Do dziś Aleksander pamięta dwóch ogromnych Władimirów, którzy mieszkali w jego domu. Wryli mu się w pamięć, bo obaj mieli na skórze wypisane i wojenne blizny, i więzienne tatuaże. I tak poza imieniem, rozmiarami i ranami kończą się ich podobieństwa. Poza tym byli jak ogień i woda - nie do pogodzenia.
Ale los, a może bezmyślność, bezduszność sowieckich czynników sprawiły, że obu zakwaterowano w jednym mieszkaniu komunalnym, co znaczy, że mieli wspólny przedpokój, kuchnie i toaletę. Problem w tym, że jeden był byłem białoruski policjantem w hitlerowskie służbie, specjalizuącym się w zwalczaniu partyzantki i pacyfikowaniu puszczańskich wiosek, drugi - białoruskim partyzantem. Nie ma w historii drugiej wojny większych przeciwności.
Obaj wpadli w łapy przeciwnika. Jeden w hitlerowskie, drugi sowieckie, a gdy partyzant w 1945r. odzyskał wolność, po kilku miesiącch swoi go aresztowali i zesłali na Kołymę, gdzie już od roku był Władimir policjant.
I w tym momencie zaczyna się najbardziej niezwykłe, bo obaj mieli dobrze po metrze i dzewięćdziesiąt centymetrów, więc teoretycznie, trafiając do roboty przy kopaniu złota, powinni przeżyć kilka tygodni albo miesięcy.
Bo w Gułagu było tak, że normalny, duży koń służbowy dostawał więcej żarcia niż mały konik jakucki. Z ludźmi było inaczej. Przydział nie uwzględniał rozmiarów człowieka. To sprawiało, że maleńcy, chdzieńcy inteligenci, zwani pogardliwie Iwanami Iwanowiczami, żyli dłużej niż wielcy, przywykli do pracy fizycznej robotnicy i chłopi. Rozmiar miał znaczenie. Im większy, tym szybciej umiera.
Ale nasi Władmirowie, chociaż kolosy, okzali się fenomenami i przeżyli. partyzanta wypuścili z obozu w 1953r. w trakcie masowych zwolnień po śmierci Stalina. Dla policjanta, jak dla wszystkich zdrajców, dezerterów, własowców nie było zmiłowania, litości, przebaczenia. Musiał odsiedzieć swój, najczęściej ogromny wyrok. Na Kołymie było około trzech tysięcy takich więźniów, którzy dożyli w obozach do końca lat pięćdziesiątych. Wypuszczano ich jedna z czasem, bo likwidowano łagry, ale nie mieli prawa powrotu na kontynent.
Tak Władimir policjant zamieszkał w komunałce z Wałdimirem partyzantem. Założyli rodziny, jednemu na świat przyszła córka, drugiemu syn.
- A jak dzieci dorosły - opowiada przewodniczący Aleksadr - pokochały się jak szalone. Za to ich ojcowie ciągle, jak sobie popili, skakali do siebie z siekierami
- Szekspir by czegoś takiego ie wymyślił.
- Pewnie, że tak. Bo wódka ich wreszcie pogodziła, a nie dzieci. Spili się razem na śmierć, a młodzi pobrali się i mieszkają u nas do dzisiaj.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz