środa, 16 maja 2012

Wywiad z Kim Ki-dukiem

Federico Fellini powtarzał, że jeśli artysta nie ma nic do powiedzenia, zawsze może opowiedzieć o tym, dlaczego nie ma nic do powiedzenia. Czy podobne odczucia towarzyszyły pani podczas pracy nad tak osobistym filmem jak "Arirang”?

Na pewno nie zdecydowałem się na nakręcenie filmu o kryzysie twórczym tylko dlatego, że nie miałem już o czym opowiadać. W pewnym momencie poczułem po prostu, że jako człowiek dobrnąłem do jakiejś niemożliwej do przekroczenia granicy. Zacząłem zadawać sobie pytania o sens tego, co robię, zastanawiałem się, czym naprawdę jest dla mnie kino. Te rozmyślania zajęły mi trzy lata. "Arirang" opowiada o wnioskach, do których mnie doprowadziły.

Pański film stanowi dla nas przede wszystkim przejmujące studium samotności. Tkwi w tym jednak pewien paradoks: dzięki "Arirang" znowu znajduje się pan w centrum uwagi, styka ze światową publicznością.

Podczas pracy nad "Arirang" byłem zupełnie rozbity, odczuwałem straszliwe rozczarowanie wobec ludzi. Początkowo nie planowałem w ogóle pokazywać tego filmu publiczności. Słyszę nieraz, że decyzja, by jednak obnażyć swoje emocje przed widzami, była aktem wielkiej odwagi. To nie do końca prawda. Przyznam, że wciąż nie potrafię oglądać "Arirang" razem z publicznością, bo po prostu się wstydzę. Mimo wszystko nie żałuję jednak decyzji o skierowaniu filmu do dystrybucji. Dzięki temu mam teraz okazję podróżować po festiwalach i poznawać nowe miejsca, takie jak Wrocław. To bardzo wzbogacające doświadczenie.

Charakterystyczną cechą tego filmu pozostaje minimalizm formalny. Czy doświadczenie skrajnej prostoty realizacyjnej wiązało się z poczuciem twórczej wolności, czy bolesnego ograniczenia?

Prawdą jest, że właściwie nie miałem żadnego budżetu ani ekipy i dysponowałem tylko jedną kamerą. Dzięki temu jednak nic nie rozpraszało mojej uwagi. Mogłem skupić się wyłącznie na pracy. Traktuję kino bardzo poważnie, bo uważam, że dzięki niemu mogę tłumaczyć się ze swoich fascynacji i obsesji. Kwestie finansowe nie mogą stanowić dla mnie w tej sprawie żadnej bariery.

W pańskim filmie pojawia się kilka różnych wcieleń Kim Ki-duka. Występuje pan na ekranie, projektuje na ścianie własny cień, a także spogląda na nas z dawnych fotografii. Który z tych wizerunków wydaje się panu najbardziej prawdziwy?

Gdy w trakcie kręcenia powracałem myślami do samego siebie sprzed lat, wydawało mi się chwilami, jakby pewne sytuacje z mojego życia nigdy się nie wydarzyły. Doszedłem wtedy do wniosku, że prawdziwy ja to zawsze ten, który funkcjonuje w teraźniejszości - teraz na przykład rozmawia z panami, Moje przeszłe zachowania przypominają mi tylko zagadkowe sny.

Tak należałoby chyba określić tematykę filmu, który próbuje określić granicę między dokumentem a fikcją, rzeczywistością a jej zręczną kreacją.

Cieszę się, że ekranie widać tę niejednoznaczność. Już od debiutanckiego "Krokodyla" staram się bacznie obserwować życie i oddawać w filmach całe jego skomplikowanie. "Arirang" został przeze mnie pomyślany jako próba odpowiedzi na pytanie: co to jest prawda? Ale tego rodzaju refleksja wywoływała coraz większe zakłopotanie. Myślę, że w pierwszych scenach byłem po prostu sobą, ale potem obecność kamery zrobiła swoje i zacząłem grać. W jednej ze scen płaczę przed kamerą. A może tylko udaję? Sam już nie wiem. Jestem pewien tylko jednego. Nieważne, czy mój film zostanie sklasyfikowany jako dokument, fabuła czy science fiction. Liczy się to, że w takiej czy innej formie wyraża odczuwane przeze mnie autentyczne emocje.

Kluczem do zrozumienia tajemnicy pańskiego filmu wydaje się nam tytułowe odwołanie do słynnej koreańskie pieśni: śpiewane przez pana "Arirang" bywa na przemian rozpaczliwe, pełne gniewu i pasji.

Zawsze uważałem śpiew za doskonałą formę terapii. Dziś ta pieśń kojarzy mi się z poczuciem samorealizacji, a jeszcze bardziej z pewnego rodzaju iluminacją, oświeceniem. Gdy jej słucham, mam przeczucie, że trzeba przyjmować ludzi takimi jacy są. Mam nadzieję, że widać to także w moim filmie, który opowiada przede wszystkim o potrzebie akceptacji drugiego człowieka.

Miesięcznik "Kino", kwiecień 2012, Rozwamiali: Piotr Czerkawski, Bartosz Czartoryski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz