Legenda o Wielkim Inkwizytorze
- Wiesz,
Aloszo, tylko się nie śmiej, kiedyś napisałem poemat, jakiś rok temu. Jeśli
możesz mi poświęcić jeszcze z dziesięć minut, tobym ci opowiedział, dobrze?
- Napisałeś
poemat, ty?
- No nie, nie
napisałem - zaśmiał się Iwan. - W życiu nigdy nie ułożyłem nawet dwóch wierszy.
Poemat ten wymyśliłem sobie i zapamiętałem. Wymyśliłem go w natchnieniu, w
gorączce. Będziesz moim pierwszym czytelnikiem, a raczej słuchaczem. Bo
rzeczywiście - zaśmiał się Iwan - po co autor ma stracić chociażby jednego,
jedynego czytelnika. Opowiedzieć więc, czy nie?
- Proszę
bardzo, słucham uważnie - powiedział Alosza.
Fiodor Dostojewski |
I oto
przejęta, przerażona Matka Boska płacząc pada na kolana przed tronem Bożym i
zaczyna prosić o zmiłowanie dla wszystkich, którzy są w piekle, dla wszystkich
bez wyjątku, których tam widziała. Jej dialog z Bogiem jest ogromnie ciekawy;
błaga, nie odstępuje, a kiedy Ojciec wskazując na przebite ręce i nogi Jej Syna
pyta: Jakżeż mam przebaczyć Jego oprawcom? - Ona skłania wszystkich świętych,
męczenników, wszystkie anioły i archanioły, aby razem z Nią padli na kolana i
modlili się o zmiłowanie dla każdego, bez wyjątku. Kończy się tym, że wyjednuje
u Pana Boga zawieszenie cierpień ludzi potępionych raz na rok, w okresie od
Wielkiego Piątku do Trójcy Świętej, w piekle zaś grzesznicy dziękują Bogu i
wołają doń: «Prawy jesteś, Panie, w sądach swoich».
Tak więc i mój
poemacik utrzymany byłby w takim samym duchu, gdyby się pojawił w tamtych
czasach. U mnie także na scenie On się pojawia; prawda, nic nie mówi, pojawia
się jedynie i przechodzi. Minęło już piętnaście wieków od czasu, gdy złożył
obietnicę, że przyjdzie w pełni swego majestatu, piętnaście wieków temu jego prorok
napisał: «A oto niebawem przyjdę» *[Zob. Apokalipsa św. Jana 22, 7, a
także 12 i 20, jak również 3, 11.]. «Lecz o dniu owym lub godzinie nikt nie
wie, ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec» *[Ewangelia św. Marka
13, 32.], jak sam On też potwierdził jeszcze za swego ziemskiego życia.
Ludzkość jednak oczekuje Go wciąż z taką samą jak dawniej wiarą i czułością. O,
z wiarą nawet jeszcze większą, bo minęło już piętnaście wieków od czasów, jak
człowiek przestał otrzymywać znaki nadziei z nieba:
Temu wierz, co
powie serce,
Niebo znaków
już nie zsyła.
* [Fragment
wiersza Fryderyka Schillera pt. Życzenie z roku 1801, u
Dostojewskiego przytoczony w przekładzie rosyjskim Wasylego Żukowskiego.]
Została tylko
sama wiara w to, co mówi serce! Prawda, i wtedy zdarzało się wiele cudów. Byli
święci, którzy powodowali cudowne uzdrowienia; do niektórych błogosławionych,
jak utrzymują ich żywoty, przychodziła sama Królowa Niebios. Ale diabeł nie
spał, więc ludzie zaczęli powątpiewać w prawdziwość tych cudów. Akurat wtedy na
północy, w Niemczech, pojawiła się nowa okropna herezja. Wielka gwiazda
«płonąca jak pochodnia» (to znaczy jak Kościół) «spadła na trzecią część rzek i
na źródła wód...», które «stały się piołunem» *[Zob. Apokalipsa św. Jana
8, 10-11.]. Herezja ta zaczęła świętokradczo odrzucać wiarę w cuda. Ale ci, co
zostali wierni, wierzą jeszcze goręcej, jeszcze mocniej. Ludzkość jak dawniej
śle łzy ku Niemu, oczekuje Go, miłuje, pokłada w Nim nadzieję, po dawnemu
gotowa jest cierpieć i umrzeć dla Pana... I oto tyle wieków modlono się z
wiarą, gorąco: «Zjaw się nam, Panie», tyle stuleci wzywano Go, że wreszcie w
swej niezmiernej, niewyczerpanej litości zechciał zstąpić do tych, co Go
błagali. Przychodził, nawiedzał również i przedtem niektórych ludzi błogosławionych,
męczenników oraz świątobliwych pustelników za ich ziemskiego życia, jak o tym
się pisze w ich «żywotach». U nas Tiutczew, głęboko przekonany o prawdzie
swoich słów, napisał, że On
Pod ciężarem
krzyża zgięty,
Jak rab, choć
Król pełen chwały,
Ten ojczysty
kraj nasz biedny
Błogosławiąc,
schodził cały.
* [Fiodor
Tiutczew, Te chałupy pochylone...]
I rzeczywiście
tak było, możesz mi wierzyć. A więc On zapragnął choćby na chwilę pojawić się
ludowi, ludowi umęczonemu, cierpiącemu, cuchnącemu i grzesznemu, ale
kochającemu Go miłością ufną, dziecięcą. Akcja w moim utworze rozgrywa się w
Hiszpanii, w Sewilli, w najstraszniejszym okresie inkwizycji, kiedy na chwałę
Bożą w kraju tym codziennie zapalano stosy:
I w auto
da fe okazałych
Palono
heretyków złych.
*
[Niedokładny, przystosowany do potrzeb kontekstu cytat z poematu Aleksandra
Poleżajewa Koriolan (1834); auto da fe (portugalskie) -
dosłownie: akt wiary, sprawa wiary, w znaczeniu przenośnym - publiczne spalenie
na stosie człowieka-heretyka lub heretyckich jego pism.]
Oczywiście,
było to nie owo przyjście, które ma nastąpić, zgodnie z Jego obietnicą, przed
końcem świata, w pełni niebiańskiego majestatu, i które będzie niespodziewane,
nagłe, «jak błyskawica zabłyśnie na wschodzie, a świeci aż na zachodzie» *[Ewangelia
św. Mateusza 24, 27, a także św. Łukasza 17, 24.]. Nie, On zapragnął odwiedzić
swoje dzieci tylko na chwilę, na moment, i to właśnie tam, gdzie zaczęły płonąć
stosy z heretykami. W swoim niezmierzonym miłosierdziu pojawia się raz jeszcze
wśród ludzi w tej samej ludzkiej postaci, w jakiej przebywał między nimi przez
trzy lata piętnaście wieków temu. Zstępuje na rozpalone ulice i place
południowego miasta, właśnie tego, w którym dopiero co, w przeddzień, w auto
da fe okazałym, w obecności króla, dworu, rycerzy, kardynałów i
najpiękniejszych dam dworu, przy niezliczonych tłumach mieszkańców Sewilli
kardynał wielki inkwizytor spalił naraz bez mała setkę ad maiorem gloriam
Dei *[Ad maiorem gloriam Dei, właściwie: ad maiorem Dei gloriam -
dewiza zakonu jezuitów, oznaczająca hasło: «Wszystko na większą chwałę Bożą»,
sformułowana w pismach założyciela zakonu, św. Ignacego Loyoli.].
Zjawił się
cicho, nie zauważony, i nagle - czy to nie dziwne? - wszyscy Go poznają.
Mogłoby to być jednym z najlepszych epizodów utworu, właśnie to, dlaczego Go
tak poznają. Lud kierowany jakąś nieodpartą siłą dąży do Niego, otacza wielkim
tłumem, chodzi za Nim. A On w milczeniu krąży wśród nich i uśmiecha się
delikatnie niesłychanie im współczując. Słońce miłości goreje w Jego sercu,
promienie Światła, Oświecenia i Mocy biją z Jego oczu i spływając na ludzi
zmiękczają ich serca tak, że te zaczynają płonąć wzajemną ku Niemu miłością.
Wyciąga przeto do nich ręce, błogosławi ich, a dotknięcie Jego rąk bądź samej
tylko odzieży powoduje przepływ uzdrawiających mocy.
Oto z tłumu
słychać głos starca ślepego od dzieciństwa: «Panie, uzdrów mnie, abym i ja mógł
Cię ujrzeć!» - i oto jakby łuska spadła z jego oczu i niewidomy widzi dobrze.
Lud płacze i całuje ziemię, po której On stąpa. Dziatki rzucają Mu kwiaty pod
stopy i śpiewają «Hosanna!» «To On, to On sam - powtarza każdy - to na pewno
musi być On, nikt inny.» A On zatrzymuje się u wejścia do katedry sewilskiej w
tej samej chwili, kiedy do świątyni ludzie z płaczem wnoszą odkrytą białą
dziewczęcą trumienkę, w której leży ciało siedmioletniej dziewczynki, jedynej
córki pewnego możnego obywatela miasta. Zmarłe dziecko tonie w kwiatach. «On
wskrzesi twoje dziecko» - woła ktoś z tłumu do płaczącej matki. Ksiądz kanonik,
który wyszedł na spotkanie trumny, patrzy na to z niepokojem w oczach, z
nachmurzonymi brwiami. Nagle rozlega się głośne wołanie nieszczęsnej matki:
«Jeśliś to Ty, wskrześ dziecię moje!» - woła, wyciągając doń ręce. Kondukt
zatrzymuje się, trumienkę stawiają przed drzwiami, u Jego stóp. On spogląda ze
współczuciem, a usta cicho, raz jeszcze wypowiadają słowa: «Talifa kumi» - «i
dziewczynka wstała» *[Por. Ewangelia św. Mateusza 9, 24-25; w oryginale
rosyjskim Dostojewski przytacza brzmienie słów Chrystusa w języku hebrajskim;
«talifa kumi» - dosł.: «i powstała dzieweczka».], podnosi się w trumnie, siada
i spogląda, uśmiechając się, zdziwionymi, szeroko otwartymi oczami.
Tłum jest
poruszony, słychać krzyki, płacz, a właśnie akurat w tym samym czasie
nieoczekiwanie przez plac katedralny przechodzi kardynał wielki inkwizytor.
Jest to prawie dziewięćdziesięcioletni już starzec, wysoki, trzymający się
prosto, o twarzy szczupłej, wysuszonej, z zapadłymi oczami, w których jednak
jeszcze skrzy się blask niczym zanikająca, gasnąca iskra. O, teraz nie jest już
w swoich wspaniałych kardynalskich szatach, w jakich paradował wczoraj przed
tłumami, kiedy palono przeciwników wiary rzymskiej - nie. W tej chwili odziany
jest w swój stary, zwyczajny zakonny habit. W pewnej odległości za nim kroczą
jego posępni pomocnicy i słudzy oraz «święta» straż. Zatrzymał się przed tłumem
i patrzy z daleka. Kardynał widział wszystko: jak postawiono trumnę u Jego nóg,
jak zmartwychwstała dziewczynka, i oblicze jego stało się mroczne. Chmurzy więc
swoje gęste, siwe brwi, w jego spojrzeniu pobłyskują złowieszcze ognie. Wyciąga
palec i wskazując nań każe Go ująć straży.
I taką posiada
moc, tak ulegli, pokorni i bojaźliwie posłuszni mu są wszyscy, że tłum
natychmiast rozstępuje się przed strażnikami, ci zaś, wśród zapadłego nagle
grobowego milczenia kładą na Niego ręce i uprowadzają. Tłum momentalnie, jak
jeden mąż, kłoni głowy aż do ziemi przed starcem inkwizytorem, ten zaś,
pobłogosławiwszy zebranych, mija ich w milczeniu. Straż wprowadza więźnia do
ciasnego i mrocznego, o wysokim spadzistym sklepieniu więzienia w starym
budynku świętego trybunału i zostawia Go tam w zamknięciu.
Mija dzień,
nastaje ciemna, gorąca, duszna sewilska noc. W powietrzu czuje się «zapach
lauru i cytryny» *[Zmieniony cytat, a raczej nawiązanie słowne do
fragmentu dramatu (tzw. małej tragedii) Aleksandra Puszkina pt. Gość
kamienny, scena druga, gdzie również akcja dzieje się w Sewilli, w Hiszpanii.].
Nagle w głębokich ciemnościach otwierają się żelazne wrota i sam stary wielki
inkwizytor z lampką w ręku wchodzi do więzienia. Jest sam, drzwi natychmiast
się za nim zatrzaskują. Zatrzymuje się u progu i długo, może dwie, może trzy
minuty, wpatruje się w Jego oblicze. Wreszcie powoli podchodzi, stawia lampkę
na stole i mówi do Niego: «To Ty? Ty?» Ale nie otrzymawszy odpowiedzi, szybko
dodaje: «Nie odpowiadaj mi, milcz. Zresztą cóż mógłbyś odpowiedzieć? Wiem aż za
dobrze, co byś mi odpowiedział. A w ogóle to nie masz już prawa dodawać
czegokolwiek do tego, co zostało przez Ciebie wcześniej wypowiedziane. Dlaczego
przychodzisz nam przeszkadzać? Bo że przychodzisz, aby nam przeszkadzać, to sam
dobrze wiesz. A czy wiesz, co się stanie jutro? Nie wiem, ktoś Ty, i wiedzieć
nie chcę, czy to Ty, czy tylko Jego podobieństwo, sobowtór, ale możesz być
pewny, że jutro Cię zasądzę i spalę na stosie jako najgorszego z heretyków, a
ten sam lud, który dziś żałował Twoje stopy, jutro na jedno moje skinienie
rzuci się do podgarniania węgli na Twoim stosie. Wiesz o tym czy nie? Tak, Ty
chyba jednak zdajesz sobie z tego sprawę» - dodał na zakończenie głęboko
zamyślony, nie odrywając ani na moment przenikliwego spojrzenia skierowanego na
swojego więźnia.
- A ja nie
całkiem rozumiem, Iwanie, co to takiego - uśmiechnął się słuchający cały czas w
milczeniu Alosza. - To chyba czysta, całkowita fantazja, a może inaczej, jakaś
pomyłka tego starca, jakieś straszne, niewiarygodne qui pro quo?
- Można
przyjąć chociażby, że właśnie to ostatnie - zaśmiał się Iwan - jeśli cię już
tak rozpuścił współczesny realizm, że nie potrafisz znieść niczego, co mniej
rzeczywiste, fantastyczne; chcesz qui pro quo, to niech ci będzie. Bo
rzeczywiście - znów się zaśmiał - stary ma dziewięćdziesiąt lat i mógł już
dawno dostać kręćka z tą swoją ideą. A przy tym mógł się znajdować pod silnym
wrażeniem z powodu zewnętrznego wyglądu więźnia. Mogło być to wreszcie bredzenie,
majaczenie przedśmiertne dziewięćdziesięcioletniego starca, wzburzonego jeszcze
wczorajszym auto da fe stu dwudziestu heretyków. A w końcu czyż nam
nie wszystko jedno, czy to qui pro quo, czy też całkowicie
niewiarygodna fantazja? Istota rzeczy polega przecież na tym, że starzec musi
się wypowiedzieć, że w końcu wypowiada się, mówi głośno to, o czym przez
wszystkie te lata, przez całych dziewięćdziesiąt lat milczał.
- No a więzień
także milczy? Patrzy na niego i nie mówi ani słowa?
- Przecież tak
właśnie powinno być, i to w każdym wypadku. - Iwan znowu się zaśmiał. - Sam
starzec przecież zwraca Mu uwagę, że nawet nie ma prawa niczego dodać do tego,
co zostało wcześniej powiedziane. Jeśli już chcesz, to w tym właśnie, moim
przynajmniej zdaniem, wyraża się podstawowa właściwość rzymskiego katolicyzmu:
«wszystko - tak się utrzymuje - powierzyłeś papieżowi, wszystko jest teraz w
jego ręku, Ty więc możesz teraz nawet nie przychodzić już wcale, a przynajmniej
nie powinieneś nam na razie przeszkadzać». W tym duchu nie tylko się u nich
myśli, ale i pisze, uczy, przynajmniej robią to jezuici; sam to czytałem u ich
teologów.
«Czy masz
prawo ogłosić nam chociaż jedną z tajemnic tego świata, z którego przychodzisz?
- pyta Go mój starzec i sam za Niego odpowiada: - Nie, nie masz, aby nic nie
dodać do tego, co już było powiedziane, i żeby nie odbierać ludziom wolności, o
którą Ci tak chodziło, kiedy jeszcze byłeś na ziemi. Wszystko, co teraz na nowo
ogłosisz, będzie zagrażać wierze ludzi, bo objawi się jako cud, a przecież
wolność ich wiary była dla Ciebie rzeczą najdroższą już wtedy, przed tysiącem
pięciuset laty. Czyż nie Ty wówczas często powtarzałeś: "Pragnę uczynić
was wolnymi" *[Por. Ewangelia św. Jana 8, 31-36, a także św. Łukasza
4, 18.]. A teraz oto zobaczyłeś tych "wolnych" ludzi - dorzuca nagle
starzec, uśmiechając się znacząco. - Tak, dzieło to drogo nas kosztowało -
ciągnął, patrząc na Niego uważnie - ale doprowadziliśmy je wreszcie w Twoim
imieniu do końca. Męczyliśmy się z tą wolnością piętnaście wieków, ale teraz to
już sprawa skończona, i to skończona definitywnie. Co, nie wierzysz, że
skończona, i to raz na zawsze? Spoglądasz na mnie łagodnie i nie zaszczycisz
mnie nawet swoją dezaprobatą, gniewem? Musisz jednak przyjąć do wiadomości, że
teraz, że właśnie dziś, obecnie, ci ludzie mają przeświadczenie większe,
mocniejsze niż kiedykolwiek, iż są wolni w pełni, całkowicie, a tymczasem oni
sami przynieśli nam swoją wolność i pokornie złożyli ją u naszych nóg. Ale to
uczyniliśmy my, a czy Ty tego właśnie pragnąłeś, takiej chciałeś
wolności?"
- Znów nie
rozumiem - przerwał Alosza. - On chyba ironizuje, kpi sobie?
- Bynajmniej.
On właśnie przypisuje sobie i swoim tę zasługę, że wreszcie zdołali opanować tę
wolność, a zrobili to dlatego, żeby ludzi uczynić szczęśliwymi. Ponieważ teraz
dopiero (oczywiście mowa tu o inkwizycji) powstała po raz pierwszy możliwość
pomyślenia o szczęściu ludzi. Człowiek stworzony został do sprzeciwu, do buntu,
a czyż buntownik może być szczęśliwy? "Uprzedzano Cię - mówi starzec - nie
możesz powiedzieć, że nikt Cię nie uprzedzał, nie odradzał, Ty jednak przestróg
nie posłuchałeś, rad nie przyjąłeś, odrzucając jedyny sposób, dzięki któremu
można było ludzi uszczęśliwić; na szczęście jednak odchodząc, przekazałeś to
dzieło nam. Obiecałeś, potwierdziłeś to swoim słowem, dałeś nam prawo związywać
i rozwiązywać, teraz więc, oczywiście, nie możesz nawet w myśli chcieć nam tego
prawa odebrać. Po cóż więc przyszedłeś nam przeszkadzać?»
- A co to
znaczy: nie możesz powiedzieć, że nikt Cię nie uprzedzał, nie radził? - spytał
Alosza.
- Właśnie tu
jest to najważniejsze, co starzec musi wypowiedzieć, co chce wyrazić.
"Straszny
i mądry duch, duch negacji, samozniszczenia i niebytu - ciągnie starzec - duch
potężny rozmawiał z Tobą na pustyni, nam zaś przekazano w pismach, że jakoby on
Cię "kusił" *[Por. Ewangelia św. Mateusza 4, 1-11, a także św.
Marka 1, 12-13 i św. Łukasza 4, 1-13.]. Czy tak było w istocie? I czyż można
było powiedzieć jeszcze coś bardziej prawdziwego niż to, co on Ci głosił w
trzech swoich pytaniach, któreś Ty odrzucił, a które w pismach nazwane są
"pokusami"? A tymczasem jeśli kiedyś dokonano na ziemi jakiegoś
prawdziwie wstrząsającego cudu, to stało się to właśnie wtedy, w dniu owych
trzech kuszeń. Cud wtedy polegał właśnie na tym, że pojawiły się te trzy
pytania.
Jeśliby można
było założyć, jedynie na próbę, dla przykładu, że te trzy kwestie strasznego
ducha w pismach zostały utracone, przepadły i że musi się je odtworzyć,
wymyślić na nowo i wyrazić tak, aby znów weszły do pism, i że do tego celu
trzeba będzie zebrać wszystkich ziemskich mędrców - władców, przedniejszych
kapłanów, uczonych, filozofów, poetów - i postawić przed nimi zadanie:
wymyślcie, ułóżcie trzy pytania, ale takie, które nie tylko odpowiadałyby skali
owego wydarzenia, ale by wyrażały jeszcze do tego w trzech słowach, w trzech
ludzkich zdaniach całą przyszłą historię świata i ludzkości - to czy myślisz,
że cała ziemska mądrość, wszystka ludzka zgromadzona razem wiedza potrafiłaby
wymyślić coś równie mocnego i mądrego jak te trzy pytania, jakie Ci
rzeczywiście wówczas przedłożył potężny i mądry duch na pustyni?
Już tylko na
podstawie tych trzech kwestii, opierając się na cudowności ich pojawienia się,
można było wnosić, że się ma do czynienia nie z rozumem zwykłym, ludzkim, lecz
wiecznym i absolutnym. Te trzy pytania bowiem skupiły w sobie, zawarły w jednej
formule i zapowiedziały całą dalszą historię ludzkości, pozwoliły ujawnić trzy
obrazy-sytuacje, które zbierają wszystkie nierozwiązalne sprzeczności
historyczne natury ludzkiej na całej ziemi. Wówczas jeszcze nie mogło to być
tak widoczne, jako że przyszłość była zakryta, niewiadoma, teraz jednak, po
piętnastu wiekach, widzimy, że w tych trzech pytaniach wszystko do takiego
stopnia zostało przeczute i przepowiedziane, a do tego tak się dokładnie
sprawdziło, że ani dodawać do nich, ani ujmować już niczego więcej nie należy.
Sam zdecyduj
teraz, kto miał rację: Ty, czy ten, co Cię wówczas pytał? Przypomnij sobie
pytanie pierwsze; chociaż może nie całkiem dosłownie, ale sens był taki: Chcesz
iść w świat i wybierasz się z gołymi rękami, z jakąś zapowiedzią wolności,
której oni ze względu na swoją prostotę oraz przyrodzony bezwład nie potrafią
nawet zrozumieć, której się boją i której unikają, nie chcą - bo nic i nigdy
dla człowieka i dla społeczności ludzkiej nie było tak nie do zniesienia jak
wolność! A czy widzisz te kamienie rozrzucone po nagiej, palonej przez słońce
pustyni? Zamień je tylko na chleby, a ludzkość pobiegnie za Tobą jak stado,
wdzięczne i posłuszne wprawdzie, ale też wiecznie strwożone, że możesz cofnąć
rękę swoją i zabraknie już dla nich Twego chleba!
Ty jednak nie
chciałeś pozbawić człowieka wolności i odrzuciłeś propozycję, bo jakaż to,
według Ciebie, wolność, skoro uległość kupiona została chlebem? Odpowiedziałeś
na to, że nie samym chlebem żyje człowiek; a czy wiesz, że w imię właśnie tego
samego ziemskiego chleba powstanie przeciwko Tobie duch ziemi, rozpocznie walkę
z Tobą i zwycięży, a wszyscy pójdą za nim wykrzykując: "Któż jest podobny
do Bestii, co dała nam ogień z nieba!" *[Apokalipsa św. Jana 13, 4 i
13; jest to kontaminacja dwóch zmienionych częściowo wersów księgi.]. Czy
wiesz, że miną stulecia i ludzkość zacznie głosić ustami swych mędrców i
uczonych, iż przestępstwa nie ma, a więc nie ma i grzechu, są natomiast jedynie
głodni. "Najpierw nakarm, a dopiero potem żądaj od nich życia
cnotliwego!" - oto, co napisane zostanie na sztandarze, który podniosą
przeciwko Tobie i który zburzy Twoją świątynię. Na jej miejscu wzniesiona
będzie nowa budowla, powstanie znów straszna wieża Babel, chociaż i ta również
pozostanie niedokończona, niedobudowana jak i poprzednia. Ty mógłbyś jednak
uniknąć tej nowej wieży i o tysiąc lat skrócić cierpienia ludzkości, bo
przecież do nas przyjdą ci ludzie namęczywszy się przez tysiąc lat z tą swoją
wieżą! Odnajdą nas wtedy znów pod ziemią, ukrytych w katakumbach (bo będą nas
znów prześladować i oddawać na męki), odnajdą nas i zawołają: "Nakarmcie
nas, bo ci, którzy obiecali nam ogień z nieba, nie dali go nam".
A wtedy my już
doprowadzimy do końca budowę ich wieży, bo dobuduje ją ten, kto będzie karmił,
nakarmimy zaś my w imię Twoje, i skłamiemy, że to w imię Twoje. Tak, nigdy,
przenigdy bez nas nie potrafią się wykarmić! Żadna nauka nie da im chleba,
dopóki pozostaną wolni, skończy się to tym, że przyniosą nam swoją wolność i
składając ją u naszych nóg powiedzą: "Lepiej już zróbcie z nas
niewolników, ale nas nakarmcie". Zrozumieją wreszcie sami, że wolność i
chleb ziemski pod dostatkiem dla wszystkich to rzeczy razem nie do pomyślenia,
wzajemnie się wyłączające, bo nigdy, nigdy nie potrafią oni podzielić czegoś
sprawiedliwie pomiędzy siebie! Przekonają się także, że nie mogą być również
nigdy wolni, dlatego że są ludźmi słabymi, zepsutymi, skłonnymi do grzechu i
buntu.
Obiecałeś im
chleb niebieski, ale - powtórzę raz jeszcze - czyż może on się równać w oczach
słabego, wiecznie grzęznącego w grzechu i wiecznie niezadowolonego ze
wszystkiego ludzkiego rodu z chlebem ziemskim? Jeśli nawet z myślą o chlebie
niebieskim pójdą za Tobą tysiące czy dziesiątki tysięcy, to co stanie się z
milionami, dziesiątkami tysięcy milionów istot, które nie znajdą w sobie tyle
sił, aby wzgardzić chlebem ziemskim na rzecz chleba niebieskiego? A może zależy
Ci tylko na dziesiątkach tysięcy wielkich i silnych, pozostałe zaś, niezliczone
jak piasek morski miliony ludzi słabych, ale Cię kochających, mają jedynie
służyć jako tworzywo dla wielkich i silnych?
Nie, dla nas
drodzy są również słabi. Są zepsuci i buntują się, lecz w końcu oni właśnie
staną się posłuszni. Będą nas podziwiać i uważać za bogów dlatego, że stanąwszy
na ich czele zgodziliśmy się wziąć ich wolność i zacząć nad nimi panować - tak
nieznośne pod koniec stanie się dla nich bycie wolnymi! Powiemy im jednak
wówczas, że jesteśmy Ci posłuszni i że panujemy w imię Twoje. I znów ich
oszukamy, bo Ciebie już do nas nie puścimy. W oszustwie tym kryć się też będzie
nasze cierpienie, ponieważ będziemy zmuszeni do kłamstwa. Oto, co oznaczało owo
pierwsze pytanie na pustyni, i to właśnie odrzuciłeś w imię wolności, którą
postawiłeś ponad wszystko. A tymczasem w pytaniu tym zawarta była wielka
tajemnica tego świata. Przyjmując "chleb", odpowiedziałbyś na
pospólne i odwieczne dążenie człowieka, zarówno jako istoty jednostkowej, jak i
całej ludzkości razem wziętej, a mianowicie na gotowość "oddawania komuś
czci", kłaniania się. Człowiek bowiem nie ma troski bardziej trwałej,
bardziej mu doskwierającej jak ta, by zyskawszy już wolność wyszukać sobie jak
najrychlej tego, komu mógłby cześć oddawać, kłaniać się, służyć.
A pragnie
człowiek cześć oddawać temu, co jest już bezsporne, pewne, tak pewne, żeby
wszyscy ludzie naraz zgodzili się oddać temu pokłon, temu służyć! Troszczą się
bowiem te żałosne istoty nie tylko o to, aby znaleźć ów obiekt, któremu kłaniać
się będę ja czy ktoś inny, ale także by wyszukać coś takiego, w co uwierzyliby
wszyscy i czemu by oddawali pokłon koniecznie właśnie wszyscy razem. Ta oto
potrzeba, by kłanianie się i oddawanie czci były powszechne, stanowi największą
mękę zarówno każdego człowieka z osobna, jak i ludzkości jako całości od
początku świata. Dla tej właśnie powszechności w oddawaniu czci ludzie tępili
się nawzajem mieczem. Tworzyli sobie bogów i wołali jedni do drugich:
"Porzućcie bogi wasze i przyjdźcie oddać cześć naszym, bo jeśli nie, to
śmierć wam i waszym bogom!" I będzie tak do końca świata, nawet wtedy,
kiedy na świecie znikną bogowie: i tak ludzie wtedy będą padać na twarz przed
bałwanami. Znałeś przecież, nie mogłeś nie znać tej głównej tajemnicy natury
ludzkiej, a jednak odrzuciłeś jedyny absolutnie pewny sztandar, jaki Ci
proponowano, a jaki pozwoliłby Ci na pewno zmusić wszystkich do uległości wobec
Ciebie - sztandar chleba ziemskiego, i to odrzuciłeś go w imię wolności oraz
chleba niebieskiego.
I popatrz, co
zrobiłeś jeszcze później. Znowu w imię wolności! Powtarzam Ci, że człowiek nie
ma większej, bardziej dokuczliwej troski niż ta, aby znaleźć jak najszybciej
kogoś, komu mógłby oddać ów dar wolności, z jakim na swoje nieszczęście na
świat się narodził. Ale nad wolnością ludzi zapanuje tylko ten, kto uspokoi ich
sumienie. Proponując Ci chleb, dawano tym samym sztandar, hasło pewne,
bezsporne: dasz chleb, i człowiek się pokłoni, bo nie ma nic bardziej
bezspornego niż chleb. Ale jeśli równocześnie ktoś niezależnie od Ciebie zawładnie
jego sumieniem - o, wtedy człowiek wzgardzi Twoim chlebem i pójdzie za tym,
który zyskał sobie jego sumienie. Tu miałeś jednak rację, bo tajemnica życia
ludzkiego polega nie na tym, aby tylko żyć, lecz na tym, by wiedzieć, po co się
żyje. Jeśli człowiek nie będzie miał jasnej i pewnej odpowiedzi na pytanie, po
co żyje, na życie takie się nie zgodzi i raczej unicestwi się niż pozostanie na
ziemi, chociażby nawet wokół niego był sam chleb. To prawda, co jednak z tego
wyniknęło: zamiast zapanować nad wolnością ludzi, Ty im jej dodałeś jeszcze
więcej!
Czy
zapomniałeś o tym, że człowiek ceni sobie więcej spokój, nawet śmierć, niż
swobodę wyboru w poznawaniu dobra i zła? Nie ma dlań nic bardziej kuszącego,
pociągającego niż wolność sumienia, ale nie ma też nic tak męczącego, trudnego
jak ona. I oto zamiast w sposób zdecydowany i twardy, raz na zawsze uspokoić
ludzkie sumienie - Ty uciekłeś się do sposobów najbardziej niezwykłych,
idealistycznych, nieokreślonych, wybrałeś to, do czego ludzie nie byli zdolni,
postąpiłeś więc tak, jakbyś ich nawet w ogóle nie kochał; i to kto - Ten, który
przyszedł dać za nich własne życie! Zamiast zawładnąć ludzką wolnością, Ty jej
jeszcze przymnożyłeś, by tym samym obciążyć jej męczarniami na wieki królestwo
ludzkiego ducha.
Zapragnąłeś
wolnej miłości człowieka, ażeby pociągnięty Twoją osobowością, w zachwyceniu
poszedł za Tobą dobrowolnie. Już nie dawne twarde prawo, lecz człowiek wolnym
sercem miał teraz decydować o tym, co dobre i co złe, mając za drogowskaz przed
sobą jedynie Ciebie, Twoją postać. Ale czy nie pomyślałeś, że człowiek w końcu
sprzeciwi się nawet Tobie, że odrzuci Twoją prawdę, jeśli się go przygniecie
takim strasznym brzemieniem jak wolny wybór? Przecież ludzie muszą w końcu
zakrzyknąć, że prawda jest nie w Tobie, bo czyż można było przyczynić im więcej
rozterek i cierpień, niż to uczyniłeś Ty zostawiając im tyle trosk oraz żądań
nie do rozwiązania? W ten sposób przecież sam położyłeś fundament pod dzieło
zburzenia, rozpadu swojego królestwa i nie możesz obarczać winą za to nikogo
więcej.
A tymczasem
czy to Ci właśnie proponowano? Są na ziemi trzy siły, jedyne trzy siły, które
potrafią na zawsze zwyciężyć i opanować sumienie tych słabych w swej sile
buntowników, i to dla ich dobra, ich szczęścia; te siły - to cud, tajemnica i
autorytet. Ty odrzuciłeś je wszystkie: pierwszą, drugą i trzecią, sam zresztą
dając potem przykład, jak to się praktycznie stosuje. Kiedy straszny, głęboko
mądry duch postawił Cię na szczycie świątyni i powiedział: "Jeśli jesteś
Synem Bożym, rzuć się w dół, jest przecież napisane: Aniołom swoim rozkaże o
tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o
kamień *[Ewangelia św. Mateusza 4, 6; druga część cytatu dodana i
całkowicie zmieniona przez Dostojewskiego.] i poznasz wtedy, czyś Ty Syn
Boży, i udowodnisz wtedy, jaka jest Twoja wiara w Ojca Twego" - to
wysłuchawszy tego Ty odrzuciłeś propozycję, nie poddając się próbie, i nie
rzuciłeś się w dół. Oczywiście, czyniąc tak okazałeś dumę i majestat,
postąpiłeś jak Bóg, no ale ludzie, to słabe, buntujące się plemię - czyż oni są
bogami? Tak, zrozumiałeś wówczas, że czyniąc tylko jeden krok, jeden ruch, by
się rzucić w dół, i Boga byś zaczął kusić, i utracił całą wiarę w Niego, i
rozbił się o ziemię, o tę ziemię, którą przyszedłeś zbawić, i uradował wielce
mądrego ducha, który Cię kusił. Ale powtarzam raz jeszcze: czy wielu jest
takich jak Ty?
Czyż
rzeczywiście dopuszczać mogłeś choć przez moment, że ludzie będą w stanie
oprzeć się pokusom tego rodzaju? Czyż natura ludzka tak została stworzona, żeby
odrzucić możliwość cudu i w takich strasznych momentach życiowych, momentach
zasadniczych, najpoważniejszych i najtrudniejszych duchowych wyborów być zdaną
jedynie na decyzje wolnego serca? Tak, wiedziałeś, że Twój bohaterski czyn zostanie
utrwalony w księgach, że dotrze w głąb wieków i do ostatnich krańców ziemi,
żywiłeś tę nadzieję, że naśladując Ciebie człowiek również zostanie z Bogiem,
że nie wybierze, nie będzie domagał się cudu. Nie wiedziałeś natomiast, że
ledwo tylko człowiek odrzuci cud, odrzuci też natychmiast Boga, ludzie bowiem
szukają nie tyle Boga, ile cudów. A ponieważ człowiek nie jest w stanie obejść
się bez cudów, bardzo szybko stworzy sobie nowe, już własne cudowności i
zacznie im pokłon oddawać: wierzyć w cudowną moc znachorów czy umiejętności
wiejskich czarownic, i to chociażby nie wiem jakim był buntownikiem, heretykiem
czy bezbożnikiem.
Nie zszedłeś z
krzyża, kiedy do Ciebie wołano naigrawając się i szydząc: "Zstąp z krzyża,
a uwierzymy, że to Ty" *[Por. Ewangelia św. Mateusza 27, 40, a także
św. Marka 15, 30; przytoczenie nieco w oryginale zmienione.]. A nie zszedłeś
dlatego, że znów nie chciałeś niewolić człowieka cudem i żądałeś wiary wolnej,
nie wymuszonej, nie sprowokowanej cudem. Pragnąłeś miłości w wolności, a nie
uległych zachwytów człowieka zniewolonego wobec potęgi, która go raz na zawsze
przeraziła. Ale i tu byłeś zbyt wysokiego mniemania o ludziach, bo oni
rzeczywiście są niewolnikami, chociaż stworzeni zostali do oporu, do buntu.
Oglądnij się, przekonaj, minęło już piętnaście wieków; weź i spojrzyj na nich:
kogóż to chciałeś podnieść aż do siebie, do swego poziomu? Przysięgam Ci,
człowiek stworzony został istotą bardziej słabą i nędzną, niż Ty myślałeś! Czyż
może on, czy potrafi dokonać tego, co Ty zrobiłeś?
Stawiając go
tak wysoko postąpiłeś tak, jakbyś przestał mu współczuć: za wiele już od niego
wymagałeś. I to kto tak uczynił -Ten, co ukochał człowieka więcej niż samego
siebie! Mniej go wynosząc, mniej też byś od niego wymagał, i to już byłoby
bardziej podobne do miłości, bo wtedy jego ciężar do dźwigania byłby mniejszy,
znośniejszy. Człowiek jest słaby i podły. I cóż z tego, że teraz wszędzie
wznieca bunt przeciwko naszej władzy i chełpi się tym, że zdolny jest do buntu?
Jest to chełpliwość dziecka lub uczniaka; to małe dzieci, które zbuntowały się
w klasie i wygnały nauczyciela. Nadejdzie jednak kres entuzjazmowi tych
smarkaczy, którzy drogo zań zapłacą. Zburzą wprawdzie wiele świątyń i zaleją
ziemię krwią, ale te niemądre dzieciaki domyślą się w końcu, że chociaż są niby
buntownikami, to buntownicy z nich słabi, kiepscy, tacy, co to nie wytrzymują,
nie potrafią znieść własnego buntu. Roniąc łzy z powodu własnej głupoty, dojdą
w końcu do tego, że ten, kto uczynił ich buntownikami, chciał bez wątpienia sobie
z nich zakpić. Powiedzą zaś to w desperacji, w rozpaczy, a słowa ich zabrzmią
jak świętokradztwo, co uczyni ich jeszcze bardziej nieszczęśliwymi, bo natura
ludzka, nie znosząc świętokradztwa, w końcu sama na pewno za nie się zemści.
Tak więc niepokój, rozterki i nieszczęścia - oto obecny los ludzi po tym, coś
dla ich wolności wycierpiał!
Wielki Twój
prorok poprzez wizje i alegorie mówi, iż widział wszystkich uczestników
pierwszego zmartwychwstania i że było ich z każdego pokolenia po dwanaście
tysięcy *[Jest to nawiązanie do Apokalipsy św. Jana 7, 4-8.]. Ale jeśli
ich było aż tyle, to byliby to raczej nie ludzie, lecz jakby bogowie. Mieli za
sobą cierpienie Twego krzyża, wycierpieli dziesiątki lat głodu i nagości życia
na pustyni, gdzie żywili się szarańczą i korzonkami; oczywiście, tu już możesz
z dumą wskazać tych właśnie synów wolności, wolnej miłości, ich wolnej i
wspaniałomyślnej ofiary dla Twego imienia. Nie zapominaj jednak, że było ich
tylko kilka tysięcy, i to raczej bogów, a pozostali? I cóż są winni ci inni,
słabi ludzie, którzy nie byli zdolni do zniesienia takich cierpień jak tamci,
mocni? Cóż winna słaba dusza, że nie potrafi przyjąć i znieść w sobie tylu
strasznych darów?
A może
naprawdę przyszedłeś wówczas tylko do nielicznych, do wybranych? Ale jeśli tak
było, to jest w tym tajemnica i my jej nie potrafimy zgłębić. A skoro to
tajemnica, to i my także mieliśmy prawo głosić rzeczy tajemne i nauczać, że
ważna jest nie wolna decyzja ich serc i nie miłość, lecz tajemnica, której
powinni podporządkować się ślepo, nawet wbrew ich własnemu sumieniu. Tak też
uczyniliśmy. Poprawiliśmy Twoje dzieło i oparli je na cudzie, tajemnicy oraz
autorytecie. I ludzie ucieszyli się, że ktoś znów zaczął ich prowadzić jak
stado i że z ich serc zdjęto wreszcie ten straszny dar, który przyniósł im tyle
cierpienia. Czyniliśmy słusznie tak nauczając i tak postępując, czy nie? Czyż
nie okazywaliśmy dostatecznej miłości do ludzi uświadamiając im ich słabość,
zmniejszając troskliwie gniotący ich ciężar, pozwalając wreszcie słabej ich
naturze nawet na grzech, byle tylko za naszym przyzwoleniem?
Dlaczego więc
przychodzisz teraz nam przeszkadzać? I to tak milcząco, przenikliwie patrzysz
na mnie swoimi łagodnymi oczyma? Wpadnij w gniew, ja nie chcę Twojej miłości,
bo sam Ciebie nie kocham. I po cóż miałbym coś przed Tobą ukrywać? Czyż nie
wiem, z kim mówię? To wszystko, co mam do powiedzenia, jest Ci już dobrze
.znane, czytam to w Twoich oczach. Miałbym więc ukrywać przed Tobą nasze
sekrety? A może właśnie chcesz je usłyszeć, poznać z ust moich?
A więc dobrze,
słuchaj: nie jesteśmy z Tobą, jesteśmy z nim oto nasza najgłębsza tajemnica! Od
dawna, od ośmiu już wieków nie jesteśmy z Tobą, lecz z nim. Równo osiem wieków
temu wzięliśmy od niego to, coś Ty odrzucił z oburzeniem, ów dar ostatni, który
on Ci proponował, pokazując Ci wszystkie królestwa ziemi: wzięliśmy od niego
Rzym oraz miecz cesarza i ogłosiliśmy siebie władcami ziemskimi, władcami
jedynymi, chociaż do dziś jeszcze nie udało się nam doprowadzić tego dzieła do
końca, w pełni je zrealizować. Gdzie leży tego przyczyna, kto tu zawinił? Tak,
to dopiero początek dzieła, ale ważne, że się zaczęło. Długo jeszcze przyjdzie
czekać na jego zakończenie, ziemia wiele jeszcze wycierpi, ale my swego
dopniemy, będziemy cesarzami, a wtedy przyjdzie czas na pomyślenie o szczęściu
całej ludzkości.
A właściwie to
mogłeś już wówczas wziąć ten miecz cesarza. Dlaczego odrzuciłeś ten dar trzeci,
ostatni? Przyjmując ową trzecią radę potężnego ducha mógłbyś spełnić wszystko,
czego szuka człowiek na ziemi: dać mu to, co będzie czcił, tego, komu będzie
mógł ofiarować sumienie i wskazać, w jaki sposób wszyscy ludzie będą się
wreszcie mogli połączyć w jedno wspólne, całkowicie zgodne i jednomyślne
mrowisko, jako że potrzeba ogólnego, światowego złączenia się to trzecie i
ostatnie bolesne dążenie człowieka. Człowiek zawsze dążył usilnie do tego, aby
zorganizować się koniecznie w skali całej ludzkości. Nie brakowało wielkich
narodów z równie wielką historią, ale im one wyżej stały, tym bardziej były
nieszczęśliwe, jako że mocniej niż inne uświadamiały sobie konieczność jedności
ludzi w skali całego świata. Wielcy zdobywcy, Tamerlanowie i Dżyngis-chanowie,
przebiegali ziemię jak wichura starając się zawojować świat cały, ale i oni,
chociaż nieświadomie, wyrażali to samo wielkie dążenie ludzkości do ogólnej,
powszechnej jedności.
Ten, kto by
przyjął miecz oraz purpurę cesarską, zbudowałby światowe państwo i zapewniłby
pokój w skali powszechnej. Któż bowiem ma panować nad ludźmi jak nie ten, kto
zawładnął ich sumieniami i w czyich rękach znajduje się ich chleb. Myśmy
właśnie wzięli miecz i purpurę cesarza, a uczyniwszy to, odrzuciliśmy
oczywiście Ciebie, a poszliśmy za nim. Rzecz jasna, przyjdą jeszcze całe
stulecia niecnych wybryków wolnego umysłu, mędrkowania oraz antropofagii,
dlatego że zacząwszy budować swoją wieżę Babel bez nas, ludzie muszą skończyć
na antropofagii. Ale wtedy to już Bestia przy czołga się do nas i będzie nam
lizać stopy, skrapiając je krwawymi, cieknącymi z jej własnych oczu łzami. My
zaś dosiądziemy Bestii i wzniesiemy kielich, na którym napisane będzie: Tajemnica! *[Apokalipsa
św. Jana 17, 3-5.] I dopiero wtedy, tylko wtedy nastanie dla ludzi
królestwo pokoju i szczęścia.
Ty szczycisz
się swoimi wybranymi, ale masz tylko ich, wybranych, a więc nielicznych, my
natomiast uspokoimy wszystkich. A i to jeszcze do końca nie jest pewne; jakże
wielu z tych wybranych, mężnych, z tych, co mogliby się nimi stać, w końcu
zmęczyło się czekając na Ciebie, ustało w drodze i poniosło, a także jeszcze
poniesie w przyszłości, siły swego ducha oraz żar swych serc gdzie indziej i
skończy tym, że wzniesie sztandar swej wolności właśnie przeciwko Tobie samemu.
A przecież to Ty ten sztandar wzniosłeś.
U nas
natomiast wszyscy będą szczęśliwi i nikt nie zechce ani buntować się, ani też
tępić się nawzajem, jak to ma miejsce wszędzie, gdzie panuje Twoja wolność. Już
my ich przekonamy, że tylko wtedy staną się wolnymi, kiedy wyrzekną się własnej
wolności na naszą korzyść i nam całkowicie ulegną. A co, będziemy w tym mieli
rację czy też nie? Sami się przecież przekonają, że mamy słuszność, pamiętać
bowiem będą o tym, do jakiego strasznego zniewolenia oraz destrukcji
doprowadzała ich Twoja wolność. Ta wolność, wolny rozum i nauka zaprowadzą ich
na takie manowce oraz postawią przed tak przedziwnymi rzeczami oraz takimi
nierozwiązywalnymi zagadkami, że jedni z nich, niepokorni i okrutnicy,
wyniszczą się nawzajem sami, drudzy niepokorni, ale bezwolni, mało wytrwali,
wytępią się nawzajem, pozostali zaś - słabi i nieszczęśliwi, przyczołgają się
do naszych nóg i zaczną błagać z płaczem: "Tak, mieliście słuszność, wy
jedni posiedliście Jego tajemnicę, dlatego wracamy do was, uratujcie nas przed
nami samymi".
Biorąc chleb
od nas, zobaczą oczywiście jasno, że to my zabieramy chleb, wytworzony ich
własnymi rękami, od nich, aby zaraz im samym go rozdać, zobaczą, że dokonuje
się to bez żadnego cudu, bez jakiejś zamiany kamieni w chleb. Ale zaiste
jeszcze więcej niż z samego chleba cieszyć się będą z tego, że otrzymują go z
rąk naszych! Bo jeszcze świeżo będą mieli w pamięci to, że dawniej, bez nas,
chleb przez nich wytworzony zmieniał się w ich rękach w kamienie, natomiast od
chwili, kiedy do nas wrócili, kamienie zmieniały się w ich rękach w chleb.
Zrozumie ją wówczas i docenią to, co znaczy raz na zawsze pozbyć się wolności,
poddać się czyjejś władzy. Dopóki ludzie tego nie zrozumieją, będą
nieszczęśliwi.
A któż to w
największej mierze przyczynił się do tego niezrozumienia istoty rzeczy? Kto
rozbił stado i rozproszył je po drogach nieznanych, po manowcach? Ale stado to
znowu zostanie zgromadzone i posłusznie podda się władzy, a wtedy my zapewnimy
mu cichy, pełen uległości błogostan, szczęśliwość istot słabych, bezwolnych,
takich, jakimi rzeczywiście ludzie zostali stworzeni. Tak, wyperswadujemy im
całkowicie wszelką chęć wywyższania się, uczucie dumy, chociaż Ty, podnosząc
człowieka tak wysoko, nauczyłeś go być dumnym. Wykażemy im, że są istotami
słabymi, że z nich tylko godne politowania dzieci, ale że równocześnie taki
stan szczęśliwości dziecięcej cenniejszy jest, słodszy od innych. Spokorniali,
ulegli będą ciągle oglądać się na nas i uciekać się do nas, szukać u nas
schronienia niczym pisklęta u kwoki.
Będą żywili
wobec nas uczucie podziwu oraz strachu, będą też dumni z tego, że byliśmy na
tyle mocni i mądrzy, by poskromić i opanować tak olbrzymie, niesforne
wielomilionowe stado. Będą z lękiem oczekiwać przejawów naszego zagniewania,
umysły staną się nieśmiałe, bojaźliwe, oczy skłonne do łez jak u dzieci czy
kobiet, ale równocześnie będą zgodnie z naszą wolą łatwo przechodzić w stan
wesołości i śmiać się, promiennie radować lub śpiewać jak dzieci. Tak, zmusimy
ich do pracy, ale w czasie od niej wolnym urządzimy im życie niczym dziecinną
zabawę, z piosenkami, chórami, niewinnymi tańcami. Tak, pozwolimy im nawet
grzeszyć, przecież są słabi i bezwolni, za co będą nas kochać jak dzieci,
którym nie zabrania się zabaw i szaleństw. Zapewnimy ich, że każdy grzech
będzie przebaczony, jeśli tylko dopuszczono się go za naszym pozwoleniem,
pozwalać się zaś będzie na występki z miłości ku nim właśnie, zwłaszcza że karę
za grzechy weźmiemy już, trudno, na siebie, na swoje sumienie. I weźmiemy
naprawdę, za co będą nas ubóstwiać jako dobrodziejów biorących przed Bogiem ich
winy na siebie.
Nie będą też
mieli żadnych tajemnic przed nami. Będziemy im pozwalać bądź też zakazywać żyć
z własnymi żonami czy kochankami, mieć lub też nie mieć dzieci - wszystko to
zależne od ich uległości i posłuszeństwa, oni natomiast będą poddawać się
naszej woli z weselem i radością. Powierzać nam będą wszystkie najbardziej
tajemne sekrety i trudności swoich sumień, a my rozwiążemy je zdejmując ciążące
na nich brzemię; ludzie przyjmą decyzje nasze z radością, bo to uwolni ich od
tego, co obecnie doskwiera im tak bardzo i przysparza cierpień: od decyzji
moralnych osobistych i wolnych. Stąd wszyscy będą szczęśliwi, niezliczone
miliony istot, oprócz oczywiście setek tysięcy tych, którzy muszą tamtymi
kierować. Bo tylko my, posiadacze tajemnicy, jedynie my będziemy nieszczęśliwi.
Będą miliardy szczęśliwych niewinnych jak dzieci i sto tysięcy ofiarnych cierpiętników,
którzy wzięli na siebie przekleństwo poznania dobra i zła. Ludzie umierać będą
w pokoju, spokojnie gasnąć z Twoim imieniem na ustach, a za grobem znajdą
jedynie śmierć. My oczywiście zachowamy to w sekrecie i z myślą o ich szczęściu
będziemy zwodzić ich nagrodą nieba i wieczności. Bo przecież jeśliby nawet i
miało coś być na tamtym świecie, to na pewno już oczywiście nie dla takich jak
oni.
Przedstawienie "Bracia Karamazow" - Krystian Lupa |
Mówi się i
prorokuje, że znów przyjdziesz i zwyciężysz, że przybędziesz ze swoimi
wybrańcami, dumnymi i potężnymi. Na to my odpowiemy: oni zbawili tylko samych
siebie, my natomiast - uratowaliśmy wszystkich. Mówi się, że zhańbiona zostanie
Wszetecznica, dosiadająca Bestii i dzierżąca w swoim ręku tajemnicę, że znów
zbuntują się uniżeni, maluczcy, że rozerwą jej purpurę i obnażą jej
"wstrętne" ciało *[Jak wyżej, nawiązanie-parafraza odnośnego
miejsca Apokalipsy 17, 15-16 oraz 18 i 19, 1-3.]. Ale wtedy ja wstanę i pokażę
Ci miliardy szczęśliwych niemowląt, które nie wiedziały, co to grzech. My zaś,
którzyśmy wzięli ich grzechy, dla ich własnego szczęścia, na siebie, staniemy
przed Tobą i powiemy: "Osądź nas, jeśli możesz i masz śmiałość".
Wiedz, że się
Ciebie nie boję. Wiedz, że ja również byłem na pustkowiu, żywiłem się szarańczą
i korzonkami, witałem z błogosławieństwem wolność, którą Ty głosiłeś ludziom,
że wreszcie i ja gotów byłem stanąć w szeregach Twoich wybrańców, znaleźć się
wśród nich, tych potężnych i silnych, gorąco pragnąłem "uzupełnić ich
liczbę" *[Częściowe nawiązanie do Apokalipsy 6, 11.]. Ale się opamiętałem,
nie chciałem iść na służbę szaleństwu. Wróciłem więc i dołączyłem do
zgromadzenia tych, którzy "poprawili Twoje dzieło". Porzuciłem
dumnych i Wróciłem do pokornych, dla ich własnego szczęścia.
To, co Ci tu
mówię, spełni się, i królestwo nasze będzie zbudowane. Powtarzam Ci raz
jeszcze: jutro zobaczysz to posłuszne stado, które na moje pierwsze skinienie
rzuci się, aby podgarniać rozżarzone węgle przy stosie, na którym spalą Cię za
to, że przyszedłeś nam przeszkadzać. Bo jeśli ktoś już naprawdę zasłużył na
nasz stos, to właśnie Ty, nikt inny. Jutro zostaniesz spalony. Dixi!»
Iwan przerwał.
Opowiadał jakby w gorączce, z przejęciem, bardzo osobiście; kiedy skończył,
nieoczekiwanie się uśmiechnął.
Alosza, który
cały czas słuchał nic nie mówiąc, w milczeniu, pod koniec opowieści zaczął się
bardzo denerwować; próbował nawet niejeden raz bezskutecznie przerwać potok
słów brata, ale ostatecznie się pohamował, tak że dopiero teraz, nagle, zaczął
mówić, jakby wyrwany z jakiejś niemocy.
- Ależ to...
bzdura! - krzyknął czerwieniejąc. - Twój poemat to utwór na cześć Chrystusa, a
nie bluźnierczy, jak to sobie zamierzyłeś. I któż da ci się przekonać na temat
wolności? Czyż tak, tak właśnie należy ją pojmować? Czyż tak się ją rozumie w
prawosławiu... Może to tak w Rzymie, ale i to nie w całym Rzymie, to nieprawda
- to coś najgorszego w katolicyzmie, inkwizycja, jezuici!... A zresztą taka
wymyślona, niewiarygodna postać jak twój inkwizytor w ogóle nie mogłaby
istnieć. Cóż to za grzechy ludzkie wzięte na siebie? Cóż to za nosiciele
tajemnicy, którzy biorą na siebie jakieś przekleństwo dla szczęścia innych?
Kiedy i gdzie tacy istnieli? Wiemy, kto to są jezuici, mówi się o nich
niedobrze, ale czyż aż tak to wygląda, jak u ciebie? Nie, to zupełnie coś
innego, oni wcale nie są tacy... To po prostu armia Rzymu dla przyszłego
światowego ziemskiego państwa, z imperatorem - rzymskim najwyższym kapłanem na
czele... Tak, to ich ideał, ale bez jakichś tam tajemnic czy wzniosłych
smutków... Zwykła, najzwyklejsza żądza władzy, przyziemnych, brudnych dóbr,
panowania nad innymi... coś w rodzaju przyszłej, nowej pańszczyzny, z tym że
właśnie oni mieliby zostać panami-właścicielami... I to wszystko, nic więcej.
Może zresztą rzeczywiście oni w Boga nie wierzą, nie wiem. Twój cierpiący za innych
inkwizytor to czysta, zupełna fantazja...
(...)
- A jak się
kończy twój poemat - zapytał nagle Alosza, nie podnosząc oczu - jeśli to nie
jest jeszcze koniec?
- Chciałem
zakończyć go tak: kiedy inkwizytor wreszcie przestaje mówić, następuje chwila
milczenia: mówca czas jakiś czeka, czy jego więzień mu nie odpowie. To
milczenie mu ciąży. Widział, więzień cały czas słuchał go uważnie, w napięciu,
nic nie mówiąc patrzył mu prosto w oczy; widoczne też było, że nie ma zamiaru
odpowiedzieć, że nie pragnie niczemu się sprzeciwić.
Starzec
chciałby, żeby Ten coś przecież odpowiedział, coś rzekł, chociażby to była
rzecz gorzka, straszna. I oto nagle więzień w milczeniu przybliża się do starca
i spokojnie, łagodnie całuje go w blade, bezkrwiste dziewięćdziesięcioletnie
usta. I to jest cała Jego odpowiedź. Starzec drgnął, jego wargi zaszeleściły;
zbliżył się do drzwi, otworzył je na oścież i rzekł do więźnia: «Idź sobie i
nie przychodź więcej... nie przychodź wcale... nigdy, nigdy!» I wypuszcza Go na
«ciemne ulice i place miasta» *[Niedokładne przytoczenie z wiersza
Aleksandra Puszkina pt. Wspomnienie (1828).]. Więzień oddala się.
- A starzec?
- Pocałunek
pali mu serce, ale on pozostaje przy swojej idei.
- A razem z
nim ty również, ty także? - zawołał ze smutkiem Alosza.
Iwan się
zaśmiał.
- Przecież to
wszystko bzdury, Aloszo, przecież to tylko niemądry poemat niedouczonego
studenta, który nigdy nie ułożył nawet dwóch porządnych wierszy. Dlaczego
bierzesz to wszystko tak bardzo poważnie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz