Otóż
któregoś dnia czerwcowego przejeżdżałem z jednej wioski do
drugiej. Droga była daleka, około 30 km. Jechałem kiepską furką
zaprzężoną w parę niepozornych koników. Ubrany byłem całkiem
niereprezentacyjnie. Dość porządną walizkę miałem ukrytą pod
słomą, żeby nie zwracała niczyjej uwagi. Cóż, kiedy droga była
przeważnie polna, kiepska furka mocno trzęsła i raz po raz walizka
wyskakiwała spod słomy, tak, iż trzeba było kilka razy w drodze
przystanąć, aby ją znowu ukryć. Był przepiękny dzień czerwcowy
w pełnym blasku popołudniowego słońca. Ani chmurki na niebie. Na
prawo od nas obszerna, urodzajna równina, na lewo majestatyczne
pasmo gór o szczytach pokrytych śniegiem. I wówczas poczułem się
bardzo szczęśliwy i wdzięczny Opatrzności za to, że mnie tam
przyprowadziła do tych tak biednych i opuszczonych, a przecież tak
bardzo wierzących i miłujących braci i sióstr w Chrystusie. Tego
szczęścia doznanego na owej trzęsącej się furce nie zamieniłbym
na największe zaszczyty i przyjemności. Nieraz później, zwłaszcza
w ciężkich chwilach, jakich mi nie brakowało, przypominałem sobie
to olśniewające przeżycie.
Ja
mam 2 hasła w mym życiu i pracy. Jedno to jest hasło Jana Bosco:
„Lepsze jest najniebezpieczniejszym wrogiem dobrego”.
Drugie me hasło brzmi: „Co mogę zdziałać dziś, tego nie
odkładam na jutro”. Oba te hasła – ściśle zresztą ze sobą
związane – doskonale zdają swój egzamin życiowy w
mojej obecnej sytuacji. To, co lepsze i najlepsze, jest tu
najczęściej nie do osiągnięcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz