piątek, 20 kwietnia 2012

Piękni dwudzistoletni - Marek Hłasko


Marek Hłasko
Sutenerstwo jest zawodem niesłychanie trudnym i wymagającym wzorowo opanowanego aktorstwa, silnych nerwów i szybkich decyzji. Trzeba poza tym dysponować szeroką skalą uczuć; od skrajnego okrucieństwa do jagnięcej wręcz łagodności. Aby zostać sutenerem, niewiele nam jednak pomoże szkoła Reinhardta, Kazana czy Stanisławskiego, jeśli nie opanujemy rzemiosła aktorskiego sami, usilną pracą woli i charakteru. Opowiadano mi, że aktor amerykański, Burt Lancaster kazał się zamykać swemu lokajowi na długie godziny w pokoju, gdzie było tylko lustro i krzesło; mówił mu przy tym, aby otworzył mu drzwi dopiero o z góry oznaczonej godzinie i aby nie zważał na walenie w drzwi, kiedy zrozpaczony Lancaster nie będzie mógł wytrzymać samotności. Nie wiem, czy historia ta jest zmyślona, czy prawdziwa, ale musimy postępować podobnie.
Wbrew temu, co się powszechnie mniema i czego się nauczyliśmy z filmów i książek, trudniej jest odebrać zawodową prostytutkę innemu sutenerowi niż zrobić prostytutkę z dziewczyny szlachetnej i młodej. Z każdej kobiety można zrobić prostytutkę, jeśli się użyje tego rodzaju argumentów jak ukończenie studiów muzycznych czy lekarskich, kupno małego domku poza miastem, czy rozpoczęciem nowego życia połączonego z odrodzeniem moralnym.
Natomiast poderwanie prostytutki innemu sutenerowi jest trudne z dwóch zasadniczych powodów. Pierwszy - prostytutka kocha swego pasterza i poprzez codzienny stosunek z nim oczyszcza się moralnie i fizycznie; drugi - możemy dostać nożem od przyjaciół rzeczonego pasterza, przy czym policja nie ujmie się za nami, ponieważ każda policja świata jest zblatowana przez sutenerów i ich wychowanice.
Zakładamy jednak, że widzimy ładną prostytutkę. Ona siedzi w lokalu; my przychodzimy i przyglądamy się na nią głodnym wzrokiem. Pierwszego wieczora nie mówimy nic; wypijamy piwo i wychodzimy. W drzwiach zatrzymujemy się przez chwilę i znów patrzymy na nią; patrzymy na nią z nienawiścią; już otwieramy usta, aby coś powiedzieć, ale nagle odwracamy się gwałtownie i wychodzimy. Idziemy następnie do naszej narzeczonej i długo przekonujemy ją, że Schiller jest lepszy od Goethego. Lub odwrotnie, to i tak bez znaczenia.
Następnego dnia idziemy do kina na film z Humphrey Bogartem. Najlepiej obejrzeć film Casablanca, piekielną szmirę, gdzie Bogart jest genialny. I od niego musimy się uczyć jak trzeba grać. Należy zwrócić uwagę na następującą scenę: Ingrid Bergman, była kochanką Bogarta, przychodzi do niego, aby prosić go o pomoc dla męża, któremu grozi aresztowanie przez gestapo; i tylko Bogart może go uratować. Dlaczego tak się dziej, że w całej Casablance tylko jeden Bogart może uratować tego szmondaka, nie wiem; ale to nieważne.
Bogart siedzi i piej whisky z olbrzymiej szklanki, którą trzyma w łapie.
Jest północ; przed Bogartem popielniczka wypełniona stu pięćdziesięcioma niedopałkami. Na pianinie gra Murzyn, ulubioną piosenkę Bogarta i Bergman.
Słychać kroki; wchodzi Ingrid Bergman. Staje przed Bogartem. Na twarzy Bogarta nie drga ani jeden mięsień.
Bergman: - Musisz mu pomóc. Ten człowiek walczy o najważniejsze sprawy świata.
Bogart: - Przykro mi. Jedyną sprawą, która mnie interesuje, jestem ja.
Bergman: - Jeśli mu nie pomożesz, ten człowiek zginie tutaj.
Bogart: - Ja też tutaj umrę. (Chwila milczenia, po czym dodaje uspokajająco): - Tu jest bardzo miły cmentarz.
Bergman: - Słuchaj. Kiedy go spotkałam, byłam młodą dziewczyną. Ten człowiek powiedział mi, co w życiu jest piękne, a...
Bogart (przerywa): - Kiedy byłam młoda, spotkałam mężczyznę, który... i tak dalej... i tak dalej. Piękna historii. Mnóstwo takich w życiu słyszałem.
Bergman wyjmuje pistolet. Bogart wybucha szatańskim śmiechem. Ale nie wypuszcza szklanki z whisky z ręki.
Bogart: - Strzelaj. Oddasz mi tylko przysługę.
Ta scena jest kapitalna. Bogart mówi powoli, nie śpiesząc się, twarz jego jest przy tym zmęczona i wykrzywiona.
Na pytanie dziennikarzy, o czym myśli wtedy, kiedy twarz jego przybiera wyraz zrezygnowania i zmęczenia, Bogart odpowiedział, że nigdy w ogóle nie myśli o niczym, a dziwaczną ekspresję twarzy uzyskuje dzięki prostemu trickowi: otóż prawy but zakłada na lewą nogę i odwrotnie; jest rzeczą oczywistą, że w tej sytuacji człowiek nie może mieć twarzy tak pogodnej, jak Ziutek Słoneczko przedstawiony na obrazie pod tytułem „Poranek naszej ojczyzny”, gdzie widzimy naszego tatę stojącego na tle wschodzącego słońca; widzimy tam też druty elektryczne, wieże wiertnicze, samoloty i żniwiarki.
Ale nie w tym rzecz.
Najważniejszą sprawą jest nauczenie się dialogu. Bogart był tym człowiekiem w filmie, który wszystko przewrócił do góry nogami. Do czasu Bogarta wszyscy aktorzy starali się wyszczekać swoją kwestię gładko i poprawnie; pierwszy Bogart w Skamieniałym lesie pokazał, jak powinno mówić się dialog. Bogart mówił źle, patrząc w bok i zacinając się. Długie zdania wyszczekiwał prędko, krótkie rozciągał do granic maksymalnych. Stwarzało to wrażenie, że szuka słów, że mówienie przychodzi mu z trudem i męczy go, a do tego mówił bardzo niewyraźnie. Brando, aktor ze szkoły Kazana, mówił w tenże sam sposób: męczy się, zacina, jednak Brando nie ma w sobie prawdy Bogarta. Być może dlatego, że brak mu rezygnacji i spokoju, jakie miał Bogart. Wszyscy inni - Newman, Cliff, Dean są dziećmi Bogarta, ale nie jest chyba faktem przypadkowym, że Bogart święci triumfy w dziesięć lat po swojej śmierci, kiedy miliony widzów obejrzały już tłumy jego dzieci, z których żadne nie miało w sobie rozpaczy i zimnej determinacji ojca.

Tak więc, nie zapominając ani chwili o Bogarcie, wchodzimy następnego dnia do knajpy, gdzie siedzi nasza jedyna. Jesteśmy ubrani źle i niechlujnie; nie myśleliśmy przecież o sobie; myśleliśmy o niej. To dlatego jesteśmy źle ogoleni; mamy źle zawiązany krawat i oczy podkrążone po bezsennie spędzonej nocy. To dlatego bruzdy na naszej twarzy pogłębiły się i dlatego ręce nasze drżą lekko, kiedy zapalamy papierosa stojąc szeroko rozkraczeni na progu knajpy; pamiętamy, że nikt nie jest tak czarujący jak człowiek, który wie, iż jest niezgrabny i nie potrafi nad tym zapanować.
Podchodzimy do niej.
My: - Ile?
Ona: - Sto.
Patrzymy na nią z osłupieniem; jesteśmy przecież nędzarzem i za tę sumę moglibyśmy żyć przez tydzień. Pomału osłupienie nasze przechodzi w rozpacz: nie mamy przecież tyle forsy. A potem patrzymy na nią z nienawiścią: przecież każdy ją może mieć, każdy, kto ma tę sumę, ale nie my. A potem ta nienawiść kieruje się przeciw naszej własnej osobie: mamy już przeszło trzydzieści kilka lat. Inni ludzie w tym wieku mają domy, samochody i konta bankowe; my nie mamy nic. Przegraliśmy życie; przegraliśmy przyszłość; przegraliśmy tę noc. Gasimy papierosa i wychodzimy.
Ona (za nami): - Osiemdziesiąt.
Odwracamy się gwałtownie. Ale na naszej twarzy nie ma już nienawiści i rozpaczy; jest tylko zimna świadomość klęski. I tak przez krótki ułamek sekundy; a potem znów myślimy o tych wszystkich młodych ludziach jeżdżących jaguarami, uwodzących nieletnie i nudzących się w Portofino. Patrzymy na postrzępione rękawy naszego płaszcza i znów na naszej twarzy widać wściekłość.
My: - Nie potrzebuję litości.
Wychodzimy. Idziemy do narzeczonej i opowiadamy jej, że Schiller jest lepszy od autora Fausta lub odwrotnie; co jest bez znaczenia. Przychodzimy do naszej knajpy następnego dnia i w milczeniu pokazujemy jej żądaną sumę; i idziemy z nią na górę. Potem mówimy do niej, wyciągawszy z kieszeni list uprzednio zaadresowany na jakieś zupełnie obce nazwisko...
My: - Jeśli nie wrócę jutro do ciebie, wyślij ten list.
Ona: - Dlaczego.
My: - Rąbnąłem dzisiaj jednego gościa. Chciałem cię mieć.
W dalszym ciągu dialogu wyjaśniamy jej, że idąc za głosem serca i czując w sobie tak zwany huragan zmysłów, a nie dysponując odpowiednimi środkami, przyłożyliśmy jakiemuś nieznanemu panu sztangę do głowy w celu uzyskania niezbędnego kapitału. Popełniliśmy zbrodnię, aby ją posiąść. Oddajemy jej także medalik kupiony dwie godziny temu u Żydów, a który jest naszą jedyną pamiątką z dzieciństwa; wyjaśniamy również, że jeśli nie wrócimy do jutra - medalik należy przesłać naszej matce, gdyż człowiek, który zabił, niegodzien jest nosić medalika czy krzyża.
William Faulkner powiedział kiedyś na zadane pytanie dziennikarzy - jaki jest najlepszy zawód dla człowieka piszącego - iż najlepszym zawodem jest zostać tak zwanym „panem”, czyli kierownikiem burdelu. Motywacja Faulknera jest prosta: dobre jedzenie, dobre stosunki z policją, łobuzy z przeciwka są pełni szacunku i nazywają cię „panem”, ranki wolne od pracy, a wieczorem wesoła zabawa. Ale w Europie nie ma nawet co marzyć o takiej posadzie.
Jednak sutenerstwo potraktowane rozważnie, jako czas przejściowy konieczny na uzbieranie odpowiedniej sumy pieniędzy, aby wspólnie z ukochaną otworzyć gdzieś mały hotel, odrodzić się moralnie, nie jest zawodem złym. Sutenerzy mający po kilka kobiet, nie sypiają z nimi: jest rzeczą wiadomą, że sutener traci kontrolę nad prostytutką, z którą się prześpi. Ale o tym nawet nie ma co marzyć. Z chwilą jednak kiedy będziemy mieli jedną, musimy wymóc od niej przysięgę, że nie będzie ze swymi klientami uprawiać pewnego rodzaju rozkoszy: to jest to święte, co ma zachować dla siebie. Na przykład, aby nigdy nie zdejmowała biustonosza. To są rzeczy delikatne i każdy musi pomyśleć za siebie: jestem w końcu pisarzem-moralistą, a nie doktorem Kinseyem. Ale to jest niezbędne; musicie się upierać, aby zachowała coś świętego, i tylko dla was; i prać ją po pysku przy każdej okazji, urządzając sceny zazdrości. Ona będzie szczęśliwa i wy też. Ale kiedy po raz pierwszy przyniesie ci pieniądze, podrzyj je i wyrzuć przez okno, gdzie będzie stał już twój kolega, który jutro poskleja je i wytłumaczy w banku, iż dziecko wyjęło mu portfel z kieszeni i podarło banknoty. Następnie trzeba usiłować popełnić samobójstwo: w tym celu bierzemy żyletkę i usiłujemy podciąć sobie żyły powyżej łokcia (nigdy nie powyżej przegubu), gdzie żyły otoczone są grubą powierzchnią tłuszczu i mięśni, o czym my nie wiemy, ponieważ działamy w afekcie. I tak będą nam płynąć dni wśród róż i wina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz