlepiej obejrzeć film Casablanca, piekielną szmirę, gdzie Bogart jest genialny. I od niego musimy się uczyć jak trzeba grać. Należy zwrócić uwagę na następującą scenę: Ingrid Bergman, była kochanką Bogarta, przychodzi do niego, aby prosić go o pomoc dla męża, któremu grozi aresztowanie przez gestapo; i tylko Bogart może go uratować. Dlaczego tak się dziej, że w całej Casablance tylko jeden Bogart może uratować tego szmondaka, nie wiem; ale to nieważne.
Bogart siedzi i piej whisky z olbrzymiej szklanki, którą trzyma w łapie.
Jest północ; przed Bogartem popielniczka wypełniona stu pięćdziesięcioma niedopałkami. Na pianinie gra Murzyn, ulubioną piosenkę Bogarta i Bergman.
Słychać kroki; wchodzi Ingrid Bergman. Staje przed Bogartem. Na twarzy Bogarta nie drga ani jeden mięsień.
Bergman: - Musisz mu pomóc. Ten człowiek walczy o najważniejsze sprawy świata.
Bogart: - Przykro mi. Jedyną sprawą, która mnie interesuje, jestem ja.
Bergman: - Jeśli mu nie pomożesz, ten człowiek zginie tutaj.
Bogart: - Ja też tutaj umrę. (Chwila milczenia, po czym dodaje uspokajająco): - Tu jest bardzo miły cmentarz.
Bergman: - Słuchaj. Kiedy go spotkałam, byłam młodą dziewczyną. Ten człowiek powiedział mi, co w życiu jest piękne, a...
Bogart (przerywa): - Kiedy byłam młoda, spotkałam mężczyznę, który... i tak dalej... i tak dalej. Piękna historii. Mnóstwo takich w życiu słyszałem.
Bergman wyjmuje pistolet. Bogart wybucha szatańskim śmiechem. Ale nie wypuszcza szklanki z whisky z ręki.
Bogart: - Strzelaj. Oddasz mi tylko przysługę.
Ta scena jest kapitalna. Bogart mówi powoli, nie śpiesząc się, twarz jego jest przy tym zmęczona i wykrzywiona.
Na pytanie dziennikarzy, o czym myśli wtedy, kiedy twarz jego przybiera wyraz zrezygnowania i zmęczenia, Bogart odpowiedział, że nigdy w ogóle nie myśli o niczym, a dziwaczną ekspresję twarzy uzyskuje dzięki prostemu trickowi: otóż prawy but zakłada na lewą nogę i odwrotnie; jest rzeczą oczywistą, że w tej sytuacji człowiek nie może mieć twarzy tak pogodnej, jak Ziutek Słoneczko przedstawiony na obrazie pod tytułem „Poranek naszej ojczyzny”, gdzie widzimy naszego tatę stojącego na tle wschodzącego słońca; widzimy tam też druty elektryczne, wieże wiertnicze, samoloty i żniwiarki.
Ale nie w tym rzecz.
Najważniejszą sprawą jest nauczenie się dialogu. Bogart był tym człowiekiem w filmie, który wszystko przewrócił do góry nogami. Do czasu Bogarta wszyscy aktorzy starali się wyszczekać swoją kwestię gładko i poprawnie; pierwszy Bogart w Skamieniałym lesie pokazał, jak powinno mówić się dialog. Bogart mówił źle, patrząc w bok i zacinając się. Długie zdania wyszczekiwał prędko, krótkie rozciągał do granic maksymalnych. Stwarzało to wrażenie, że szuka słów, że mówienie przychodzi mu z trudem i męczy go, a do tego mówił bardzo niewyraźnie. Brando, aktor ze szkoły Kazana, mówił w tenże sam sposób: męczy się, zacina, jednak Brando nie ma w sobie prawdy Bogarta. Być może dlatego, że brak mu rezygnacji i spokoju, jakie miał Bogart. Wszyscy inni - Newman, Cliff, Dean są dziećmi Bogarta, ale nie jest chyba faktem przypadkowym, że Bogart święci triumfy w dziesięć lat po swojej śmierci, kiedy miliony widzów obejrzały już tłumy jego dzieci, z których żadne nie miało w sobie rozpaczy i zimnej determinacji ojca.

czwartek, 19 kwietnia 2012

Rany pamięci - Czesław Miłosz

(...) Simone Weil, której pismom wiele zawdzięczam, powiedziała: "Dystans jest duszą piękna". Bywa jednak, że jego uzyskanie jest niemal niemożliwością. Jestem "Dzieckiem Europy" jak wskazuje tytuł jednego z moich wierszy, ale jest to gorzkie, sarkastyczne stwierdzenie. Jestem też autorem książki autobiograficznej, która w przekładzie francuskim została nazwana Une autre Europe. Niewątpliwie, istnieją dwie Europy i zdarzyło się tak, że nam mieszkańców tej drugiej, dane było zstąpić w "jądro ciemności" XX wieku. I nie umiałbym mówić o poezji w ogóle, muszę mówić o poezji w jej spotkaniu ze szczególnymi okolicznościami miejsca i czasu. Teraz, z perspektywy, widać ogólne zarys wydarzeń, które śmiercionośnym zasięgiem przewyższyły wszelkie znane nam żywiołowe katastrofy, ale poezja moja i moich rówieśników, czy posługująca się stylem awangardowym, czy odziedziczonym, nie była do przyjęcia tych wydarzeń przygotowana. Niby ślepcy, poruszaliśmy się po omacku, narażeni na wszelkie pokusy, na jakie w tym naszym stuleciu wystawia sam siebie umysł. Nie jest łatwo odróżnić rzeczywistość od iluzji, kiedy żyje się w okresie wielkiego przewrotu, który zaczął się paręset lat temu na małym zachodnim półwyspie euroazjatyckiego lądu, po to żeby za jednego ludzkiego życia objąć całą planetę jednym kultem - nauki i techniki. A szczególnie trudno było opierać się rozlicznym pokusom na tych obszarach Europy, gdzie zwyrodniałe idee panowania nad ludźmi niby nad Naturą doprowadziły do paroksyzmów rewolucji i wojny, kosztujących niezliczone miliony ludzkich istnień, zabijanych fizycznie czy duchowo. Być może jednak nie refleksja nad tymi ideami jest najcenniejszą naszą zdobyczą, nas, to jest tych, którzy zetknęli się z nimi w ich aż nadto dotykalnym kształcie, ale szacunek i wdzięczność dla tego wszystkiego co chroni ludzi od wewnętrznej dezintegracji i uległości wobec przemocy. To właśnie było przedmiotem furii złowrogich sił: pewne obyczaje, pewne instytucje, w pierwszym rzędzie wszelki związki między ludźmi istniejące organicznie, niejako same z siebie, podtrzymywane przez rodzinę,religię, sąsiedztwo, wspólne dziedzictwo, jednym słowem cała ludzkość nieporządna, nielogiczna, tak często określana jako śmieszna w swoich prowincjonalnych przywiązaniach i lojalnościach. W wielu krajach tradycyjne więzi civitas ulegają dzisiaj stopniowo erozji i ich mieszkańcy zostają wydziedziczeni, nie zdając sobie z tego sprawy. Co innego jednak tam, gdzie nagle, w sytuacji zagrożenia, ukazuje się tych więzów chroniąca, życiodajna wartość. Tak było na ziemiach, z których pochodzę. Sądzę, że tutaj jest właściwe miejsce, aby wspomnieć o darach otrzymanych przeze mnie i moich przyjaciół w naszej części Europy, wymówić słowa błogosławieństwa. 
Dobrze jest urodzić się w małym kraju, gdzie przyroda jest ludzka, na miarę człowieka, gdzie w ciągu stuleci współżyły ze sobą różne języki i różne religie. Mam na myśli Litwę, ziemię mitów i poezji. I chociaż moja rodzina już od XVI wieku posługiwała się językiem polskim, tak jak wiele rodzin w Finlandii szwedzkim a w Irlandii angielski, wskutek czego jestem polski, nie litewski poetą, krajobrazy i być może duchy Litwy nigdy mnie nie opuściły. Dobrze jest słyszeć od dziecka słowa łacińskiej liturgii, tłumaczyć w szkole Owidiusza, uczyć się katolickiej dogmatyki i apologetyki. Jest błogosławieństwem, jeżeli ktoś otrzymał od losu takie miasto studiów szkolnych i uniwersyteckich, jakim było Wolno, miasto dziwaczne, barokowej i włoskiej architektury przeniesionej w północne lasy i historii utrwalonej w każdym kamieniu, miasto czterdziestu katolickich kościołów, ale i licznych synagog; w owych czasach Żydzi nazywali je Jerozolimą północy. Dopiero też wykładając w Ameryce, zrozumiałem, jak wiele przenikło we mnie z grubych murów naszego starego uniwersytetu, z zapamiętanych formuł prawa rzymskiego, z historii i literatury dawnej Polski, które dziwią młodych Amerykanów swoimi szczególnymi cechami: pobłażliwą anarchią, rozbrajającym zaciekłe spory humorem, zmysłem organicznej wspólnoty, nieufnością wobec wszelkiej władzy scentralizowanej. 
Blog ten będzie zawierał teksty, artykuły, eseje, kawałki książek, cytaty, których nie można znaleźć w innym miejscu internetu.